który na zawsze odmienił oblicze świata, który musiał przejść niewyobrażalny ogrom cierpienia aby zbawić wszystkich ludzi, oto Człowiek o którym postanowił opowiedzieć w swoim filmie Mel Gibson i uwiecznić ostatnich 12 godzin z Jego życia. Gibson chciał jednak zrobić film w nietypowy, zupełnie odmienny niż dotychczas sposób, skupiając się zwłaszcza na fizycznej męce, którą musiał znieść Chrystus, aby pokazać ludziom współczesnym czym naprawdę była Pasja. Pragnął by jego film zawierał jak najwierniejszy i najbardziej realistyczny obraz Męki Pańskiej, by głęboko wstrząsnąć, poruszyć widzem i uzmysłowić mu, że w taki właśnie sposób odbyły się tamte tragiczne wydarzenia, które zaważyły na losie nas wszystkich. Czy jednak udało mu się ten cel uzyskać, czy może stało się zupełnie inaczej?
Według mnie Gibson w swoich zamierzeniach zdecydowanie przesadził z naturalistycznym opisem cierpienia Chrystusa i poprzez ogromną dosłowność i szczegółowy obraz zadawanych ran Jezusowi odarł Pasję Chrystusa z tajemnicy i mistycyzmu, będących główną częścią wiary. Za bardzo skupił się na drobiazgowym pokazaniu na ekranie Jego fizycznego cierpienia ukazując biczowanie, które staje się okrutnym, zdającym się nigdy nie kończyć katowaniem, następnie nieopisane podszyte cierpieniem dźwiganie krzyża, a ostatecznie samo ukrzyżowanie i śmierć, a mniej na jego duchowym wymiarze i ogromnym poświęceniu się Chrystusa dla ludzkości. Nie podlega dyskusji, że Jezus musiał przejść prawdziwe piekło, że był zniewolony, umęczony, po wielokroć biczowany a ostatecznie ukrzyżowany, a wszystko po to aby zmartwychwstać i wybawić nas z wszystkich grzechów świata. Jednak moim zdaniem w wizji, którą zaprezentował Gibson gubi się cała wymowa filmu i prawdziwy sens ogromnego cierpienia Chrystusa. Ja zamiast historii o Zbawicielu i jego dobrowolnym ofiarowaniu siebie zobaczyłam historię o skatowanym Człowieku, a mam nadzieję, że mimo wszystko nie o to reżyserowi tak naprawdę chodziło. Gibson pozwolił nam przenieść się w tamte okrutne wydarzenia, jednak umknęło jego uwadze pokazanie istoty ukrzyżowania z jej całym wymiarem duchowym, rzeczywistego poświęcenia większego niż największe nawet zadane rany i obelżywe słowa, które kiedykolwiek padły pod adresem Chrystusa. Same krótkie reminiscencje z ważniejszych etapów drogi Chrystusa i jego nauczania nie wystarczają aby wzmocnić siłę filmu, są zaledwie jego tłem, dodatkiem.
Z drugiej strony jest w ‘Pasji’ kilka zapadających w pamięć scen, w których reżyser odszedł nieco od dosłowności, sprawiając że niemal możemy się znaleźć wprost w centrum rozgrywających się wówczas wydarzeń, tłumacząc sens Jego poświecenia, pokazując w przekonujący sposób zdradę Judasza, przebaczenie Marii Magdalenie, czas Ostatniej Wieczerzy czy też najważniejszy moment Zmartwychwstania, jednak ledwie tylko przez reżysera zasygnalizowany. Wykorzystanie w filmie oryginalnych języków z tamtego okresu, aramejskiego i łaciny również wzmacnia jego wymowę, a większość aktorów wiarygodnie wcieliło się w odgrywane przez siebie postaci.
Nie zmienia to jednak faktu, że pozostałą i główną część filmu stanowi pokazanie szczegółowej męki Człowieka, pastwienia się nad Jego okrutnie zmasakrowanym, okaleczonym ciałem. Dlatego obraz ostatnich godzin z życia Chrystusa w wydaniu Gibsona pozostawił we mnie wielki niedosyt i zupełnie do mnie nie przemówił. Bo nie można robić z tej strasznej i jakże bolesnej samej w sobie historii jedynie widowiska, w którym ‘cel uświęca środki’ i przesłonić cały wymiar filmu nadmiernym epatowaniem przemocy i użyciem całej masy dodatkowych, niepotrzebnych efektów i coraz to mocniejszych środków wyrazu. Użyta w filmie dosłowność sprawia, że w zaprezentowanym obrazie nie ma już miejsca na kontemplację i wyciszenie, przez co film traci cały swój ładunek emocjonalny i nie jest w stanie głębiej poruszyć. Swojego rozczarowania z całą pewnością nie odnoszę do zawartej w filmie prawdziwej historii, w którą jak najmocniej wierzę, lecz sposobu w jaki została ona pokazana. Potrzeba bowiem umiaru, szacunku, wyczucia i niedopowiedzenia, aby przedstawione na ekranie pamiętne, tragiczne, niezwykłej wagi wydarzenia nabrały wiarygodności i realizmu oraz zawierały w sobie prawdziwą głębię, prostotę i właśnie tytułową Pasję. Ja ich niestety w filmie nie odnalazłam...
