Na początku trzeciego aktu myślałem, że tytuł jest tylko prowokacją. Cały dzień spędzony przez bohatera chylił się ku końcowi i ten powoli wracał do punktu wyjścia, aby nazajutrz rozpocząć tą samą nieudolną krucjatę przeciw sobie - i tak przez wieczność. Tak rozumowałem ten film, tak sugerowały nawet dialogi. Skończył się inaczej, szkoda że bardziej dosłownie, co nie znaczy że gorzej.