dziś właśnie obejrzałam - i wiecie co? czuję się świetnie :)
wielką radość mi to sprawiło.
ja też jestem taka "zarażona Paryżem", od dziecka chciałam tam pojechać (i być artystką) :)
pojechałam i obeszłam te wszystkie sztandarowe zakątki paryskie.
może dlatego ten cukierkowy sposób ich fotografowania tak mi się podoba?
to jak kolorowa pocztówka z Paryża ;)
podoba mi się też odlot w międzywojnie - to miasto w deszczu, mekka artystów.
każda sławna postać otoczona codziennością według wyobrażeń reżysera.
i taka dbałość o szczegóły.
nad głową Gertrudy Stein wisi jej słynny portret.
nawet drzwi otwiera Alicja B. Toklas!
Dali ma laseczkę z zoomorficzną główką (i Brody jest taki Dallowski) :)
i w ogóle ten kwartet surrealistów jest rozbrajający.
co tam "Pies andaluzyjski", "Złoty wiek" się dzieje :)
Zelda trochę zbyt płytka, taka jak tu to za mało na "Czuła jest noc",
ale Hamingway bardzo fajny, tak, właśnie tak powinien wyglądać.
właściwie każda postać, każdy detal jest tam znaczący.
mój mąż powiedział: do bani, to film dla wtajemniczonych.
ja nie rozpoznałam tego torreadora, z którym wyszła Zelda Fitzgeralt,
więc wiele innych szczegółów też mogłam nie dostrzec.
i nie szkodzi, widziałam dopiero po raz pierwszy, a nie zamierzam na tym poprzestać,
więc jeszcze przede mną odkrywanie smaczków :)
ale ogólnie ten film nie jest dla mnie o sławach 20-lecia,
tylko o życiu chwilą, teraźniejszością.
nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, wspominania i planowania.
właśnie dziś jest odpowiednia chwila na życie.
i ta refleksja Allena, że zawsze nam czegoś brakuje,
i że to zawsze NIE TE CZASY dla nas - to ułuda.
przecież i tak nie mamy wyboru, no chyba że o północy w Paryżu :)
ale odrzuciwszy bajkę - zostaje: żyj chwilą, bo to jest TWÓJ czas.
dla ciebie najlepszy.łych kinach"
już uwielbiam ten film :)
życzę wam małych i ciepłych sal kinowych,
z krzesłami wyściełanymi czerwonym aksamitem
(tak trochę jak u Gałczyńskiego w "Małych kinach")
*
Ze Cie zacytuje: "ale ogólnie ten film nie jest dla mnie o sławach 20-lecia, tylko o życiu chwilą, teraźniejszością. nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, wspominania i planowania. właśnie dziś jest odpowiednia chwila na życie. i ta refleksja Allena, że zawsze nam czegoś brakuje, i że to zawsze NIE TE CZASY dla nas - to ułuda. przecież i tak nie mamy wyboru, no chyba że o północy w Paryżu :)
ale odrzuciwszy bajkę - zostaje: żyj chwilą, bo to jest TWÓJ czas." Bardzo celne.
Aby dobrze ten film zrozumiec potrzeba trzech rzeczy. Znajomosci samego Paryza. Nie wystarczy go pobieznie zwiedzic, ale trzeba w nim troche pozyc. Po drugie, co na ogol jest dosc znane, wielki sentyment jakim darza to miasto Amerykanie. Paryz to dla nich kwinesencja Europy, jej kultury, cywilizacji. Marza o odwiedzeniu go, o spedzeniu w nim miodowego miesiaca, to ich sentymentalna Mekka. I po trzecie, nazwiska Hemingway, Picasso, Bunuel nie moga wywolywac pytania: a ktoz to taki?
dzięki, andrzej i stern, za taki komentarz, miło mi to czytać :)
andrzej, jeśli rozwiniesz swoją myśl, szczególnie w kwestii: miasto jako bohater filmu, to czegoś się nauczymy.
ja - jak już wspomniałam - tylko marszruta turystów, dlatego rozpoznaję tę słodką ekspozycję filmu.
ale w części zasadniczej, już nie.
te prywatne mieszkania i bistra, te brukowane uliczki, fontanny i wieże kościelne - to wciąż Paryż tajemnicy.
ciemnoskóra tancerka na przyjęciu to Josephine Baker? mogę ją tak nazwać bez wątpliwości?
(Amerykanin wskrzesza ją w grzecznym kostiumiku, a nie w spódniczce z bananów?
dlaczego? żeby nie być krzykliwie dosłownym? a może to nie ona?
no bo w przypadku Josephine Baker, Gertrudy Stein, Fitzgeraldów czy Hamigwaya
to Amerykanie nie powinni mieć problemów z identyfikacją.
czy się mylę co do Amerykanów? :)))
i jak myślicie, czy ta parada paryskiej bohemy to taki poboczny wątek dydaktyczny dla obywateli USA? ;)
i czy w ogóle reżyser celowo miesza "paryskich" Amerykanów i Europejczyków,
czy po prostu przywołuje najlepszych, bez parytetów?
