Owszem, może aktorstwo jest nieco gorsze, a scenariusz bardziej naciągany. Ale tym razem był reżyser, który rozumie na czym polega horror. I dzięki temu dostajemy porządną dawkę napięcia od początku do końca, przy czym "gore" i tak trzyma poziom. A nie tak jak ten pajac Wong w poprzedniku, co serwował nam sceny, jak gamoń przez 2 minuty dusi się w linkach nad wanną, serwując przy tym miny, które zawstydziłyby samego Jima Carreya.