Film od początku przyciągnął moją uwagę, zastanawiałem się, jak na dużym ekranie wypadnie Patrycja Soliman, jej rola nie była łatwa i stwierdziłem, że mimo iż czasami była nieco sztuczna jako wariatka to reasumując wypadła całkiem nieźle... Marcin Dobrociński również dał radę i znakomicie dostosował się do nieco głupiej i bajkowej roli gangstera, który zachowuje się jak owieczka wśród wilków, tzn. staje w obronie uciśnionych, ratując swoją nie do końca normalną księżniczkę oraz zezwala na przełożenie spłaty haraczu... Pomijając to, że łagodny i "zakochany ganster" brzmi mało przekonywająco, to można z całą pewnością powiedzieć, że film "dał radę"... Jak zawsze nie zabrakło humoru, a nawet więcej, dzieło to mimo, iż ma przyczepioną etykietkę dramatu, to jest o wiele bardziej śmieszniejsze od "Francuskiego pocałunku", którego miałem "nieprzyjemność" oglądać. Hasła wypowiadane przez aktorów, potrafią na prawdę doprowadzić do lawiny śmiechu, nie mogło tu zabraknąć klasycznego "gangstera idioty", którym jest "nosorożec", określony tak przez Luizę, no i oczywiście jest też nasz polski patriotyzm i związane z nim żarty na temat niezawisłości sędziów, co totalnie mnie rozłożyło:) Można powiedzieć, że w porównaniu z kinem amerykańskim, gdzie obraza organów państwa byłaby niedopuszczalna, Polska jest prawdziwą mekką dla "dowcipnisiów" żartujących sobie z ustroju, co zresztą bardzo mi się podoba...
Podsumowywując, "Ogród Luizy" może i nie jest kinowym arcydziełem, gdyż brakuje mu krzty realizmu, jednak na prawdę można się przy nim dobrze pośmiać i miło spędzić czas:) 8/10