Cześć, wiecie może jak ta historia zakończyła się, ale w prawdziwym życiu? A co sądzicie o zakończeniu filmu, czy będzie może 2 część?
Naprawdę skończyło sie to tak że oni stwierdzili że zostaną jedną rodziną żeby nie tracić więcej czasu! ale córki pozostały z rodzicami bez zmian oprócz tego otrzymały ogromne odszkodowanie za pomyłkę z przed lat
naprawde to byla ogromna tragedia, ktora zlamala ludziom zycie.
dosc konkretnie o tym w jednym z ostatnich nr-ow Polityki.
na tym tez polega plytka sztucznosc, falsz i absolutna nieprawdziwosc tego filmu.
Prawdziwa historia opisana jest <a href="http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1542651,1,zamienione-bliznia czki-historia-na-film.read">tutaj</a>.
Rodziny nie wytrzymały tego psychicznie a producent filmu bez skrupułów wykorzystał jeszcze ich tragedię.
Jeszcze raz spróbuję wkleić link:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1542651,1,zamienione-blizniaczki-h istoria-na-film.read
Powstał film dokumentalny o tych bliźniaczkach:
http://www.filmweb.pl/film/Bli%C5%BAniaczki-2002-36667
był wyświetlany na Kinie na Granicy. Jakąś wzmiankę o tym filmie można przeczytać z mojej relacji pofestiwalowej tutaj:
http://filmowymelanz.blogspot.com/2013/05/kino-na-granicy-kino-na-hranici.html
Tu jest fragment z Uwagi TVN + ciekawy tekst z opisem sprawy:
https://uwaga.tvn.pl/reportaze/dzieci-zamienione-w-szpitalu-ls6690382
a w ogóle, to mam pytanie, bo to w artykule nie jest wyjaśnione, ani w filmie: skoro rodzicom mówi się, że spodziewać się mają bliźniaczek, to naprawdę nie zastanawia ich fakt, że potem ani trochę nie są do siebie jednak podobne???
Jak nie są? Są podobni jak dwie krople wody często. Skoro nawet bracia czasem są łudząco podobni to i bliźniaki dwujajowe tymbardziej.
No właśnie nie zawsze. Czasami są totalnie różni. Znam takie dwujajowe bliźniaczki, z wyglądu kompletnie niepodobne. Poza tym w tamtym czasie nie było takich historii to i nie przyszło im to do głowy. Dla mnie to też dziwne, że nic ich nie niepokoiło ale może niepokoiło ale postanowili to ignorować.
Oczywiście, że niezawsze. Rodzeństwo też niezawsze jest podobne do siebie. Częściej jednak zdarza się że są podobne.
Nie są podobne tak jak bliźnięta jednojajowe, a właśnie jak zwykłe rodzeństwo z różnych ciąż ;), bo "Przychodzą na świat w wyniku zapłodnienia dwóch komórek jajowych, jednocześnie wyprodukowanych przez jajniki."
PS Ciekawostka
"Znane są też przypadki, że takie bliźnięta miały różnych ojców. Do tej pory potwierdzono siedem takich przypadków na świecie,
w tym jeden w Polsce." :P
Pozdro
No ok, ja rozumiem, że dwujajowe. Faktycznie takie wyglądają różnie, ale mnie bardziej dziwiła inna rzecz: przecież chyba kobieta wiedziała czy urodziła bliźniaczki jedno- czy dwujajowe, zamiana nastąpiła później i ani troszkę ich nie zdziwiło, że dziewczyny wyrosły na kompletnie przeciwieństwa z wyglądu? Rozumiem niewielkie różnice, sama mam braci bliźniaków jednojajowych, a mimo to się od siebie różnią - no ale, one miały różne kolory włosów! Takie coś jest NIEMOŻLIWE, jak mogło ich to nie zastanawiać? :D
Sorki, że tak wygrzebuję temat sprzed roku, ale to niedociągnięcie bardzo mnie zirytowało i musiałam się uzewnętrznić ;)
No właśnie, przecież chyba lekarz informuje czy są jedno, czy dwujajowe. Dwujajowe mogą być kompletnie różne, ale jednojajowe to raczej musza być podobne.
Przede wszystkim zapominacie, że cała ta zamiana nastąpiła ponad 30 lat temu. Teraz kobiety już będąc w ciąży wiedzą jakie dzieci urodzą, ale 30 lat temu nikt nie robił badań USG. Z tego co pamiętam, jak kiedyś czytałam o tej zamianie, to tuż po porodzie matce powiedziano, że urodziła bliźnięta jednojajowe, jedak po jakimś czasie inny lekarz powiedział, że po porodzie zaszła pomyłka i bliźnięta jednak są dwujajowe. W rzeczywistości już wtedy ktoś powinien zwrócić uwagę, że coś jest nie tak i sprawdzić dlaczego z bliźniąt jednojajowych stały się dwujajowe. Najwidoczni
ej lekarze woleli nie robić szumu, a rodzice dzieci ślepo im zaufali.
