Kilka minut lekkiego dreszczyku i rozczarowanie finałową sceną - tyle wyniosłem z seansu "jednego z najlepszych horrorów wszech czasów". Porównania do "Rosemary's Child" wydają mi się nie na miejscu, te dwa filmy dzieli różnica klas. Film Polańskiego to arcydzieło napięcia i klimatu. W tytule Donnera oba składniki trzymały poziom co najwyżej średni.
Fakt, "Omen" dysponował świetnym pomysłem, nastrojowym soundtrackiem, grupą zdolnych aktorów. Ale żeby z tego wszystkiego wyciągnąć odpowiedni efekt końcowy, trzeba umiejętnie pokierować poszczególnymi elementami i złożyć je w całość z wyczuciem. Muzyka ma potęgować nastrój sceny, a nie ostrzegać przed nią. Dziecko ciemności nie może patrzeć groźnie na osobę, która za chwilę popełni samobójstwo. Pierwsze sceny dały silną sugestię - ale nie pewność. Dlatego fakt, że rozwój akcji zdradzał następne zdarzenia na kilkanaście minut przed a w każdej scenie "horrorowej" zabrakło chwili choćby niepewności, jest dla mnie niewybaczalny.
Sam jestem mocno zawiedziony a wszystkich innych podchodzących do tej legendy ostrzegam przed przedwczesnym entuzjazmem...