Postna medytacja Jezusa na pustyni to mistyczny samograj. Surowa i bezduszna samotnia, na której Chrystus wznosi niemy krzyk do Ojca z zapytaniem: "Co dalej?!", starcie z Szatanem, powolny i pozwalający się wyciszyć rozdział z intensywnego życia cudotwórcy. Łatwo tu jednak przegiąć, mistycyzm może ustąpić nudzie, a surowa przypowieść może prędko zamienić się w jałową opowieść o facecie lampiącym się na kaktusy.
Film Rodrigo w pewnym momencie też taki się staje, a następuje to wtedy, gdy alter ego bohatera, czyli zreinterpretowany Szatan, kończy swe kuszenie, a raczej, poprzestaje na czczych przechwałkach i pogróżkach, a sam Jeszua wycofuje się z historii i ustępuje pola pustynnej rodzince. Puenta filmu w tym momencie się rozmywa, zagubiony i niewiedzący co mówić Rabbi zaczyna ciążyć całej historii, a finał, mimo iż jasny (obaj mężczyźni poświęcają życie, aby kogoś uwolnić od pewnego ciężaru) wydaje się nieco naciągany w kontekście działania świata przedstawionego. To nie ojciec poświęca się, by uwolnić syna, to Jezus składa go na ołtarzu ofiarnym dojrzewania potomka. W takim razie, skoro tak jest, to z jakim pytaniem Jezus wyruszył w podróż i jaka jest na nie odpowiedź, skoro rodzina nie wpłynęła na niego, lecz on na nią i jej losy? Wydaje się, że wprawiono tu w ruch scenariuszowe klocki w podobny sposób jak w scenie z płonącym ciałem ojca. Nie wiadomo, kto i po co to zrobił, mimo iż nie musiał, ale Jezus stojący nad płonącym ołtarzem całopalnym ze wschodem słońca w tle to widok iście mistyczny.
Może to właśnie jest problem tego filmu: sztuczne pompowanie nastroju zadumy i duchowości, nie mające nic wspólnego z logicznym działaniem i następstwami pewnych działań i zjawisk. Wolałbym, aby ten film, a raczej ta przypowieść, polegała na walce między Jezusem i jego alter ego o dusze rodziny (świetna scena z kuszeniem za pomocą pożądania matki) oraz wnioskach płynących z tego, jak w tym wszystkim zachowała się rodzina - i tu na scenę mogłoby wkroczyć symboliczne poświęcenie się ojca za wolność syna i uwolnienie go od katorżniczego żywota na pustyni.
Niezły, pięknie sfotografowany i z potencjałem, zresztą jak każda biblijna historia, jednak pozbawiony tego pierwiastka meta, który miała Pasja (nadmienić trzeba, że film Mela bez slow otoczki bronił się doskonale i wprowadzał w stan mistyczny, no, ale tam aktorzy musieli mówić po hebrajsku i aramejsku, scenariusz oparty był na kanonie i jedynie go ubogacał, a całość pozbawiona była mętnych rozważań na tematy biblijne). Idea dualizmu dobra i zła w człowieku - jak najbardziej słuszna, wnioski - zbyt szybkie, pobieżne i jakieś takie niezrozumiałe.