Inny kolor włosów u bliźniaków jest jak najbardziej możliwy. Osobiście znam dwie takie pary (dwóch chłopaków kompletnie różnych pod każdym względem jeden rudy drugi blondyn, widząc ich można by nawet zaryzykować stwierdzeniem że dzieli ich z 10 lat ;) oraz moje kuzynostwo, dziewczyna brunetka, chłopak blondyn). Kiedyś nie było tak precyzyjnych badań. Niektóre kobiety nawet nie fatygowaly się do poradni K (tak, tak się kiedyś określało ginekologa-położnika) wątpię więc żeby dla niektórych tak istotnym faktem było to czy dzieci są jedno- lub dwujajowe. Jeżeli to jest tak bardzo istotne podczas ciąży/porodu/badań to proszę mnie wyprowadzić z błędu gdyż nie miałam z tym do czynienia. Jednak wydaje mi się, że jeżeli dzieci były zdrowe to 30 lat temu rodzice nie przywiazywali tak dużej wagi do genetyki.
To raczej nie kwestia nie przywiązywania wagi do genetyki ale raczej fakt że rodzicom do głowy nie przyszło że dziewczyny mogą być zamienione, więc nie drążyli.
Wiedza i możliwości lekarzy 30 lat temu też były inne. Nie było USG, tak dokładnych badań, itd. a pomyłki się zdarzają u myślę że nie one jedyne były podmienione. Strach pomyśleć ile rodzin żyje w niewiedzy.
Przeczytajcie, bo trochę rzuca więcej światła na sprawę. Wklejam cały tekst z pod tego linka:
https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/144540,zamiana-dzieci-zniszcz yla-dwie-rodziny.html
Zamiana dzieci zniszczyła dwie rodziny.
autor Klara Klinger
1 kwietnia 2009, 20:17
To będzie precedensowy wyrok. Po trwającym siedem lat procesie Sąd Okręgowy w Warszawie zadecyduje wreszcie, czy Skarb Państwa ma zapłacić rodzicom odszkodowanie za zamianę ich dzieci.
W styczniu 1984 roku w warszawskim szpitalu przy ulicy Niekłańskiej rozdzielono dwie bliźniaczki, oddając ich rodzicom obcą dziewczynkę. Jej rodzice dostali z kolei jedną z sióstr. Zawiniły salowe, które podczas kąpieli zdjęły półtoramiesięcznym wtedy chorym maluchom z rączek opaski z nazwiskiem, a potem założyły je innym. Sprawa wydała się dopiero 18 lat później.
”Obie rodziny przeżyły od tej pory koszmar. Nikt im nie pomógł, choć wina państwa była bezsprzeczna” - mówi adwokat Maria Wentland-Walkiewicz, która reprezentuje przed sądem rodziców i trzy córki: Edytę, Katarzynę i Ninę. Wszyscy domagają się od Skarbu Państwa odszkodowania po 300 tys. zł.
Euforia i rozpacz
O pomyłce wszystkie trzy zamienione dziewczyny dowiedziały się, gdy miały 18 lat. Zupełnie przypadkiem. Wspólni znajomi bliźniaczek - Kasi i Edyty - bez przerwy mylili je na ulicy i w końcu wpadli na pomysł, by doprowadzić do ich spotkania. Bliźniaczki po raz pierwszy zobaczyły się w czerwcu 2000 roku. Wykonane pół roku później badania genetyczne potwierdziły, że są siostrami.
Najpierw była ogromna radość z odzyskania nieznanej dotąd siostry, ale także poznania rodziców. Szybko jednak okazało się, że szpitalna pomyłka sprzed lat przyniosła obu rodzinom przede wszystkim gorycz. Choć rodzice zdecydowali, że nie będzie powtórnej zamiany, bo dziewczyny są już dorosłe, ich dotychczasowe życie legło w gruzach. "Odkrycie prawdy nie tylko na zawsze zmieniło sytuację, ale także zachwiało równowagą psychiczną każdego z członków rodziny" - tłumaczy psychoterapeutka Hanna Palich.