*
Joanno, duzo pytan, watpliwosci i malo szans, przynajmniej z mojej strony, na poprawne odpowiedzi. Tak, niezle znam Paryz. Przepracowalem w tym miescie ponad 7 lat i to w sercu najbardziej urokliwej Dzielnicy Lacinskiej, dokladnie na Placu Jussieu. W drodze do pracy maszerowalem przez Jardin des Plantes, a wiec swoisty ogrod botaniczy, na lunch, o ile nie korzystalem z uniwesryteckiej stolowki, zachodzilem do jednej z pobliskich knajpek, czesto kupowalem sandwitch czyli kanapke u pobliskiego Greka i udawalem sie na spacer do nieodleglego Rzymskiego Amfiteatru. Itd., itd. Co ciekawe, po latach odwiedzajac Paryz zaszedlem do tego samego barku greckiego i rozpoznalem tego samego wlasciciela. Wspomnien moc, wspomnien czar. Te wszystkie klisze pokazane na poczatku filmu, choc mocno wybielone i upiekszone, sa prawdziwe. Widok na Panteon, schody Montmartre, stragany na wybrzezu Sekwany. Jakze mi bliskie. Taki wlasnie jest Paryz. Dodajmy troche podretuszowany, ale tylko troche.
Tak, to wg. mnie byla boska Josephine, paryska ciemnoskora Amerykanka, dzis powiedzielibysmy Afroamerykanka. :) Dlaczego nie w bananach? Nie wiem.
Wszystkie te wielkie nazwiska, ktore wymienilas sa amerykanskie par excellence. Nawet nie zdawalem sobie sprawy, ze Fitzerald i Hemingway byli tak mocno zwiazani z Paryzem. Nie wiem jak Amerykanie, ale nie ja nie mialem zadnych klopotow z ich rozpoznaniem. To w koncu bohaterowie literatury mojej mlodosci. Kiedys zylo sie ich ksiazkami, dzis - internetem. :)
Mysle, ze ta parada paryskiej bohemy nie jest pobocznym watkiem dydaktycznym dla Amerykanow. To raczej projekcja samego Allena i jego amerykanskiej nostalgii za cywilizacja europejskia, ktorej kwintesencja jest Paryz, Francja. Czesto sa to tylko wyobrazenia, czesto mocno wyidealizowane. Nierzadko pojawiaja sie w literaturze amerykanskiej, kinematografii. Np. w takim uroczym "Francuski pocaludek" z Meg Ryan czy jako marzenie pewnej kelnerki w "Dniu Świstaka". nie mowiac o starszych "Amerykanin w Paryzu", by dac tylko kilka luznych przykladow ktore na goraco przychodza mi do glowy. Mysle, ze w wyborze wielkich Allen nie stosuje parytetow, wybiera najbardziej znanych i najwiekszych. A bylo ich niemalo.
witaj, andrzej :)
twoja paryska odpowiedź jest wręcz allenowsko "poprawna" :)
mówisz jak bohater "O północy w Paryżu" 2 :)))
on też, zostając tam, będzie dokądś chodził, patrzył na ławki w parkach i sklepowe wystawy
wypełnione stosami kanapek, a kupując coś dla siebie, przywita się z patronem.
nie będzie ślepy na to miasto, które wybrał - a to miasto mu się odwdzięczy radością smakowania chwili.
i tak od ręki streściłam drugą część filmu :)
kategoria: romantyczno-sentymentalno-radosna ;)
dużo tych uśmiechów przyładowałam powyżej - ale skoro tyle właśnie mi trzeba, to nie kasuję :)))
byłam w Dzielnicy Łacińskiej!
kupiłam sobie... kiszonego ogórka :)
stary Żyd (Euroizraelita?) ;))) wyciągał go drewnianymi szczypcami z beczki stojącej na chodniku.
do Paryża pojechałam sama, nie znając języka.
przed wyjazdem francuskojęzyczny znajomy pouczył mnie tylko,
że gdybym się zgubiła, mam zapytać wiarygodnie wyglądającego przechodnia:
la tour Effel ou?
zapytałam tak ładnie, że przechodzień odpowiedział mi bogatą francuszczyzną,
nie gestykulując!
ani w prawo, ani w lewo.
i poszedł. a ja zostałam z niczym.
takie mam wspomnienia :)
ale niesamowite jest to, że w nas, Polakach, drzemie sentyment do Paryża,
a Allen, Amerykanin, rozwija to ponad oceanem.
to świetne :)
do kreacji miasta, które wymieniłeś (widziałam), dodałabym jeszcze "Frantica" -
bo to takie uosobienie tajemnic Paryża.
