Phantoms to na pewno postęp w stosunku do poprzedniego filmu w dorobku tego reżysera, jakim była 6-ta część serii Halloween. Szkoda tylko, że jest to film ze zmarnowanym potencjałem.
Wszystko rozpoczyna się dość ciekawie. Tajemnicze zgony, a przede wszystkim tajemnicze miasteczko. Co chwilę miałem flashbacki z Silent Hill - choć to nowszy film, to sam patent i powtarzające się motywy dają możliwość porównania tych filmów... przynajmniej do momentu.
I nawet kiedy historia zaczyna się coraz bardziej wyjaśniać, ogląda się to wciąż bardzo dobrze. Jakieś mutanty, niespecjalnie oryginalne, wykańczają prawie całą obsadę poza naszymi głównymi bohaterami. I to też może się podobać. Choć tak jak wspomniałem, potwory nie wyglądają zbyt oryginalnie, a nawet to, w jaki sposób uśmiercają swoje ofiary jest trochę na wyrost i czuć przesadę, to jednak mroczny klimat i tajemnica są zachowane.
Niestety... w pewnym momencie filmu, przynajmniej moim zdaniem, wszystko się psuje. Wyjaśnienie genezy tych stworów i w ogóle wyjaśnienie, a raczej bardziej nadawałoby się tu słowo PRÓBA wyjaśnienia (bo autorzy chyba sami nie do końca wiedzieli jak to wszystko skończyć) tej historii jest tak natłoczona jakimiś bzdurami, że aż mózg od tego paruje. Szkoda, że tak obiecujący film z przyjemnym klimatem kończy się w tak żałosny, pozbawiony większego sensu sposób. Zakończenie, a właściwie to ostatnie, co najmniej, pół godziny filmu przypomina mi dlaczego tak często krytykuje się horrory z lat 90-tych...
Moja ocena: 5/10.