PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=118442}

Pachnidło: Historia mordercy

Perfume: The Story of a Murderer
2006
7,4 326 tys. ocen
7,4 10 1 326400
6,4 49 krytyków
Pachnidło: Historia mordercy
powrót do forum filmu Pachnidło: Historia mordercy

Patrick Süskind nie miał wyboru – swojego bohatera musiał umieścić w czasach cokolwiek odległych. Dzisiaj, w czasach dezodorantów, spalin i krzemu, zapachy o pozytywnej mocy nie są zbyt powszechne. Nie na tyle, by czuć je od samych narodzin, aż po śmierć. Blisko 300 lat temu było z tym zdecydowanie lepiej – jeśli się wiedziało, gdzie szukać.

Bohater „Pachnidła” Jan Baptysta Grenouille urodził się z doskonałym zmysłem powonienia. Nie tylko potrafi rozróżniać niemal wszystkie zapachy świata i to ze sporych odległości, ale ma też do nich niezwykłą pamięć – potrafi sobie nawet przypomnieć, jaki był zapach w miejscu, w którym się urodził! Jan Baptysta nie wyobraża sobie, by mógł wykonywać inny zawód niż twórca perfum. W trakcie nauk uczy się konserwować zapach rzeczy, jednak najbardziej pragnie nauczyć się zatrzymywać woń... kobiet.

Prawie dwa lata temu dałem filmowi Tykwera pierwszą szansę. Przerwałem w 7 minucie w trakcie sceny narodzin bohatera: pleśń, smród, zgnilizna, robaki i własnoręczne odebranie porodu jako przerwa w pracy na stoisku rybnym. Nie ujmując nic pod względem montażu czy kunsztu twórców, to było po prostu obrzydliwe, a na takie atrakcje nie miałem ochoty.
Czas najwyższy by to zmienić i obejrzeć film od początku do końca. Co wynikło z tego eksperymentu?

Zdaje się, że nic nowego. Tykwer nigdy nie był za dobrym reżyserem, a jego kolejny obraz tylko to potwierdza. Kuleje szczególnie narracja, m.in. wprowadzenie następnych postaci do historii. Przykładowo Giuseppe Baldini, grany przez Dustina Hoffmana – do filmu wprowadza go narrator poprzez swoją opowieść. Problem w tym, że robi to bez powodu. Dopiero gdy powie kim był i kim jest obecnie Giuseppe, dopowie jakie miejsce zajmie on w historii Jana Baptysty.
Ponadto, nowy typ bohatera, jakim z pewnością jest Grenouille, niesie ze sobą nowe zachowanie – a to wymaga nowych środków za pomocą których przedstawi się go. Jan Baptysta nie podchodzi na ulicy do kobiet i nie zagaduje ich. On jest inny, bez ceregieli, nawet bez przywitania, zabiera się do czerpania przyjemności z ich towarzystwa, czyli wąchania ich. W teorii brzmi intrygująco, w praktyce pierwsze podejście reżysera do tego wychodzi tragicznie. Grenouille podchodzi nieśmiało do dziewczyny, patrzy się tępo i sprawia wrażenie jakby chciał coś powiedzieć, ale zapomniał języka w gębie. I to byłoby dobre, gdyby był przeciętnym nastolatkiem. Jest jednak kimś więcej i takie typowe zachowanie, jak z jakiejś młodzieżowej komedii, niezbyt tu pasuje. Na szczęście Tykwer robi kolejne podejście do tej samej dziewczyny – tym razem chłopak ukrywa się w cieniu, skrada się i kontempluje cudną woń. Drugie podejście jest już udane, ale po co było pierwsze?

Pomyłki reżyserowi zdarzają się jednak sporadycznie. Więcej czasu zajmuje tu doskonały Ben Whishaw, który znalazł i zastosował idealne środki w tworzeniu swojej postaci. Milczący, grający głównie twarzą (mnóstwo zbliżeń). W jego wykonaniu bohater nigdy nie przekracza granicy, za którą wielu go widzi. Nie jest ani fanatykiem, nie sprawia też wrażenia upośledzonego. Jest człowiekiem, który pragnie. Pragnie spełnić cel, jaki sobie postawił. W pewnym momencie można było wyczytać z jego twarzy swego rodzaju tęsknotę, a nawet... miłość. Do perfum. Jest to rola doskonała, z pewnością najlepszy element filmu.
Widać po filmie, że twórcy mieli środków pod dostatkiem i na każdy element w filmie wyłożono nawet więcej niż było trzeba. Dekoracje, kostiumy czy charakterystyka to absolutnie pierwsza klasa! Miejscami jednak widać, że budżet był odrobinę za duży i reżyser nie wiedział co z nim robić. Stąd pewnie takie efekciarskie zagrania jak świecący pokój w drugiej połowie filmu czy zawalenie się domu w pierwszej.

Historia jednak umie się wybronić z tych potknięć. Grenouille odnosi sukces w życiu, więcej mu nie trzeba było. Śledzenie jego wyborów i tego, jak decyduje się na poniesienie konsekwencji za to, kim jest, jest pozytywnym przeżyciem – także estetycznym, i nie piszę tu tylko o rudowłosych ofiarach Jana Baptysty.


5/10