Może się wydawać, że cel jaki postawił sobie Gibson, został osiągnięty. Mówią o tym opinie jakże zaangażowanych w warstwę religijną tego obrazu widzów.
Trudność w krytykowaniu filmu Gibsona stanowi temat – dla wielu temat tabu – a jakże – w końcu rozmawiamy o samym bogu (zaraz paru dewiantów oczywiście się oburzy, o ile w ogóle ten komentarz przeczyta, że jakże o bogu można pisać małą literą – owszem można a nawet trzeba – nie bez kozery za język boga uważa się język hebrajski – a ten nie stosuje rozróżnienia na litery małe i duże – to człowiek w swojej małości wprowadza tego rodzaju wygibasy, żeby po kolejnej reformie języka od nich jednak odejść).
Mnie osobiście dziwi fakt, że mienimy siebie samych człowiekiem, a jako człowiek nie znajdujemy dość siły w sobie, aby i bez uświęconych podpórek podołać trudom życia i bez lęku wejść w śmierć.
Różne słowa padały na forum – m.in. że owszem Jezus mógł być skatowany i równocześnie znaleźć jeszcze siły, by dopiąć swego celu, jako że był nie tylko ludzki lecz zarazem boski. W pewnym sensie tak. Ale znowu nie bez kozery biblia wielokrotnie wskazuje na to, że jednak przyszedł na świat w ciele człowieka i jak człowiek znosił niedogodności bytowania ziemskiego i jak człowiek cierpiał – tu nie było żadnej taryfy ulgowej. A skoro on w skórze i z organami ludzkimi mógł żyć godnie, pięknie i kierować swój umysł ku sprawom wyższym, tak i każdy z nas jest w stanie tego dokonać. Stańmy się Jezusowi podobni, do czego przez cały okres nauczania zachęcał – a nie łudźmy się, że skoro przyszedł odkupić nasze grzechy, to istotnie są nam odkupione. Bo nie są – bo warunek niezbywalny polega na tym, że będziemy podążać Jezusową ścieżką – a kogo na to stać?
Jam jest drogą, życiem i prawdą – tylko ciekawe, komu pachnie podążenie naprawdę jego ścieżką – jak za czasów Jezusa było to nierealne – tak jest i obecnie.
Nauki Jezusa i jego codzienne ćwiczenie się w realizacji głoszonych przez siebie nauk mają moim zdaniem przewagę ogromną nad samą śmiercią Jezusa męczennika – umieramy wszyscy – niejednemu z ludzi przyszło zginąć w niewyobrażalnym wręcz upodleniu, mimo że nie chodziło im nawet o zbawienie świata. Nie chcę przez to powiedzieć, że ofiara Jezusa jest bez znaczenia i nie ma czego rozważać – to sprawa potrzeb indywidualnych każdego z nas – do zbawienia jednak nie potrzeba nam powtarzania upodlenia, przez które przeszedł sam Jezus, lecz obudzenia w nas tych iskier, które pomogą nam oświetlić przykazania wyryte w sercu każdego człowieka. Ten film to dla widzów ledwie jakaś forma pokuty, po której odrobieniu jakże skrzętnie powracamy do naszych dawnych grzeszków i tak od wieków kręcimy się w koło.
Całkowicie się z Tobą zgadzam, że Pasja została odarta z tajemnicy i mistycyzmu. Wymiaru duchowego zabrakło. Chociaż pewnie znowu nie wszystkim. Z drugiej strony należy sobie zadać pytanie, co oznaczają te wszystkie słowa. Być może dla części osób choćby i wierzących lub tzw. wierzących nie wchodzą nawet w skład zasobu ich słownictwa. Czy jednak z trzeciej znowu strony, jeżeli nawet słów tych nie znamy, nie możemy przeżywać stanów, które określamy mianem mistycyzmu duchowości etc.?
Owszem, możemy – jednak dopóki jest to przeżywanie nieuświadomione, może być wprawdzie głębokie, ale wątpię, żeby przyczyniało się do dalszego rozwoju człowieka!
A duchowość implikuje rozwój właśnie!
Gibson odwołuje się ledwie do nagiego instynktu. I to mam mu za złe.