Najgorzej znosi nową sytuację Edyta. Wiadomość, że ma siostrę bliźniaczkę, całkowicie zniszczyła jej poczucie tożsamości. W pierwszym momencie starała się nawiązać kontakt z nową, a tak naprawdę biologiczną rodziną. Szybko jednak zrezygnowała i ucięła kontakty ze wszystkimi. Skończyła studia, ale nie pracuje. Od sześciu lat właściwie nie wychodzi z domu. Nie stawia się nawet na rozprawy w sądzie, gdzie rodzice walczą o odszkodowanie za szpitalną zamianę. "Zabarykadowała się w swoim pokoju i nie chce rozmawiać ani z rodzicami, którzy ją wychowywali, ani z nami" - opowiada Andrzej Ofmański, biologiczny ojciec bliźniaczek. "To dziecko woła o pomoc. To wrażliwa, inteligentna dziewczyna i serce mi się kraje, gdy widzę, co się z nią dzieje. Ona potrzebuje psychologa" - mówi adwokat Maria Wentland-Walkiewicz. Miesiąc temu, podczas ostatniej rozprawy, Aleksander Wierzbicki, który wychowywał Edytę, prawie płakał. "Gdyby mieszkała u nas sublokatorka, przynajmniej mówiłaby <dzień dobry>. A ona odnosi się do nas niegrzecznie, wręcz wulgarnie. Ale składam to na karb choroby, bo wcześniej nie była taka” - opowiadał sędziom zdenerwowany.
Lepiej byłoby nie wiedzieć.
Z sytuacją nie potrafi się też pogodzić druga bliźniaczka, Katarzyna. Ta elegancka i zgrabna 25-latka z długimi blond włosami rzuciła się w wir pracy, myśli właśnie o drugich studiach. Pytana o zamianę, mówi jednak wprost: wolałabym w ogóle się o tym nie dowiedzieć. A za swoją siostrę uważa nie Edytę, tylko Ninę. Tę, z którą się wychowywała przez długie 18 lat.
Na początku nawet jej się podobało, że znalazła rodzoną siostrę. Była w tym jakaś tajemnica, poczucie inności. Teraz w sądzie Katarzyna mówi, że od czasu, gdy spotkała Edytę, w jej życiu są same nieszczęścia. ”Wszystko potoczyłoby się inaczej, nie mogę się z tym pogodzić i jestem zmęczona. Najchętniej bym się wyprowadziła i zapomniała o wszystkim” - opowiadała w sądzie. Katarzyna skarży się, że rodzice męczą ją pytaniami, dlaczego nie spotyka się ze swoją biologiczną siostrą. "Wszyscy myślą, że bliźniaczki się jednoczą, ja nie czuję takiej potrzeby" - odpowiada. Z sytuacją nie potrafi się też pogodzić druga bliźniaczka, Katarzyna. Ta elegancka i zgrabna 25-latka z długimi blond włosami rzuciła się w wir pracy, myśli właśnie o drugich studiach. Pytana o zamianę, mówi jednak wprost: wolałabym w ogóle się o tym nie dowiedzieć. A za swoją siostrę uważa nie Edytę, tylko Ninę. Tę, z którą się wychowywała przez długie 18 lat.
Na początku nawet jej się podobało, że znalazła rodzoną siostrę. Była w tym jakaś tajemnica, poczucie inności. Teraz w sądzie Katarzyna mówi, że od czasu, gdy spotkała Edytę, w jej życiu są same nieszczęścia. ”Wszystko potoczyłoby się inaczej, nie mogę się z tym pogodzić i jestem zmęczona. Najchętniej bym się wyprowadziła i zapomniała o wszystkim” - opowiadała w sądzie. Katarzyna skarży się, że rodzice męczą ją pytaniami, dlaczego nie spotyka się ze swoją biologiczną siostrą. "Wszyscy myślą, że bliźniaczki się jednoczą, ja nie czuję takiej potrzeby" - odpowiada.
Na początku nie chciała się angażować w sprawę. Zadawała sobie tylko pytanie: "czyim dzieckiem jestem?". Ale potem, kiedy do ich domu zaczęła przychodzić Edyta, wolała wyjść. Była oburzona, kiedy Edyta zrobiła drzewo genealogiczne rodziny i wpisała tam swoje imię z nazwiskiem Ofmańska. "Bardzo to przeżyła. Słyszałem po nocach, jak płakała w poduszkę, ale nie umiałem jej pomóc" - mówi bezradnie Andrzej Ofmański. "Była zazdrosna" - przyznaje Elżbieta Ofmańska.
