Nazwijmy rzecz po imieniu: to gniot. Rozumiem, że Dymna, Ferency, Bluszcz i Beler muszą z czegoś żyć, ale żeby ubóstwo skłaniało ich do udziału w takim barbarzyństwie?
Film równie dobrze można było zatytułować "Pan Tadeusz" albo "Emmanuelle", to bez znaczenia, scenariusz jest pisany z głowy. Raczej pustej. Z Nienackim nie ma to nic wspólnego. Widać brak pomysłu, akcja nudna jak flaki z olejem, ale za to niespójna i pozbawiona sensu i logiki. Aktorzy dziecięcy recytują swoje kwestie na poziomie jasełek w salce parafialnej w Biłgoraju, przy czym ich gra nie odbiega jakością od tego, co prezentują dorośli aktorzy.
Koszmarnie niestrawna jest papka wychowawcza: do wyrzygania pakuje się w widza informację, że praca grupowa to szczęście i jedyna droga do sukcesu, a działanie samodzielne z gruntu skazane jest na porażkę. I tak przez dobrych kilkanaście minut a la long. Wątek wychowawczy to wręcz psychop0rnografia. Nie byłem w stanie strawić też "przemycanych" unowocześnień społecznych w myśl aktualnej poprawności. Nie do zniesienia.
Produkcja jest zła. Obejrzałem tylko po to aby wyrobić sobie własne zdanie, dać sobie szansę na zgodzenie się lub nie z recenzentami. Zmarnowawszy półtorej godziny życia posiadłem cenną umiejętność: odróżniania recenzji opłaconych przez producenta od recenzji napisanych za darmo. Te pierwsze przynajmniej próbują jakoś bronić gniota. Te drugie mówią w zasadzie to, co niniejszych kilka zdań.