Jak na debiut fabularny dokumentalistki, to wyszło całkiem znośnie. Trochę chaotycznie i bez pomyślunku to było zmontowane, ale scenariusz się broni. Fajnie pokazane do jakich ekstremów jest zdolna matka, jeśli stawką jest życie jej dziecka, a dodatkowo Ewa Kaim bardzo dobrze taką matkę zagrała. Jej rola to chyba najjaśniejszy punkt tego filmu. Zupełnie nie rozumiem tych wszystkich porównań do „Taken” z Neesonem – to dwa zupełnie różne filmy, które łączy tylko fakt, że tu i tu głównemu bohaterowi ktoś porwał córkę, a takich filmów (z takim elementem wspólnym) to pewnie można znaleźć jeszcze kilkadziesiąt. Beata Dzianowicz opowiedziała swoją własną historię, która okazała się całkiem wciągająca, jeśli przymknąć oko na niedociągnięcia realizacyjne i niewielki budżet. A i ta dziewczynka co grała córkę – bardzo fajnie wypadła! Bardzo miła odmiana od przesłodzonych dzieciaczków prosto z katalogu, lub manekinów, które nie potrafią grać i znalazły się na planie przez przypadek.