Nina kilka lat temu wyszła za mąż i urodziła dziecko. I choć jej podobieństwo do biologicznej matki - Haliny Wierzbickiej - rzuca się w oczy: ten sam nos, podobny zarys twarzy - cały czas powtarza, że jej rodzicami są Ofmańscy. Ci, którzy ją wychowywali.
Teraz mam trzy córki
Najgorzej przeżyła zamianę matka bliźniaczek Elżbieta Ofmańska. Kiedy dowiedziała się, że jedna z jej córek wychowywała się w innej rodzinie, doznała szoku. "Nie mogłam spać. Nocami rozmyślałam, a w dzień oglądałam zdjęcia. Miałam dwie córki, a teraz mam trzy. Nie wiedziałam tylko, czy mogę przy Nince pokazywać, jak bardzo się cieszę. Wreszcie powiedziałam jej wprost, że ma drugą siostrę, ale to ona jest naszą kochaną córcią i nic się nie zmieniło" - opowiadała o swojej pierwszej reakcji na niesłychane wiadomości.
Ale spokoju nie dawało jej poczucie winy. "Jak mogłam nie zauważyć, że wróciłam ze szpitala do domu z cudzym dzieckiem?" - bez końca zadawała sobie to pytanie. Jeszcze gorsze były komentarze "przyjaciół", którzy dopytywali się o szczegóły zamiany. "Zawsze odpowiadałem, że zauważyć błąd lekarzy było zupełnie niemożliwe. Dziewczynki od urodzenia były nieustannie w szpitalu, do którego nas nie wpuszczano. Można było tylko czasem zerknąć przez szybę, jeżeli akurat jakaś z pielęgniarek zgodziła się podnieść i pokazać dziecko z daleka" - opowiada Andrzej Ofmański. "Zresztą nawet kiedy żona zapytała lekarza, dlaczego bliźniaczki nie są do siebie podobne, usłyszała, że to normalne. Przecież są dwujajowe!' - dodaje. A mimo to Elżbieta Ofmańska wciąż czuje się winna zamiany. "Żona w pewnym momencie przestała w ogóle reagować, wpadła w ciężką depresję. Potrafiła znieruchomieć na dwie godziny z czajnikiem w ręku. W końcu zaczęła chodzić do prywatnego psychiatry, który przepisał jej mocne środki antydepresyjne" - mówi mąż.
Na rozprawach pani Elżbieta jest spokojna, ale powtarza, że ani przez chwilę nie opuszcza jej myśl, że jest złą matką. Boli ją również, że bliźniaczki nie utrzymują ze sobą kontaktu. "A córki, które wychowywałam, są zazdrosne, gdy mówię o Edycie i martwię się o nią. Ale przecież nie przestałam ich kochać! Marzyłam o wspólnych rodzinnych spotkań, ale Edyta wychodzi z domu, kiedy przychodzimy do państwa Wierzbickich" - opowiada z płaczem w sądzie.
Ojciec też płacze
Andrzej Ofmański też codziennie myśli o wszystkich swoich córkach. Myśli też o tym, jak zmieniło się jego życie od czasu wykrycia zamiany. Żona wpadła w chorobę, córki się oddaliły. "Na początku Edyta przychodziła do nas bardzo chętnie. Pojechaliśmy nawet razem na narty, na żagle. Robiła z nami coś, czego wcześniej nie znała, i wydawała się zadowolona. A potem nagle wszystko się urwało" - opowiada ze smutkiem. Ofmański żali się, że wcześniej nie miał z córkami żadnych problemów wychowawczych. "Rozmawialiśmy z dziećmi o wszystkim, nie było żadnych tematów tabu. Było aż za pięknie. A teraz wszyscy stali się nerwowi, obcy" - opowiada.
Zbyt wygórowane roszczenia
Niewiele lepiej radzą sobie biologiczni rodzice Niny. Nie mają właściwie żadnego kontaktu z Edytą, którą wychowywali. "Była naszym oczkiem w głowie, dobrze się uczyła, a teraz tylko mówi, żebyśmy się nie wtrącali" - opowiada w sądzie Halina Wierzbicka.
Biegli psychiatrzy orzekli, że wszyscy członkowie obu rodzin doznali po 15 proc. uszczerbku na zdrowiu. Biologiczna matka bliźniaczek - aż 60 proc. Ale mimo takiej diagnozy nikt rodzinom nie pomógł. Ale ani Ministerstwo Zdrowia, ani wojewoda mazowiecki, któremu podlegał szpital na Niekłańskiej, nie poczuwa się do odpowiedzialności. Żadnej z rodzin nie zaproponowano nawet bezpłatnej porady psychologicznej. Zostali wszyscy całkiem sami ze swoim zrujnowanym życiem. I właśnie dlatego domagają się od Skarbu Państwa po 300 tys. zł odszkodowania.
