O północy w Paryżu

Midnight in Paris
2011
7,1 202 tys. ocen
7,1 10 1 202369
7,3 61 krytyków
O północy w Paryżu
powrót do forum filmu O północy w Paryżu

Woody Allen kontynuuje rozpoczęte kilka lat temu sporządzanie pocztówek znanym europejskim metropoliom. Po
Londynie, Barcelonie przyszedł czas na Paryż - miasto zakochanych i marzeń, jedno z najpiękniejszych miejsc na
świecie. I trzeba powiedzieć, że wizyta nowojorskiego reżysera bardzo się udała, bo „O północy w Paryżu” jest
najładniejszą pocztówką ze wszystkich, jakie przygotował w ostatnich kilku latach. To bardzo zgrabna, dowcipna,
nieprzegadana i ładnie spuentowana opowiastka, której udaje się choć trochę uchwycić czar tego niezwykłego miasta.
Pozbawiona okropnego narratora, niepotrzebnie odzywającego się zza kadru, oraz irytującego zwracania się
bohaterów wprost do kamery. Przez to najbardziej filmowa z ostatnich stworzonych laurek, ale jednocześnie
najbardziej baśniowa, fantazyjna i sentymentalna. Rozpoczynająca się dość powoli, w trochę nudny, zbyt omówiony
sposób, ale całe szczęście później coraz bardziej się rozkręcająca, z każdą kolejną minutą coraz lepsza. Choć mam
wrażenie, nadal przeznaczona przede wszystkim dla tych, którzy kino Allena lubią, lub wręcz uwielbiają, bo zbudowana
w typowy dla tego reżysera sposób, posiadająca zalety jak i wady jego poprzednich filmów, przez co może okazać się
nie do przejścia, dla tych widzów, którym do gustu nie przypadły poprzednie laurki.

„O północy w Paryżu” to urocza, ciepła opowieść o tęsknocie za czasami, które dawno już minęły, za przeszłością, która
teraz wydaje się być wyjątkowo piękna i urzekająca. A jest taka, bo jest tak odległa, w wyobraźni bardziej perfekcyjna
od teraźniejszości, nudnej rzeczywistości. Bo jak zgrabnie pokazuje reżyser, tęsknota za minionymi czasami rozciąga
się w nieskończoność. Bo każde czasy ze względu na swoją teraźniejszość wydają się być niedoskonałe. Trwając
stają się życiem, które z natury jest ułomne, nudnawe. Pociągające jest natomiast to, co było kiedyś. Jednakże tylko
jako wyobrażenie, bo to zawsze jest piękne. Bo tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak idealny czas, perfekcyjna
epoka. Bo każda, w momencie gdy trwa, wydaje się gorsza niż poprzednia, bo wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. A
gdy bardziej się przyjrzeć, na chwilę zatrzymać, zauważy się, że czasy w których przyszło nam żyć są również
perfekcyjne, na swój nietypowy, unikalny dla siebie sposób. I wkrótce przyszłe pokolenia będą również za nimi
wzdychać z rozmarzeniem, bo taka jest kolej rzeczy. Dobrze jednak zdać sobie z tego sprawę odpowiednio wcześnie, a
nie żyć przeszłością, bo życie ma to do siebie, że mija stanowczo za szybko.

Taką małą, skromną myśl prezentuje nam Allen w swoim najnowszym filmie i właśnie tego najbardziej brakowało mi
w jego poprzednich produkcjach. Pewnej głównej myśli, można by rzec po prostu morału, który spinałby całą
opowieść ładnym podsumowaniem. I choć nie jest to oczywiście wniosek wielce odkrywczy, czy zaskakujący, bo już
od pierwszych zdań przewija się w rozmowach jakie między sobą prowadzą bohaterowie, to jednak nie jest to myśl
głupia, a dla niektórych pewnie będzie nawet i warta zapamiętania. Poprzednie produkcje nowojorczyka portretowały
wyłącznie nietypowych bohaterów, uchwycały pewne ludzkie postawy, przy okazji ładnie przedstawiając same miasta,
w których rozgrywały się dane opowieści, ale tak naprawdę nic wielkiego na dobrą sprawę nie mówiły. Ani o życiu, ani
o ludziach, pozostając jedynie tylko pewnym jego przedstawieniem, niedyskretnym spojrzeniem, które nierzadko
zostawiało widzów niestety z niczym. Tu jest co wspomnieć i o czym pomyśleć, gdy pierwsze napisy zaczną pojawiać
się na czarnym tle, co czyni z tego filmu rozrywkę zdecydowanie mniej jednorazową i bardziej wartą zapamiętania, niż
ostatnie produkcje Allena.

"O północy w Paryżu" to obrazek świetnie zagrany i fantastycznie obsadzony. Chyba najgorzej wypada niestety Owen
Wilson, który w moim odczuciu w bardzo nienaturalny i niezwykle wymuszony sposób próbuje oddać neurotyczną
naturę swojego bohatera, wcielając się w młodszą wersję Allenowskich postaci, co wypada niestety dość
karykaturalnie i nieprzekonująco. Pozostali aktorzy spisali się za to bez zarzutu, a najciekawiej wypadają ci
drugoplanowi, wcielający się w znane postacie, żyjące w latach dwudziestych XX wieku. Te krótkie występy to istne
perełki. Intrygujące, bezbłędne, zabawne. Wymieniać można by długo, bo co nie postać, to mały koncert, popis
umiejętności aktorskich. Świetny jest Corey Stoll jako Hemingway, fantastyczni Alison Pill i Tom Hiddleston jako Zelda
i F. Scott Fitzgeraldowie, świetna Kathy Bates jako Gertrude Stein, ale chyba i tak najlepiej z nich wszystkich wypada
Adrien Brody jako Salvador Dalí. Perfekcyjny występ. Właśnie dzięki obecności sławnych postaci, tak świetnie
zagranych przez aktorów, ta opowiastka jest chwilami tak urocza i rozweselająca. Jej zabawność wynika również z
samego przeniesienia teraźniejszego człowieka do czasów, które zawsze go fascynowały. Wtedy zaczyna poznawać
odwiedzaną epokę oraz niezwykle barwne i wielokrotnie zaskakujące osoby w niej żyjące. A nabytą w przeszłości
wiedzę, wykorzystuje do zawstydzania teraźniejszych, co również wychodzi bardzo zabawnie.

8/10

ocenił(a) film na 9
milczacy

Piękna recenzja, film również polecam, jestem urzeczona :)