Dwóch mężczyzn taszczy ze sobą drzwi, które przenoszą do obcych światów (mają być metaforą kina, które daje wgląd w nieznane, cudowne i dziwne królestwa; tak bym wnioskował, bo film składa się z ciągu losowych scen).
Wszystko okraszone urbanistycznym, surrealistycznym feelingiem, nakręcone w odcieniu zielonego, seledynowego filtru, często przechodzącego aż w oślepiającą biel, często spowijającą twarzy postaci, które potęgowały nadrealistyczne odczucie dzieła. Muzyka taka sobie, jakieś marne rzępolenie na fortepianie przepasane lepiej pasującą do klimatu elektroniką. Dziwny film, ale nie przytłaczający.