A co na pozwane Ministerstwo Zdrowia? Robi wszystko, by nie płacić. Pełnomocnik resortu mecenas Rafał Cieślicki powiedział w czasie jednej z rozpraw w sądzie, że choć sprawa jest precedensowa, to "strona przeciwna, do czego ma prawo, trochę wyolbrzymia skutki tego, co się stało". A roszczenia są jego zdaniem "zbyt wygórowane".
W procesie zeznawali także lekarze i ówczesny ordynator oddziału pediatrycznego szpitala na Niekłańskiej. Przyznali zgodnie, że w czasie, gdy doszło do zamiany dziewczynek, w placówce panował ogromny bałagan. Twierdzili, że nie byliby zdziwieni, gdyby zamiana Niny, Edyty i Katarzyny nie była jedynym takim przypadkiem.
Dalszy ciąg sprawy.
https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/94321,zamienione-dzieci-zadaj a-calego-odszkodowania.html
autor: Katarzyna Świerczyńska, klr
1 września 2009, 20:23
Zamienione dzieci żądają całego odszkodowania
Dalszy ciąg głośnej sprawy bliźniaczek zamienionych 25 lat temu w warszawskim szpitalu przy ul. Niekłańskiej. Poszkodowane rodziny twierdzą, że wojewoda mazowiecki i rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego celowo opóźniali wypłatę odszkodowań, a na dodatek zaniżyli wysokość należnych im odsetek.
W efekcie zasądzone im pieniądze zostały okrojone o milion złotych, czyli ponad jedną trzecią.
Gehenna rodzin Ofmańskich i Wierzbickich trwa od wielu lat. Najpierw cierpieli, bo odkrycie zamiany córek zamiast spodziewanej radości przyniosło im mnóstwo problemów. Potem przez 7 długich lat dochodzili sprawiedliwości w sądzie i wreszcie w kwietniu doczekali się precedensowego wyroku: warszawski sąd uznał, że winę za tragiczną w skutkach pomyłkę personelu szpitala ponosi wojewoda mazowiecka i Medyczny Uniwersytet Medyczny, bo to właśnie w ich gestii leżało nadzorowanie pracy szpitala przy Niekłańskiej. Sąd nakazał wypłacenie odszkodowania trzem zamienionym dziewczynom oraz ich rodzicom: każdy z siódemki poszkodowanych miał otrzymać 300 tys. złotych plus odsetki.
Wtedy jeszcze wydawało się, że udręczone rodziny szybko dostaną pieniądze. Tuż po wyroku zarówno wojewoda, jak i rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zapowiedzieli bowiem, że nie będą się od niego odwoływać. Rzeczywistość okazała się inna. ”I WUM, i wojewoda robili z tym problemy, stosując bardzo różne zabiegi” - mówi Andrzej Ofmański, ojciec zamienionych bliźniaczek. ”Urzędnicy twierdzili na przykład, że nie rozumieją wyroku. Mówili, że nie dotarły do nich papiery. Przekomarzali się z panią mecenas, która nas reprezentuje. To wszystko było potwornie frustrujące” - mówi Ofmański. I dodaje, że dla obu rodzin sprawa jest bardzo przykra. ”Bo choć oficjalnie wojewoda zapowiedział, że nie będzie się odwoływał od wyroku, to jednak było jasno widać, że bardzo niechętnie przystąpił do wypłaty pieniędzy” - zaznacza Ofmański.
Ale ojciec bliźniaczek zwraca też uwagę na to, że opieszałość urzędników dotyka nie tylko zamienione dziewczynki oraz ich rodziców. ”Cierpi na tym zwykły podatnik. Źle naliczone odsetki cały czas rosły. Więc przyznana nam kwota prawie się podwoiła. W błoto wyrzucono nawet kilkaset tysięcy złotych” - mówi Ofmański. I podaje fakty: wyrok uprawomocnił się 13 lipca, ale wojewoda wpłacił pieniądze dopiero 30 lipca, a Uniwersytet zaledwie tydzień wcześniej. Na dodatek - jak twierdzą poszkodowane rodziny - i WUM, i wojewoda nieprawidłowo naliczyli sądowe odsetki i znacznie je zaniżyli. To zaś oznacza dodatkowe koszty. Urzędnicy są jednak zupełnie innego zdania: twierdzą, że wywiązali się ze wszystkich zobowiązań.