(biorąc tu Polańskiego za obywatela świata, a nie za europejskiego sąsiada Francji -
ale myślę, że tak właśnie można zrobić)
PS. wróciłam z kina, "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł".
ale to z zupełnie innej beczki.
*
Hmm, zakonczenie filmu jest jak dla mnie troche naciagane i naiwne. Snujesz wizje "O polnocy w Paryzu 2", o romantycznych spacerach bohatera waskimi uliczkami Quartier Latin (Dzielnica Lacinska) byc moze z owa ladna Francuska sprzedajaca w sklepiku ze starociami. Dlugo to nie potrwa. Szybko zrozumie, ze to nie jego zycie, Paryz nie dla niego... :) Mentalnosc Francuzow, a zwlaszcza Paryzan jest zupelnie rozna od tej amerykanskiej, nawet intelektualnej i woodyallenowskiej.
Mysle, ze w Polakach drzemie wciaz troche sentymentu do Paryza. MIckiewicz, Chopin, Maria Sklodowska-Curie (mieszkala w nieodleglym Sceaux, malej eksluzywnej podparyskiej miejscowosci, gdzie jest pochowana). Sporo tu emigracji z lat 80-tych. Ale ten sentyment jakby mniejszy. Liczy sie Londyn, a zwlaszcza NY, nie Paryz. Nie czytamy juz literatury francuskiej, wciaz swietnej, Szekspir przeslonil Moliera, a kino francuskie, z wyjatkiem Amelii i kilku innych, poszlo w odstawke. A szkoda, bo trafia sie od czasu do czasu swietny film.
:)))
będę polemizować, w każdym punkcie :)
1. nie.
to ty mieszkałeś siedem lat w Paryżu, nie on.
on jest pisarzem i kocha Paryż miłością bezwarunkową.
za nic.
zostawia dla tej miłości wszystko - perspektywę zasobnego małżeństwa,
superseksowną narzeczoną, hollywoodzką karierę.
więc jak może nie wiedzieć, co robi? :)
tę fajną paryżankę tak naprawdę spotyka PO podjęciu decyzji (bo nie dla niej rzuca wszystko).
ten facet realizuje największe / najgłupsze (?) marzenie swojego życia.
ale robi to = cały wszechświat będzie teraz z nim współpracował = uda mu się.
nieważne, jak długo będzie mu z tym dobrze.
ważne, że zawsze już będzie czuł, że zrobił tak, jak chciał, a nie jak powinien chcieć.
dlatego to świetne z jego strony posunięcie, wartościujące samego siebie.
i nie odbieraj mu tak szybko prawa bycia tam na swoim miejscu ;)
ta Gabriell może się okazać najlepszym wyborem w jego życiu - bo czemu nie?
obojgu im podoba się Paryż w deszczu - a to może takie mrugnięcie okiem,
że jeśli zgadzają się w tej "trudnej" do zaakceptowania przez "najbliższych" sprawie,
to i w zasadniczych wartościach im się poukłada.
bo czemu by nie?
i na starość powie: to była najlepsza decyzja i najlepsze lata mojego życia, niczego nie żałuję.
no bo czemu by nie?
póki on chce, to mu się to uda :)
2. to nie Mickiewicz, Chopin czy Skłodowska.
to nie Wielka Emigracja.
ani konkurencja Londynu i NY.
to jeszcze co innego.
właśnie, co?
tego nie wiem, i to jest ta tajemnica :)
3. czytamy literaturę francuską i oglądamy francuskie kino,
a nawet jeśli niszowo, to co z tego?
Allen też w skali Stanów jest pewnie niszowy.
a tyle o nim gadamy na drugiej półkuli :)
to sobie popolemizowałam :)
*
Joanno, madrze i pieknie piszesz. Przyznaje to. Do tego wyzwalasz moje paryskie i francuskie wspomnienia, nostalgie starzejacego sie faceta, ktory coraz czesciej oglada sie za siebie niz przed siebie. Zycze Gilowi i Gabreli jak najlepiej w ich nowym paryskim zyciu, a moje obawy i watpliwosci wynikaja pewnie bardziej z chlodnej oceny wlasciwej facetowi wkraczajacego w wiek tetryczenia. :) Co ciekawe, jakby zycie chcialo zaprzeczyc moim watpliwosciom, poznalem kilku Amreykanow i jedna Amerykanke (nie, nie Meg Ryan z filmu :)), ktorzy pozenili sie z Francuzami/kami i wioda, jak sie wydaje, szczesliwe francuskie zycie. Poznalem tez pare Amerykanow, ktorzy osiedlili sie w Paryzu na stale. I chyba tez im zle nie jest. Nie mowiac o tabunach Anglikow, Holendrow, Niemcow, osiedlajacych sie na storosc na poludniu Francji.
ad2. Sila kultury, muzeow, zabytkow, impresjonizmu a nawet sklepow. Moja corka z zieciem wybrala sie na kilka dni na zakupy. Do Paryza. :) Za smieszne pieniadze.