Powtórzę za Tobą ostatnie zdania z Twojej wypowiedzi, które uważam za niezwykle ważne, a które odnoszą się też do wszelkiej twórczości – są niejako uniwersalne:
„Potrzeba bowiem umiaru, szacunku, wyczucia i niedopowiedzenia, aby przedstawione na ekranie pamiętne, tragiczne, niezwykłej wagi wydarzenia nabrały wiarygodności i realizmu oraz zawierały w sobie prawdziwą głębię, prostotę i właśnie tytułową Pasję.”
„Ja ich niestety w filmie nie odnalazłam...” – ja też nie!
Z ukłonami
Maria
Jeśli chodzi o kwestię wiary, to jest to sprawa tak indywidualna, że dla każdego opowiedziana na ekranie historia coś innego oznacza i inaczej odbiera to, czego dokonał Chrystus. Jednak bez względu na wyznanie film Mela Gibsona powinien być czytelny zarówno dla ludzi wierzących i dla tych, którym postać Jezusa jest zupełnie obca. Powinien zawierać w sobie przede wszystkim głębsze przesłanie tłumaczące wymiar poświęcenia Chrystusa dla ludzkości. Mnie niestety tego w filmie zabrakło.
Jestem w stanie zrozumieć, że Gibson chciał pokazać to wszystko co czuł i przez co musiał przejść Chrystus przeżywając ogromne cierpienie w jak najbardziej możliwie realistyczny i prawdziwy sposób. Jednak gdy staje się ono celem samym w sobie, przestaje tak naprawdę poruszać i mieć tak dużą siłę wyrazu, a wręcz nawet wpływa negatywnie na odbiór filmu. Bo zamiast obejrzeć film, w którym została zawarta tajemnica ukrzyżowania, widz zostaje epatowany ze wszystkich stron bardzo mocnymi, drastycznymi scenami męki Jezusa, w której nie ma już miejsca na wyobrażenie sobie ogromu cierpienia, które autentycznie musiał przeżyć. Bo zaprezentowana w ‘Pasji’ dosłowność uniemożliwia tak naprawdę głębsze wczucie się w położenie Jezusa i przeżywanie tamtych strasznych wydarzeń.
Dla mnie nadmierne okrucieństwo i szczegółowe pokazanie go na ekranie umniejsza wartość filmu, sprowadzając go tylko do szczegółowego opisu samego cierpienia i zadawanych ran. Być może znajdzie się ktoś, kto tylko w ten przedstawiony na ekranie mocny sposób będzie w stanie odebrać przesłanie filmu Gibsona, pojmie prawdziwy cel ukrzyżowania, będzie w stanie pełniej dostrzec z jak wielką pasją Chrystus poświęcił się dla ludzkości i jak wysoką musiał zapłacić za to cenę. Być może ten film jest znakiem naszych strasznych czasów i jest adresowany do wszystkich uodpornionych i całkowicie zobojętnionych na cierpienie innych. Jednak ja nie muszę patrzeć na tak duży bezmiar niekończącego się okrucieństwa aby uwierzyć w brzemię, jakie musiał dźwigać Chrystus aby nas zbawić. Pozwól, że powtórzę Twoje niezwykle ważne i doskonale wyrażone słowa, które w pełni oddają również i moje odczucia: ‘do zbawienia jednak nie potrzeba nam powtarzania upodlenia, przez które przeszedł sam Jezus, lecz obudzenia w nas tych iskier, które pomogą nam oświetlić przykazania wyryte w sercu każdego człowieka’.
W historii, którą pragnął wiernie oddać na ekranie Gibson, zabrakło mi symbolizmu i większego wymiaru duchowego oraz wskazówek dla współczesnego świata, które skutecznie przesłania widok zmasakrowanego ciała Jezusa. Według mnie w przedstawionych w filmie ostatnich godzinach z życia Chrystusa niestety zabrakło godności i umiaru aby opowiedziana na ekranie wstrząsająca tragedia była w stanie głęboko poruszyć i pozostawić we mnie zdecydowanie więcej. I tego właśnie żałuję najbardziej...
Chyba rzeczywiście dotknęłaś tego najważniejszego punktu mówiąc, że film jest znakiem naszych czasów. Być może tylko brutalność przekazu jest w stanie poruszyć otępiałe na doznania duchowe umysły odbiorców.
Skąd pomysł, aby w opowieści o Jezusie skupić się głównie na jego męce? Pomysł jak dla mnie iście kuriozalny. Fenomen ciekawy – pozostaje już tylko obserwować, jak długo to kuriozum bez głębi utrzyma się na liście przebojów. Nie wykluczam, że sama obejrzę ten obraz powtórnie – chociaż chwilowo szczerze nie mam na to ochoty. Ale zderzenie się z tak pozytywnym odbiorem przez innych wymaga ode mnie być może bliższego przyjrzenia się tej zbiorowej hipnozie.