Wygląda jednak na to, że mijają się z prawdą, bo konto urzędu wojewódzkiego zajął w ubiegłym tygodniu komornik. ”Wojewoda źle naliczył odsetki, więc byliśmy zmuszeni poprosić o interwencję komornik” - tłumaczy Maria Walkiewicz-Wentlandt, reprezentująca obie rodziny.
”Uważamy, że niesłusznie i będziemy się od tego odwoływać. My już zapłaciliśmy zasądzone kwoty” - przekonuje Tomasz Pietrasieński z biura prasowego urzędu wojewody. I zapewnia, że obecność komornika w żaden sposób nie wpłynie na funkcjonowanie urzędu. Problemu nie widzi też WUM. ”Wypłata odszkodowania nastąpiła 21 lipca. Tak więc pieniądze zostały przez uczelnię przelane natychmiast” - przekonuje Marta Wojtach, rzeczniczka Uniwersytetu.
Andrzej Ofmański nie kryje oburzenia. ”Ale nie została przelana cała kwota. Nie rozumiem, dlaczego nie ma pieniędzy na wypłaty dla pielęgniarek, a znajdą się na wypłatę karnych odsetek dla nas?” - pyta.
Odzyskaliśmy córkę, po to by ją stracić
3 kwietnia 2009, 20:01
25 lat temu w warszawskim szpitalu rozdzielono dwie półtoramiesięczne bliźniaczki: Katarzynę i Edytę, oddając ich rodzicom obcą dziewczynkę Ninę. Po siedmioletnim procesie sąd w Warszawie przyznał rodzinom odszkodowanie w wysokości 1 mln 900 tys. zł. DZIENNIK rozmawia z ojcem rozdzielonych bliźniaczek Andrzejem Ofmańskim.
Klara Klinger: Czy Nina i Kasia nie czuły się pokrzywdzone, gdy przyznano im mniej pieniędzy?
Myślę, że nie. Zawsze mówiłem córkom, że bardziej się liczy to, że państwo poniesie odpowiedzialność, że nie chodzi o sumę, tylko o samo uzasadnienie wyroku.
Andrzej Ofmański, który wychował Kasię i Ninę: Proces ciągnął się siedem lat.
Czy dziewczyny miały chwile zwątpienia?
Miewały dość. Mówiły, że koleżanki im dokuczają. Kasia miała problemy, kiedy starała się o pracę, szef firmy, do której chciała się dostać, był do niej nieprzychylnie nastawiony. Słyszały różne komentarze. Jednak zależało nam na znalezieniu kogoś, kto wziąłby za to wszystko odpowiedzialność.
Na co Nina i Kasia wykorzystają pieniądze z odszkodowania?
Kasia jeszcze mieszka z nami, ale myśli o wyprowadzce. Teraz będzie mogła się usamodzielnić. Ma chłopaka, skończyła studia, była najlepsza na roku, obecnie planuje podjąć drugi kierunek studiów, pracuje. Nina prowadzi z mężem prywatną firmę komputerową. On jest informatykiem, ona skończyła marketing i zarządzanie.
A Edyta?
Edyta zrobiła licencjat z socjologii w Warszawie, a w Poznaniu zaczęła robić studia magisterskie. Skończyła je, ale nie obroniła pracy. Siedzi zamknięta w domu i nic nie robi.
Często myśli pan o tym, jak 25 lat temu doszło do tej tragicznej zamiany dzieci?
Zobaczyłem je dopiero kilkanaście dni po porodzie, w Wigilię. Żona rodziła przed terminem, bo to była ciąża bliźniacza. Zima była mroźna i żona była przeziębiona, w szpitalu doprawiła się, bo były tam powybijane okna, a ona leżała na zimnym łóżku. Po porodzie natychmiast dostała penicylinę. Nie mogła więc karmić. A dzieci jako wcześniaki zabrali do inkubatorów. Nikogo tam nie wpuszczano, więc żona widziała je tylko chwilę po porodzie.
A kiedy pan po raz pierwszy zobaczył córki?
Dzwoniłem do szpitala, ale nie chcieli mi powiedzieć, czy urodziły się córki, czy synowie, dlatego wsiadłem do starej Warszawy i ruszyłem. Kląłem strasznie, bo samochód ledwo się toczył. Kiedy w końcu dotarłem, pierwszą osobą, na którą się natknąłem, był lekko podcięty lekarz w izbie przyjęć z kudłatym kotem na ramieniu. Ale do żony oczywiście mnie nie wpuścili, więc tylko potajemnie wymieniliśmy sobie przez sprzątaczkę liściki. Po kilku dniach wróciliśmy do domu bez dzieci, bo musiały jeszcze zostać w szpitalu. Najpierw odebraliśmy Kasię, a w Wigilię Ninę. Byliśmy zupełnie zdezorientowani, młodzi, pierwsze dziecko, i to od razu dwoje. Ja nawet zapomniałem o choince, tylko prałem pieluchy - 80 na dobę. Latałem szukać mleka, bo nie można było dostać. Na dodatek okazało się, że Nina ma szpotawą stópkę i lekarz kazał ją cały czas masować.
