Film dobry, niesprawiedliwie źle oceniany. Herbert Werner, który jakimś cudem przeżył Bitwę o Atlantyk w czasie IIWŚ, walcząc na niemieckich U-bootach, napisał po wojnie wspomnienia pod znamiennym tytułem "Żelazne trumny". W końcowym etapie bitwy o bezpieczeństwo konwojów do i z blokowanych Wysp Brytyjskich, gdy alianci ogarnęli się i mieli już udoskonalony radar, samoloty zwiększyły swe osiągi i latały nad całym Atlantykiem oraz masowo budowano eskortowce, zwykle tanie, jak na okręt i okropne dla służących na nich marynarzy korwety, ze względu na ciasnotę, niewygodę i niemiłosierne kołysanie na morzu, przeżywalność załóg niemieckich okrętów podwodnych spadła do około 50 dni! Około 70% marynarzy podwodnej Kregsmarine straciło życie podczas służby! W żadnej innej formacji nie było aż tak dużych strat. Film bardzo dobrze i przekonująco oddaje grozę i trud służby na tej pływającej trumnie. Jak kogoś interesują przeżycia prywatne marynarzy, to co robili na lądzie, niech czyta książki obyczajowe w stylu Jane Austin i ogląda filmy na kanwie jej powieści, np. "Duma i uprzedzenie". Wspomniany film zresztą bardzo dobry, a książki nie czytałem, więc nie wiem, ale nie o to tutaj chodzi. Mnie w filmie "Orzeł. Ostatni patrol" nie interesowały domniemane prywatne przeżycia na lądzie naszych dzielnych marynarzy, lecz naszych dzielnych marynarzy domniemane przeżycia na morzu, do dziś owiane zresztą mgłą tajemnicy. Podobnie jak w książce "Okrutne morze" Nichoalasa Monsarrata - gościa, który opisał z kolei swoje przeżycia z okresu IIWŚ od drugiej strony, bo służył na brytyjskich eskortowcach, korwetach i fregatach - nie interesowały mnie zawarte w niej rzeczywiście także wątki obyczajowe marynarzy, o co dopraszają się, jak czytam, krytycy filmu, znał i rozumiał widocznie także takie potrzeby, ja przelatywałem je szybko wzrokiem, szukając dalszego ciągu tego, co zapowiadał wiele mówiący tytuł książki, a co mnie głównie interesowało i po to w ogóle po nią sięgnąłem. W przeciwnym wypadku sięgnąłbym po "Dumę i uprzedzenie", o której wspomniałem wyżej, albo po "Przeminęło z wiatrem" (też dobra, wiem, bo ją akurat czytałem dawano, dawno temu, w czasach burzliwej wczesnej młodości). Dałem "Ostatniemu patrolowi" 8 gwiazdek. Dałbym więcej, ale brakło mi wątku zatopienia niemieckiego transportowca Rio de Janeiro wiozącego 313 żołnierzy do desantu na Norwegię - sporego sukcesu Orła. Dramaturgia byłaby zapewne ciekawsza - początkowy sukces, a potem tajemnicza porażka okupiona śmiercią załogi - tutaj dobra końcowa scena, która oparta jest na bardzo prawdopodobnej najnowszej poszlace o omyłkowym zbombardowaniu Orła przez samolot RAFu. Ucieczki z Tallina nie było potrzeby powtarzać, bo była już sfilmowana i też dość udatnie w 1958 roku - ten stary film broni się całkiem dobrze do dzisiaj, powtórzyłem go sobie po obejrzeniu "Ostatniego patrolu". Pewnie! Mile widziana byłaby superprodukcja z hollywoodzkim budżetem obrazująca całą historię Orła od prawdopodobnie symulowanej choroby komandora Kłoczkowskiego, w wyniku czego Orzeł wylądował w Tallinie i niepotrzebnie naraził się na internowanie - Kłoczkowski beknął za to potem przed sądem i został zdegradowany. Do tego jeszcze masę konfabulowanych akcji z torpedami w akcji naszego bohaterskiego okrętu - cóż "dramaturgia" filmowa ma swoje prawa i widzowie tego oczekują zwykle, co nawet rozumiem, choć nie podzielam w przypadku filmów historycznych - patrz ostatni film pt. "Napoleon: Ridleya Scotta - świetne widowisko i stek historycznych bzdur - szkoda na niego mojego czasu, ale jak ktoś to właśnie lubi w kinematografii, to tacy reżyserzy, jak Ridley mu to fundują. Cóż, w naszych polskich realiach taki film to pewnie marzenie ściętej głowy na razie. Może, jak się jeszcze bardziej jako państwo wzbogacimy, kiedyś, w kolejnym pokoleniu może się uda. W naszym obecnym filmie skupiono się na wątku ostatniej misji Orła i wyszło to całkiem dobrze, miłośnicy marynistyki w ogóle, a naszych rodzimych dokonań na historycznych polach chwały szczególnie, są zadowoleni, co widać po innych wpisach chwalących film. Przesyceni nadmierną ilością wchłanianych historii filmowych różnej maści wynudzili się, bo czegoś tam zabrakło... Wątków obyczajowych? Miłości? Spektakularnych walk? (Tak na marginesie, korweta w "Okrutnym morzu" w całej książce zatopiła tylko jeden okręt podwodny i raz została storpedowana, cóż, takie były realia wojny na morzu w czasie IIWŚ, a mimo to książka jest pasjonującą lekturą, choć zapewne nie dla każdego), czegoś tam jeszcze? Mają takie prawo. Ja film obejrzałem dwa razy, bo za pierwszym razem, mając w głowie różne negatywne opinie, oglądałem jednym okiem, zajęty będąc czymś innym. Drugi raz obejrzałem z należytą uwagą. Klimat budowany w filmie, świetna muzyka, różne dziwne dźwięki z trzewi okrętu odbijające się lękiem w oczach załogi - a prawie wszyscy aktorzy zagrali świetnie i stanęli na wysokości zadania - wszystko to budzi mój szacunek i uznanie dla reżysera, scenarzysty, kompozytora i aktorów - film z klimatem, dobrze oddający grozę walki na okręcie podwodnym w realiach II Wojny Światowej, a o to tylko w tym filmie chyba chodziło? Bo o co więcej? Ja jestem zadowolony i dziękuję twórcom. Na pewno kiedyś jeszcze do niego wrócę, bo lubię raz na jakiś czas powtórzyć sobie dobre filmy, które zrobiły na mnie wrażenie. Szczególnie te nasze, polskie.
Zgadzam się z Twoją opinią. Niestety bardzo dużo ludzi nie ogarnęło tego filmu. Zabrakło im wiedzy historycznej i obycia filmowego, żeby docenić. To jest wytrawne wino, a oni chcieli piwa z biedry do grilla. Dla ludzi mających wiedzę i interesujących się marynistyką to jest perełka.