Oczywiście, mogłem zgrywać tutaj snoba, "wielkiego" znawcę kina, przytakiwacza chóru chwalących ten film krytyków, i pisać, że "Ojciec chrzestny" to: "najlepszy film w historii kina", "arcydzieło", "mistrzostwo świata" czy "ten film można oglądać w nieskończoność", no ale po co oszukiwać kogoś, a tym bardziej samego siebie. Mi ten film podobał się średnio, a właściwie wcale się nie podobał. Pewnie, pod względem realizacji jest doskonały, odtworzenie realiów lat 40. XXw. może budzić szacunek, podobnie jak muzyka N.Roty, reżyseria czy gra aktorska (chociaż Al Pacino to nie jest mój ulubieniec). Za te wszystkie zalety muszę obiektywnie dać filmowi 8/10. Natomiast nie porwał mnie ten film, nie zachwycił, nie sprawił, że z wypiekami na twarzy wlepiałem oczy w ekran, emocjonując się losami bohaterów czy czekając na rozwój akcji i punkt kulminacyjny. "Ojciec chrzestny" pozostawił mnie absolutnie obojętnym, a nie tego oczekuję od filmów. Chociaż, gwoli prawdy, absolutnie obojętnym mnie jednak nie pozostawił. Był jeden moment, który wyczerpał moją cierpliwość. Mianowicie, wtedy, gdy Michael Corleone powrócił z Włoch i w dwie minuty (!) namówił Fay Adams, żeby do niego powróciła. Jakim cudem? Jak to możliwe? Czy ona się go bała? Kim ona była? Pokochała idealistę, a powróciła do bezwzględnego mordercy. Co jest?
Podsumowując, oczekiwałem jednego z najlepszych filmów wszech czasów, a dostałem film tylko dobry. Nie oglądałem jeszcze dwóch pozostałych części, ale z utęsknieniem na to nie czekam i raczej prędko ich nie obejrzę. Za całokształt 8/10.
Wiele osób za pierwszym razem odnosi takie wrażenie jak Ty. Wg mnie ten film z każdym kolejnym seansem zyskuje u nas na wartości. Spróbuj obejrzeć za 3 miesiące znowu.. Może mam rację?
Ja za pierwszym razem Godfathera obejrzałem jak był ponad 2 lata temu w TV. i wydał mi się faktycznie "dobry".
Ale jak go obejrzałem w ostatnie wakacje to zrozumiałem czemun jest uważany za najlepszy film wszechczasów.
Teraz i ja uważam go za najlepszy film
Film obejrzałem wiele razy, że już nie pamiętam ile, bo naprawdę dobrze się ogląda. Tak samo jak autor wątku uważam, że ten film jest genialny realizatrosko(wręcz do przesady) ale to wszystko. Cały świat przedstawiony jest tak wystylizowany, postacie tak doskonałe, gra aktorska tak wysmakowana, że aż to wszystko jest karykaturalne. Film jest bogato zdobiony tymi elementami warszatatowymi, ale w gruncie rzeczy jest pusty jak wydmuszka. Nie wzrusza tam gdzie powinien, psychologicznie jest nieautentyczny. Przemiana Michaela, trzymającego się na początku z dala od rodzinnego biznesu, by potem stać się jego bezwzględnym szefem, który nawet w drugiej części zabija własnego brata jest naciągana. Czy to jest film o mafii taka jaka ona była naprawdę czy nie -nie podejmuje się oceniać, bo kto tak na prawdę wie jaka ona była? Uważam zatem, że z prawdziwą włoska mafią nie ma film wiele wspólnego, podobnie zresztą jak wszytkie filmy z rzeczywistością- bo film to fikcja. Z tego punktu widzenia "Ojciec chrzestny" nie oddaje obrazu mafii, a raczej buduje jego własną, przerysowaną mitologię na bazie naszych wyobrażeń o niej. Robi to w sposób formalnie doskonały, ale nie daje nic, poza estetyczną perfekcją i dlatego jak najbardziej można go nazwać arcydziełem, jednak tylko w sensie rzemieślniczym, bo humanistycznym już nie.
Zgadzam się z przedmówcą, przemiana Michaela z idealisty w bezwzględnego, psychopatycznego mordercę była strasznie naciągana i naiwna. Najpierw mówi ,że trzyma się z dala od rodzinnego "interesu" i nigdy nie będzie taki jak ojciec czy bracia, a tu mach! - jeden gong od policjanta i tak nie może być, ja was wszystkich pozabijam. Zwykle taka przemiana nie jest kwestią minuty. Chociaż kwestia z Kay Adams była jeszcze bardziej drażniąca.
Michael Psychopatą? Psychopatą był Lecter, Michael to bezwzględny boss mafii eliminujący tych co mu zagrażają i zdrajców.