Dziewczynki były podobne do siebie?
Były tak maciupkie, że sięgały od łokcia do dłoni. Trudno mówić o jakichś rysach twarzy. Nie mieliśmy nawet czasu ich porównywać. Przez święta mordowaliśmy się z biegunką, którą córki przyniosły ze szpitala. Kiedy przyszedłem drugiego stycznia z pracy - one dosłownie mdlały z odwodnienia. Pognaliśmy do szpitala. Pielęgniarka zabrała dzieci w hallu i tyle je widzieliśmy. Zdążyliśmy tylko powiedzieć o chorej stópce. Odwiedzać dzieci można było dwa razy w tygodniu, mogliśmy je oglądać tylko przez szybę. Minęło kilka tygodni. Kiedyś żona zapytała pielęgniarki, co ze stópką? Odpowiedziała, że rehabilitant stwierdził, że nóżka jest zdrowa. Jak się potem okazało, Edyta, czyli nasza biologiczna córka wyszła z Niekłańskiej i trafiła do innego szpitala. Nadal miała chorą nogę. A lekarz oglądał już zamienione dziecko.
Nic wam się nie wydało podejrzane, kiedy odebraliście dzieci?
Pamiętam moment, kiedy przynieśli mi Ninę. Położyli ją na metalowy stół, była zawinięta w brudny kaftan. Prawdopodobnie ulewała na niego mleko. Był tak sztywny, że dosłownie stał na stole. Dziecko miało przez niego czerwoną, obtartą szyję. Miało też przepuklinę na brzuchu od płaczu i odparzenia. Dwie pielęgniarki miały pod opieką osiemdziesiąt niemowląt, nie dawały sobie rady, dzieci ciągle płakały, tam był jeden wielki ryk. Nic nie wydawało nam się podejrzane. Nie dało się rozpoznać, że oddano nam nie nasze dziecko, wszystkie trzy dziewczynki były blondynkami, bardzo podobnymi do siebie. Po jakimś czasie poszliśmy z dziewczynkami na kontrolę do lekarza, stwierdził, że to dwujajowe bliźniaczki, dlatego trochę się różnią.
Wiecie, jak doszło do zamiany?
Lekarka w sądzie zeznawała, że oddział był przepełniony. Dzieci leżały w szufladach biurek, w koszach na bieliznę, po trzy w jednym łóżeczku. Mogli je zamienić, kiedy zdejmowali opaski do zastrzyku albo do kąpieli. Na pytanie sędzi, czy może być więcej takich wymienionych dzieci, po długiej przerwie lekarka powiedziała: „Moim zdaniem tak”.
Kasia i Nina różniły się wyglądem. A charakterem?
Też. Kasia ma charakter podobny do mojego, jest samodzielna, uzdolniona manualnie. Nina jest wykapaną mamą - spokojna przylepa, która nigdy na nikogo nie powie złego słowa, bardzo porządna. W szkole podstawowej miały wspólne koleżanki, ale później poszły do innych liceów. Każda chciała mieć swój świat.
Kłóciły się?
Nina była spokojniejsza, lubiła siedzieć w domu, a Kaśki wiecznie nie było. Kłóciły się, bo Kaśka była bałaganiarą. Dochodziło do sporów. Żona wtedy przychodziła i mówiła: zamykam drzwi, bo się leją. Ale były bardzo z nami zżyte, byliśmy naprawdę blisko. Wszystko układało się tak dobrze, że aż miałem złe przeczucia, czułem, że coś wisi w powietrzu.
Jak poznaliście prawdę?
Kiedy Kasia była w liceum, zaczęła nam mówić różne dziwne historie. A to że ją mylą na ulicy z inną dziewczyną, a to, że ktoś twierdzi, że była na obozie na Słowacji, a nie była. W końcu jedna koleżanka, Emilia, postanowiła, że umówi obie dziewczyny. Jedną znała z podstawówki, drugą z liceum. Dała Kasi telefon Edyty. Umówiły się na spotkanie na Starym Mieście. Kasia potem mówiła, że jakby zobaczyła drugą siebie. Były takie same. No i zaczęły kojarzyć fakty. Po pierwsze datę urodzenia, pieprzyki takie same, ten sam chód. Ale kiedy okazało się, że Edyta miała chorą stopę, Kasia wiedziała już, co się stało. Że Edyta została zamieniona w szpitalu.
