Pierwsza połowa filmu bardzo dobra, zapowiadała się na dobry thriller sci-fi. Niestety od połowy robi się tylko gorzej, a ckliwa końcówka niszczy cały film.
Doprawdy powiedzcie mi, jak ktoś mógł tak zaprojektować system statku, który nie pokazuje wprost uszkodzenia głównego komputera sterującego reaktorem, a pokazuje np. uszkodzony odkurzacz albo maszynkę do podawania płatków? Przecież to absurd. Liczyłem po cichu, że może Arthur stoi za tymi awariami, ale scenariusz bezczelnie rozprawił się z aurą tajemniczości serwując nam głupotę do potęgi - najważniejsza część statku uległa uszkodzeniu a żaden system tego nie pokazuje...
Od śmierci "Morfeusza" (którego nagranie wszystkich scen trwało chyba 1 dzień zdjęciowy :-)) wszystko idzie jak po maśle, na każdy problem od razu jest rozwiązanie, a pasażerowie w chwilę z bezradnych zamieniają się w Rambo.
Nie wspomnę tu o głupotach w stylu "samouratowanie" się od utonięcia Aurory (jak?), czy pogwałcenie zasady zachowania pędu przez Jima, który magicznie w kosmosie zmienia zwrot na przeciwny po wyrzuceniu swojej "tarczy".
Końcówka to już typowy ckliwy happy end. Film zyskałby, gdyby Jim nie przeżył a Aurora przetrwała w kapsule autodoktora, a tak zasadzili drzewka na pokładzie i żyli długo i szczęśliwie. Kto to wymyślił?
Z plusów podobała mi się gra aktorska (np. nienawiść Aurory po tym jak się dowiedziała o wybudzeniu, czy to jak zawahała się, czy zabić Jima łomem - ale wtedy ona zostałaby sama). Ładne były też widoki kosmosu.
Jednak scenariusz zbłądził, a to on tu jest najważniejszy. Dlatego tylko 5. Szkoda.