Wchodzac do krakowskiej cukierni na Dlugiej i czekajac az zona zamowi juz wszystkie niepotrzebne smakolyki, zawsze zadumam sie nad "Sniadaniem wioslarzy" Renoira. I jak ten starszy gosc z Amelii nie moge powstrzymac moich wyobrazen nad losami ludzi tam wymalowanych.
ad3. czytamy, ale kiedys, proporcjonalnie do innej literatury, czytalismy wiecej. W mojej mlodosci zaczytywalem sie Proustem (przyznaje, z duzym trudem), Sartrem, Camusem o Balzacu nie wspominajac. To byly kanony czytelnicze. Na filmy francuskie chodzilo sie jak na uczte. Wielki Lelouch, Godard. Dyskutowalo sie, ocenialo. Dzis duzo mniej. Dominuje inny trynd cyweilizacyjny i kulturowy. Nawet nie wiem czy to dobrze, czy zle. Nie, nie jestem fanem kina francuskiego, ale dziwie sie, ze kilka perelek, ktore dane mi bylo ogladac w oryginale nawet nie dobilo sie do polskiej dystrybucji.
To sobie popisalem. :)
ja też się cieszę :)
aleśmy się tu wygodnie urządzili w tym temacie - jak w DKF-ie sprzed lat :)
[mój rocznik załączam w nicku, więc jak widać - i ja wchodzę w okres sprawozdawczo-podsumowujący z życia,
i to nawet bardzo okrągłą sumkę.
tak... to trochę niebezpieczny czas.
czy już pora oglądać "Tam, gdzie rosną poziomki" z "drugiej strony bufetu"? ;)
co kilka lat muszę czytać te same szkolne lektury i ostatnio zauważyłam skutek tego śmiesznego zabiegu.
wśród bohaterów "Granicy" Nałkowskiej jest ciotka Kolichowska,
no z nią to się nigdy nikt nie utożsamia, czytając szkolną lekturę,
i ona mówi: wszystkiego bym się w życiu spodziewała, ale tego, że będę stara, nigdy!
genialne :)))
i nigdy wcześniej nie dostrzegałam tego zdania.]
wracając do Francji :) to to samo mam z Camusem.
"Dżuma" za każdym kolejnym razem jest inna.
tak, wiem, to ja za każdym razem jestem inna.
chcę powiedzieć, że patrząc w przeszłość, nie jesteśmy w stanie ocenić naszych decyzji,
a już na pewno nie w kategoriach: trafne czy chybione.
one przynależą do tamtych nas.
więc pozostaje nam tylko okazać SOBIE zaufanie, bo mało komu możemy ufać bardziej niż sobie samemu (?)
a wszystko, co od nas zależało, rozstrzygnęliśmy dokładnie na swoją ówczesną miarę.
bo tacy byliśmy.
dygresje mi się rozrastają, ale cóż, mam gorączkę, jakiś wirus mnie dopadł :(
wracając do kwestii stetryczenia, albo nie, do tetryków nie będę wracać.
wracając do "Śniadania wioślarzy", to póki patrząc na ten obraz, myślisz o losach tych postaci
i ciekawi cię, o czym mówią, przegryzając te olejne winogrona,
to na tetryka brak ci jeszcze kwalifikacji :)
musiałbyś się bardziej postarać, np. pomyśleć, jaka to opieszała obsługa w tym lokalu
i jaka drożyzna :)
(a jednak wróciłam do kwestii) ;)
dla mnie takim "obrazem z cukierni" jest Bruegla "Pejzaż zimowy z łyżwiarzami".
jako dziecko, kupując lody, patrzyłam na wielką kopię tego obrazu.
oczywiście, do dziś łączy mi się z nim smak tamtych lodów na dwóch wafelkach :)
(tu wypadałoby przeprosić Bruegla?)
a dopiero niedawno dołączyła metafora zabawy na kruchym lodzie.
(o, i to mnie nominuje do miana tetryka) :)
ad.3. nie będę rozwijać, bo chyba się już rozwinęłam ponad miarę (w metrach),
ale może dzięki temu szybciej przewalczę wirusa!
no to się pogorączkowałam :)
*
Urzadzili, urzadzili, ale nas przegonia bo od tematu odbiegamy. :) Nawet na PW nie ma jak napisac. Napisz na agpa@gmail.com I kuruj sie :)
no, tak bardzo to nie odbiegamy :)
ale twój adres błędny, mailer mi mówi, że nie dostarczono, mam ponowić.
PS. Szymborska zmarła.