A co państwo na to?
Kasia powiedziała mamie dopiero po miesiącu. Wróciłem do domu, zobaczyłem żonę całą we łzach. Kasia mówi: „Tato zamienili Ninę w szpitalu”. Powiedziałem jej tylko, żeby nie gadała bzdur, że to sobowtór i żeby poszła się uczyć. Nie rozmawialiśmy na ten temat do momentu, kiedy Kasia przyprowadziła Edytę do domu. Nie było mnie w domu, ale kiedy wróciłem żona powiedziała: „Edyta to moja córka”. Opowiadała, że tembr głosu, ruchy, mowa, uśmiech były identyczne jak u Kasi. Na drugi dzień sam zobaczyłem Edytę. Zrozumiałem, że Kasia miała rację.
Co pan poczuł?
To była moja krew, moje dziecko. Kiedy potem zobaczyliśmy panią Wierzbicką, było jasne jak słońce, że to biologiczna mama naszej Niny. Potem zobaczyliśmy obrazki robione przez Edytę, były identyczne jak te, które robiła Kasia. Na każdym kroku się potwierdzało, że to siostry.
Co na to Nina?
Ukrywała uczucia. Płakała w nocy. Zapytała siostry żony: „Ciociu, co teraz ze mną będzie?”. Bała się. Ale najgorzej przeżyła to żona, przez dwa miesiące nie przespała ani jednej nocy. To był początek depresji.
Miał pan problem z tym, że Nina nie jest pana córką?
Nie. To była moja ukochana córka i tak zostało. Nic się nie zmieniło w moich uczuciach do niej.
A co czuł pan do Edyty?
Jak tylko ją zobaczyłem, poczułem więź krwi.
Chcieliście zamienić się dziećmi z państwem Wierzbickimi?
Nigdy. Oni też byli bardzo zżyci z Edytą. Ale mieliśmy dylemat, co robić choćby w święta. Zaprosić Edytę na Wigilię? Sprawiamy przykrość jej rodzicom. I to był cały czas dylemat. Zastanawialiśmy się, co robić. Żona zadzwoniła do rzecznika praw dziecka. Poradzono jej, żeby poszła do prokuratury.
A Kasia i Edyta zaprzyjaźniły się?
Na początku były jak papużki nierozłączki. Edyta bywała u nas codziennie. Chciała nadrobić to, czego nie miała, myśmy żyli inaczej, państwo Wierzbiccy inaczej. Ja miałem mały jachcik, jeździliśmy co zimę na narty. Ona spędzała wakacje w zupełnie innym stylu, wyjeżdżała do babci. Więc pływała z nami na żaglach, zimą uczyłem ją jeździć na biegówkach. Czułem, że dziewczyna tego chce.
Potem pojawiła się rywalizacja?
W sądzie Nina mówiła: „Edyta myśli, że zajęłam jej miejsce. A to Edyta do nas przychodzi i rodzice gadają z nią godzinami”. Pojawiły się zazdrość i obawa. Kasia poczuła lojalność wobec Niny. A Edyta mówiła, że ma dwie rodziny, a tak naprawdę żadnej. To były bolesne słowa. Całkowicie popsuło się, kiedy Edyta wyjechała na studia do Poznania. Chciała uciec. Urwały się kontakty, ona odkładała telefon, zmieniała numery. Ze wszystkimi zerwała kontakt, a kiedyś była towarzyska, energiczna, serdeczna. Teraz siedzi w zamknięciu. Mieszka u państwa Wierzbickich, ale jak lokator. Nie mówi "dzień dobry" "ani do widzenia". Zamyka drzwi na klucz i siedzi całymi dniami w pokoju. Jak my przychodzimy, to wychodzi.
Kiedy pan ostatnio rozmawiał z Edytą?
W sierpniu zeszłego roku. Podeszła do mnie w sądzie, pojechaliśmy do kawiarni, potem do kolejnej, na działkę. Rozmawialiśmy o wszystkim. Powiedziała, że zadzwoni. Od tego czasu koniec. Wyłączone telefony, zmiana numerów. Odzyskaliśmy córkę i straciliśmy ją.
Co pan powie rodzicom, którym wtedy też personel szpitala mógł zamienić dziecko. Robić badania DNA?
Nie ruszałbym tego. Szkoda życia.
Źródło:
https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/144695,odzyskalismy-corke-po- to-by-ja-stracic.html
______