Nie ma się czym zachwycać. Ot, prosta jak konstrukcja cepa bajka dla najmłodszych, której morał łopatologicznie zostaje wyjaśniony na końcu. Nawet przyjemnie się ogląda, do czasu, kiedy człowiek uświadamia sobie, że tej historii brakuje... fabuły. Wiem, że Allen to gawędziarz i za to go lubię. Ale tu brak i akcji, i intelektualnych monologów. Jakieś to wszystko mdłe, bez wyrazu. Całość skutecznie dobija Owen Wilson, próbujący nieporadnie naśladować Allena. Nie trawię tego aktora. Moim zdaniem nadaje się jedynie do grania głupków w dennych komedyjkach. Eh... szkoda, bo tak lubię Paryż...
Ośmielę się niezgodzić, nie uważam tego filmu za mdły, a fakt, że wydaje Ci się banalny, a morał oczywisty, wynika najpewniej z wysokiego ilorazu inteligencji:) Być może, jeśli obejrzy się go "jednowarstwowo" to taki właśnie może się wydać, ale urzekł mnie, bo wcale nie jest płytki. Bardzo dobrze się bawiłam podczas podróży z Gilem, poczułam analogię w sposobie myślenia o świecie z tym bohaterem. I tak sobie myślę, że Woody po raz kolejny uderzył w tą część publiki, która lubi filozofować. Dla kogoś, jak to się mówi "praktycznego", to będzie tylko ciekawy obrazek. Ale dla człowieka, który kocha się zastanawiać nad magią czasu, sensem własnego istnienia - ten film jest jak pięciodaniowy obiad z deserem i winem! Prawdopodobnie też, moje zdanie jest odmienne, bo akurat lubię Owena i spodobała mi się jego koncepcja Gila, no ale tutaj, każdy może uważać inaczej. Mimo wszystko postać głównego bohatera sympatyczna, Paryż uroczy, a przekaz głęboki, jeśli tylko ma się ochotę podumać nad treściami przemyconymi bardzo sprytnie, jak to zwykle u Woody'ego. :)
smoczur skrócę twoją wypowiedź, chodzi o to że w jakichkolwiek czasach byśmy się nie znajdowali zawsze będzie czas i miejsce które wg nas będzie dla nas lepsze, wniosek człowiek często nie docenia tego co ma i nie potrafi się z tego cieszyć, inny na jego miejscu był by w niebo wzięty
Jeszcze można śmialutko podebatować o zaślepieniu miłością, o pragnieniu spotkania autorytetów, o tęskocie za ludźmi, których nigdy nie poznaliśmy,ale możeby przeczytać ich myśli, obejrzeć ich dzieła co sprawia, że czujemy pokrewieństwo dusz, ale nie możemy zamienić z nimi nawet słowa, o pragnieniu tworzenia i o tym co nas ogranicza (i jak tego jest wiele), i wreszcie o tym, jak banalne jest szczęście i jak można je odkryć w padającym deszczu. Naprawdę uważam, że tematów do odważnego filozofowania, jakich dostarcza Woody, jest od groma. Zabawy na całe godzniny, jest o czym rozmawiać, wystarczy podłubać głębiej :)
ja oglądałam tel film z Wikipedią, sprawdzałam wszystkie nazwiska oprócz Picassa i Hemingwaya
najbardziej spodobało mi się jak ta babka powiedziała że bohater nie domyśla się że zdradza go kobieta...a potem ciebie nigdy nie ma...
Początkowo myślałam, że Allen wraca do wysokiej formy, ale w trakcie seansu doszłam do wniosku, że autor zżyna sam z siebie. Po prostu czułam się jakbym oglądała "Purpurową róże z Kairu" w wersji męskiej. I choć samego Wilsona lubię to Allen-reżyser tak go poprowadził aktorsko, że faktycznie ma się wrażenie, że widzimy na ekranie Allena-aktora. Z całego filmu najbardziej spodobał mi się epizodzik Brody`ego.