Czy istotnie potrzebne byłyby wskazówki? Te istnieją nawet nie od dwóch tysięcy lat ledwie lecz od początków istnienia wszechświata. Kodeks zawarty później w Piśmie istnieje od zawsze – Jezus rozszerzył interpretację tych zapisów – czyli dodatkowo jeszcze gawiedzi ludzkiej spełnianie przykazań niejako utrudnił – zaostrzył wymagania – i bardzo dobrze – bo niektórym się wydaje, ze droga do zbawienia jest gładka – a wcale nie jest. Gdyby była, nie potrzebna byłaby ofiara z Jezusa.
No cóż, Gibson wybrał masakrę, bo być może jego serce zastraszone jest groźbą terroryzmu, zawieszoną nad nami jak miecz Demoklesa. Nie wiem...
Najpierw Piłat wypowiada jeszcze te słynne słowa: Ecce homo, by bez chwili wytchnienia dalej serwować nam tę całą groteskę Męki Pańskiej – nie chcę negować, że tak nie było (chociaż wiele moich dotychczas zamieszczonych komentarzy zaświadcza o tym, że neguję właśnie – cóż, moje postrzeganie z dnia na dzień ewoluuje) – ale trzeba mieć nieco szacunku nie tylko dla widza, co i dla umęczonego Jezusa. Na bardzo różne sposoby można wprowadzić rozwiązanie nieznośnego napięcia – jednak Gibsona to nie rajcuje a wymiar religijny umyka... Co z tego, jeżeli tak naprawdę było. Jeśli tak rzeczywiście było, to może przestańmy też wreszcie rozprawiać o jakimś wyimaginowanym wizjonerstwie Gibsona – bo albo jedno albo drugie – albo fakty – skądkolwiek by ich nie czerpał, albo wizje...
Jak już pisałam absolutnie nie neguję realizmu tych niezwykle ważnych, strasznych wydarzeń, które rozegrały się ponad 2 tysiące lat temu, a w które gorąco wierzę. Nie zarzekam się również, że Chrystus cierpiał w inny sposób, niż to zostało wyraziście i dosłownie pokazane na ekranie. Bo na pewno to poświęcenie było ogromne i znamionowało go trudne do wyobrażenia cierpienie, na którym tak bardzo starał się skupić Mel Gibson. Zdaje sobie bowiem sprawę, że jego celem była pasja wiernego odtworzenia tamtych bolesnych wydarzeń, opowiedzenie ich krok po kroku w zupełnie inny, niekonwencjonalny sposób, który zdecydowanie zburzył dotychczasowe ekranowe przedstawianie męki Chrystusa. I tej sztuki niewątpliwie udało mu się w filmie dokonać. Pozostaje tylko pytanie z jakim skutkiem?
Moim zdaniem Gibson ostatecznie zagubił gdzieś istotę opowiadanej na ekranie tragicznej historii, zbyt dużą wagę przywiązując do pokazania na ekranie fizycznego bólu Jezusa. Jednak jak dla mnie bólu za wszelką cenę, za pomocą wszystkich zbliżeń, szczegółowo pokazanych ujęć cierpienia i zwolnionych obrotów kamery. Z jednej strony Gibson pokazał to w sposób niemal dokumentalny, jakbyśmy byli świadkami tamtych okrutnych scen, jednak w szybkim czasie ten realizm ustępuje miejsca drobiazgowo ukazanej na ekranie męce Chrystusa. W pewnym momencie bowiem umyka nam sens poświęcenie Jezusa, a obserwujemy coraz dokładniejszy obraz biczowania i ukrzyżowania Człowieka, z wielkim trudem patrząc na coraz bardziej makabryczne sceny odbywające się na ekranie, nie mając możliwości na jakąkolwiek chwilę refleksji.
I naprawdę nie chodzi mi tylko i wyłącznie o użycie na ekranie mocnych środków wyrazu, którymi posłużył się reżyser aby podkreślić ogrom cierpienia jakie musiał znieść Chrystus, lecz tak naprawdę o formę w jakiej zostało ono pokazane, pozbawione tak ważnej tajemnicy i skupienia. Gibson bowiem, jak to słusznie zauważyłaś, chyba nie mógł się zdecydować w jakiej konwencji chce film nakręcić. Bowiem wydarzenia jak najbardziej prawdziwe i historycznie umotywowane przeplatają się w filmie z elementami całkowicie fantastycznymi oraz filmów grozy, będące wytworem wyobraźni Gibsona. Jednak największym zarzutem pod adresem filmu nieodmiennie pozostaje dla mnie zbyt dosłowne skupienie się na opisie samej męki Chrystusa i brak jej wystarczającego duchowego umotywowania. Dlatego wizja ostatnich godzin Chrystusa zaprezentowana przez Gibsona w takiej formie niestety nie była w stanie mnie przekonać. A może po prostu to wszystko zupełnie inaczej sobie wyobrażałam i oczekiwałam zupełnie innego filmu...