A co do wątku przemiany Michaela, pokazuje to jaka jest natura człowieka - nigdy nie można być pewnym jakim się późnie będzie. Michael zatracił swoje ideały, w dodatku próbując stać się kimś takim jak on, stał się jego przeciwieństwem. I dlatego stracił wszystko...
Czy był psychopatą? Wydaje mi się, że tak. To nie jest spaghetti western Sergio Leone, ten film nie ma charakteru pastiszu, a śmierć nie jest tu groteskowa i podszyta humorem albo zabawnym tekstem Bezimiennego. To jest film śmiertelnie poważny. Każdy morderca jest psychopatą. Owszem, "miał prawo" wykończyć wrogów w imię szeroko pojętego "mafijnego honoru", zresztą jakby tego nie zrobił oni by go wykończyli, "mógł" zabić zdrajców ze swojej ekipy, ale tego męża swojej siostry ? Żeby go zabijać, pogubił się chłopak to prawda, ale co by mu zrobił, uciekł by prawdopodobnie do Meksyku czy gdzieś, a tak unieszczęśliwił tylko swoją siostrę. Trudno to nazwać szlachetnym czynem.
A przemiana? Wiem, "Ojciec chrzestny" mówi o tym, że idealizm jest kruchy, że film jest m.in. pochwałą konserwatywnego systemu wartości i patriarchalizmu, ale sposób w jaki twórcy chcą to przekazać absolutnie mnie nie przekonuje. Zmienić się z powodu "pięści" policjanta? Nie czytałem książki, może tam jest coś więcej na temat tej przemiany, ale ja oceniam film, a tu ten wątek był strasznie naciągany.
Zauważ że mąż siostry Michaela był jednocześnie winny śmierci brata Michaela, Sonnyego. Wg mnie w tej sprawie Michael postąpił słusznie.
MIchael się zmienił z konieczności i z szacunku do ojca. Nie chciał doprowadzić do upadku mafii.
Poprzednie pytanie:
Dlaczego Kay pokochała Mcichaela na nowo? Bo wierzyła (zgodnie z obietnicą Michaela) że przestanie prowadzić nielegalne interesy a poza tym "zaufała dawnemu uczuciu"
Widzę, że różnimy się w podstawowych kwestiach. Ja uważam,że nie miał moralnego prawa (czy jest w ogóle takie prawo?) go zabijać, Ty uważasz inaczej. I zadaję pytanie, jakbyś się zachował na miejscu Michaela, kiedy siostra błagała go, żeby nie zabijał jej męża. Jako że była ona osobą o wyjątkowo kruchej konstrukcji psychicznej, Michael na pewno zdawał sobie sprawę z konsekwencji takiego czynu. Czy też byś go zabił?
Co do wątku Kay Adams, bardzo to uprościłeś. Ja do jej powrotu nigdy się nie przekonam, bo nie ma ku temu żadnych logicznych podstaw. Przecież już w momencie, gdy ją "namawiał" do powrotu, doskonale wiedziała, że jest on mordercą i zupełnie innym człowiekiem niż był kiedyś. Jaka to perspektywa dla normalnej dziewczyny z widokami na przyszłość wiązać się na całe życie z gangsterem i jego "przesympatyczną" rodzinką. Raczej miłość platoniczna nie wchodzi tu w grę. Mówisz, mogła wierzyć, że Michael się zmieni. Tak czy siak, jak to jest żyć ze świadomością, że związała się z mordercą. Ona się chyba nie zmieniła? To już by była bardzo nieprawdopodobna przemiana.
Pozdrawiam.
What's your point? Przecież ja, czy ty, czy Kain nie jesteśmy bosami mafii i oczywiste jest, że naszym zdaniem postąpił niemoralnie.. Ale, czy moralność mafijnego bosa, lub jej brak może przesądzić o odbiorze całego filmu i jego ocenie? Bzdury wygadujecie, oj..
MOże i postąpił niemoralnie ale myślę że brat był dla michaela bardzo ważny.
Wracając wątku Kay.... miłość to zjawisko które ciężko wytłumaczyć, miłość jest (często) ślepa :)
O mojej ocenie filmu decyduje przede wszystkim to, co napisałem na samej górze. Ale oczywiście szanuję wasze zdanie. Ode mnie jednak tylko 8/10, i to nie wcale przez brak moralności Michaela Corleone.
Objerzyj Godfathera jescze raz, tzn. jak będziesz miał okazję to sobie za jakiś czas powtórz. myślę że wtedy spodoba Ci się jeszcze bardziej
Oj, oj, oj. Kobiet to Ty nie zrozumiesz, mój drogi.
Ona po prostu nie przestała kochać Micheala. :)
Nie musiał jej szczególnie "namawiać".