Na początek wady:
- w niektórych momentach film jakby tracił spójność, nie czułem ciągłości między kolejnymi scenami.
- Bob Dylan nie jest aktorem.
Za obie te wady odejmuje po 0,1 punktu a więc moja ocena to 9,8 czyli w przybliżeniu 10.
Z tym filmem jest jak z płytą "Dark side of the Moon" Floydów lub "Misplaced childhood" Marillion - nie wybierasz pojedynczych utworów które są twoimi ulubionymi tylko ten jeden lub dwa który nim nie jest. Tak samo jest z scenami tego filmu.
Ja nie oglądałem ten film, ja go podziwiałem - nie pamiętam kiedy ostatnio byłem tak zachwycony czymkolwiek a co dopiero filmem. Żałuję że wystawiłem wcześniej parę 10 innym filmom, teraz wiem że nie zasługiwały na 10 tylko na 9.
Tutaj chciałem opisać kilka scen które według mnie ukazują istotę tego filmu. Jednak uznałem to za bezsensowne a więc zamieszczę tylko charakterystyczne cytaty z tych scen:
"przynajmniej będą mnie pamiętać"
"cóż... mam nadzieje że w gazetach nie przekręcą mojego nazwiska"
"- On już tu jedzie Billy
- Wiem"
Niektóre dialogi w tym filmie są obłędne, jak wiersze. Poza przytoczonym prze Ciebie jeszcze słynna wymiana zdań: "Czuję... że zmieniły się czasy. / Czasy może. Ja nie" (plus aktorstwo, Coburn z tym swoim głosem jak zza grobu, i krótka, zdecydowana riposta Kristoferssona). Wady ma, ale to wielki film.