W szczególności Timothy Spall. Postaci narysowane zbyt grubą kreską stają się niewiarygodne. Zatem jeśli film miał coś do przekazania, to przez ten "fałsz" do mnie nie trafił. Poza kilkoma dobrymi i zabawnymi linijkami tekstu wypowiedzianymi przez Patricię Clarkson (najjaśniejszy punkt filmu) nie odnalazłem w "The Party" nic interesującego. Na koniec krótko o języku - czy tak rozmawiają ze sobą normalni ludzie? Wiem, że reżyserka chciała pokazać "klasę wyższą", ale tu chyba znów poszła o krok za daleko.
No właśnie też miałam problem z tym filmem pod tym względem. Timothy Spall działał mi na nerwy. Ta jego teatralność była kompletnie nie do zniesienia. Film jest porównywany (słusznie) do Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie. Genialność tamtego filmu polegała właśnie na swobodzie oraz naturalności, z jaką wypowiadali się bohaterowie. Pamiętam, że to mnie tam urzekło. Niestety tutaj bywało dziwnie, nie umiałam sobie wyobrazić, że ludzie tak reagują.
Ale czy nie o przeszarżowanie i grubą kreskę właśnie chodziło? Film był tak wyraźnie, celowo teatralny że aż nie rozumiem jak można mu to zarzucić.
Ok ale opisywanie tego jakby była to jakaś pomyłka czy niekontrolowany efekt ze strony tych którzy ten film nakręcili jest po prostu błędem-to było celowe. A czy się podoba czy nie to już osobna kwestia której nawet słowem nie poruszyłam.