To film, który traktuje motyw opętania jako metaforę rodzinnych traum – duch matki staje się katalizatorem konfrontacji z bólem i nieprzepracowaną żałobą, pokazując, że więzi i krzywdy potrafią zniewalać nawet po śmierci. Atmosfera izolacji jest tu niemal namacalna: samotny dom w otoczeniu górskiego krajobrazu nie tylko zamyka bohaterów w klaustrofobicznej przestrzeni, ale też odzwierciedla ich emocjonalne uwięzienie.
Surowe zdjęcia i przygaszona kolorystyka wzmacniają to poczucie odcięcia od świata, a dźwięk – pełen szeptów, szumu wiatru i napiętej ciszy – dodatkowo zaciera granicę między tym, co realne a tym, co nadprzyrodzone. To przede wszystkim film dwojga aktorów – subtelna Vicky Krieps w duecie z bardziej gwałtownym, nerwowym Dacrem Montgomerym potrafią skutecznie utrzymać uwagę widza. Tempo bywa jednak przesadnie powolne, a narracja miejscami zbyt rozwleczona, co niektórych może prowadzić do znużenia.
To chyba najbardziej melancholijny horror, jaki kiedykolwiek widziałem – fani arthouse’u będą zachwyceni, ja oceniam go na 6,5/10.