Tak naprawdę fabuła i wykonanie filmu jest tak słabe, że można odnieść wrażenie, iż cała akcja
toczy się wokół jedzenia zupy, czy to w lesie przez partyzantów (jak niezwykłego znaczenia nabiera
licha polewka w rękach młodej sanitariuszki) czy w domu przez kapusia (dramatyzm sceny
nalewania tejże przez Sonię Bohosiewicz wywołuje dreszcze u wrażliwszych widzów). Poza tym te
pseudoartystyczne retrospekcje w filmie, w których filmowa przeszłość od teraźniejszości różni się
głównie obecnością lub nieobecnością szalika głównego bohatera nie zachwyca. Dźwięk w filmie
tak marny, że ledwie słychać większość kwestii aktorów, co prawda i tak niewiele one wnoszą, ale
zawsze coś. Zakończenie blade i nijakie jak i cały film. Chyba każdy z widzów musiałby mieć ojca
w AK, żeby ten film mógł odnieść jakiś większy sukces i zapisać się w pamięci kinomanów.
"Dźwięk w filmie tak marny, że ledwie słychać większość kwestii aktorów, co prawda i tak niewiele one wnoszą, ale zawsze coś."
A ja właśnie po raz pierwszy od dawna w polskiej produkcji rozumiałam każde wypowiadane słowo.