5,0 1  ocena
5,0 10 1 1
Pale Blue Balloons
powrót do forum filmu Pale Blue Balloons

Debiutancki obraz Fredianelliego, Kalifornijczyka o włosko-hiszpańskich korzeniach, jest pewnego rodzaju ewenementem. Film kosztował psie pieniądze (jak na realia amerykańskich filmów sensacyjnych), zagrany został przez pół-amatorów i wrzucony na torrenty przez samego reżysera. Trwa natomiast… 2,5 godziny. Nie brzmi to zbyt dobrze, nie? Tak po prawdzie to nawet hollywoodzkie superprodukcje przekraczające 120 minut mnie raczej męczą, nie lubię za bardzo długich filmów. A w przypadku produkcji niskobudżetowych jestem zwolennikiem filmów nie przekraczających 1,5 godziny. Mimo to, „Pale blue balloons” obejrzałem w dwóch podejściach, bez bólu i nie żałuję. Zamierzam nawet zobaczyć jeszcze jakieś filmy tego twórcy.

PBB to historia tajnego gliny, który jest przy tym ćpunem (uzależnionym od heroiny i wszystkiego innego na deser), mordercą i ogólnie gościem do szpiku zdegenerowanym przez środowisko, w jakim przyszło mu się obracać. W przeciwieństwie do Złego Porucznika, jest przy tym strasznym przypałowcem. To, co wyczynia nasz bohater na ulicach San Jose, przypomina akcje z Grad Theft Auto. Serio. A, no a naszego bohatera gra sam reżyser. Fabuła jest nieco chaotyczna, nie ma tu jakieś wyraźnie zarysowanej osi fabularnej, ciągu przyczynowo skutkowego. Jest trochę jak w GTA. Niby ma facet jakąś misję, ale po drodze 10 razy plany się komplikują z różnych przyczyn. A nam nic na tacy nie podano i przyznam, że nie raz zastanawiałem się, kto jest kim. Pojawiają się policja, masa gangsterów, dilerów, ćpunów, dziwek itp. Jakość obrazu zdradza Niski budżet i niestety może to zmęczyć oczy po 2,5 godziny. Ale z drugiej strony film zamiast hollywoodzkiego szlifu, połysku, ma specyficzny brud, który w połączeniu z naturalnymi miejskimi lokacjami i aktorami, których cera i zęby nie przypominają Clooneya, nadaje obrazowi pewnej dozy realizmu. Zwłaszcza, że dialogi i aktorstwo zbyt nie kuleją, a sceny akcji, mordobicia i strzelaniny wypadają zaskakująco dobrze.

W drugiej połowie filmu wszystko zaczyna się trochę klarować i jasne staje się, że nasz bohater chce przede wszystkim odzyskać pewną dużą sumę pieniędzy i się wycofać z bycia psem i gangsterem-mordercą w jednym. Do tego pojawia się jego była miłość. Trudno jednak kibicować facetowi, który strzela do przypadkowych osób na ulicy. Mimo to im bliżej końca, tym historia staje się bardziej przejmująca i przygnębiająca wszechobecnym zepsuciem, przemocą i nihilizmem. Zakończenie zdecydowanie mi się podobało. Jednak po drodze odegrano masę nieistotnych scen rodem z GTA, a całość jest w sumie pusta. Nihilizm dla nihilizmu? Chęć pokazania zepsucia i gangsterskiego półświatka w Santa Jose? Ale czy to miasto jest aż tak hardkorowe? Wydało mi się to jednak lekkim przegięciem. Kwestia tego, jak łatwo stać się gangsterem, udając gangstera jest jedynie muśnięta, bo niestety historię bohatera poznajemy dość pobieżnie. Mimo tych wad Fredianelli mi zaimponował i na pewno sprawdzę jeszcze kilka jego filmów. Na szczęście kolejne są krótsze.