Po "Peacock" sięgnąłem ze względu na Ellen Page. Rzadko zawodzę się oglądając z filmy z jej udziałem, są one zazwyczaj przynajmniej dobre. Co do tej produkcji mam mieszane odczucia. Do filmu podchodziłem dwa razy. Kilka tygodni temu wytrzymałem niecałe 30min. po czym stwierdziłem, że nie warto marnować czasu. Dzisiaj natrafiłem na ciekawy artykuł dotyczący "Peacock" i na szczęście postanowiłem obejrzeć do końca. To co uderza w obrazie Michaela Landera to dysproporcja pomiędzy świetnym scenariuszem, a słabą, a miejscami beznadziejną, realizacją. Ale po kolei.
Największą siłą "Peacock" jest historia głównego bohatera, który będąc wychowanym przez chorą psychicznie i apodyktyczną matkę, nie potrafi przystosować się do otaczającej go rzeczywistości społecznej. Johna poznajemy, w rok po śmierci matki. Żyje samotnie, z dala od ludzi, utrzymując z lokalną społecznością minimalny kontakt (praca w banku, zakupy w sklepie). Cierpi na chorobę przypominającą rozdwojenie jaźni, raz jest sobą innym razem przebiera się za kobietę, przez innych uważaną za jego żonę Emme. W toku akcji dowiadujemy się, że John wykreował ją w wyobraźni w dniu śmierci matki. Co jest wynikiem traumatycznych przeżyć z nią z wiązanych. Walka tych dwóch osobowości o dominację, jest osią filmu. Nie chcę opisywać tu całej fabuły, bo mija się to z celem. Mroczny wydźwięk, to jak tragedia z dzieciństwa potrafi zdeterminować całe życie, zniszczyć je i doprowadzić do kolejnych tragedii, to najmocniejsze atuty filmu.
Niestety, to wszystko niemal rozmywa się bardzo w słabej realizacji. Największy zgrzyt to wizualna postać Emmy, od razu widać, że to przebrany facet. Trzeba trochę samozaparcia, żeby to zignorować. Irytuje też kulawy początek filmu, szczególnie sytuacja z wykolejeniem pociągu. Wykonanie tej sceny jest kiczowate! Zbyt niski budżet na jakiś efekt specjalny? W takim razie można było zupełnie pominąć tą scenę. Takich drobnych drażniących detali jest więcej, kto oglądał ten wie.
Reasumując, film broni się bardzo dobrym scenariuszem, szkoda tylko, że nie idzie to w parze z udanym przeniesieniem pomysłu na ekran.
Scenariusz - 8/10
Reżyseria - 4/10
Dokładnie tak. Scena z pociągiem bardzo zła. Zupełnie tak jakby ktoś dokleił pierwszy lepszy sampel video z efektem na klip i zostawił jak leży. Też na to zwróciłem uwagę. Mogli to inaczej rozegrać.
A co do filmu to mnie zawiódł, spodziewałem się czegoś lepszego.
Dostaliśmy człowieka, nad którym w dzieciństwie znęcała się chora matka (jak dokładnie to nie wiemy). Człowiek ten w dniu jej śmierci (wtedy poznałem Emmę) zaczyna się przebierać za kobietę (skąd taka decyzja? Czyżby matka w dzieciństwie przebierała go za córeczkę na co mógł wskazywać początek filmu?). Żyje jako Emma po pracy, w domu, tak by nikt inny nie poznał jego sekretu. Odkłada pieniądze (na operację zmiany płci?). Pewnego dnia Emma w nim zwycięża. Początkowo skrywane przed światem alter ego, zaczyna wychodzić i chce żyć pełnią życia. Emma "zabija" Johna, mordując przy okazji przygodnie poznanego człowieka w barze. A jeszcze wcześniej dowiaduje się, że ma syna bo w dzieciństwie matka zapłaciła jednej dziewczynie by uprawiała z nim sex i stało się.
Taka pretensjonalna mieszanka z której trudno wynieść o co chodziło reżyserowi. Akcja dzieje się za szybko, decyzje bohatera są momentami dziwaczne i tak dalej. Mógłbym pisać...
Film zwiastun miał genialny, zainteresował mnie właśnie po jego obejrzeniu. Niestety film zawiódł moje oczekiwania.
Cillian Murphy spisał się jako aktor. Jednak mężczyznę grał jak dla mnie zbyt groteskowo (ale pewnie takie miał zadanie by pokazać, iż bohater jest nieśmiały i krępuje się w męskim ciele).