Film miał ambicję być czarną komedią z elementami noir i satyrą na Hollywood, niestety, efekt to w dużej mierze chaos i poczucie zmarnowanej szansy. Historia podróży dwójki przyjaciół (Peter Dinklage jako K.C. i Mark Boone Junior jako Jack) na pogrzeb znanego reżysera przemienia się w pobojowisko aktorskie, w którym każdy mówi dużo, lecz niewiele się dzieje.
Pomysł na fabułę był ciekawy: dramat zaginionego scenariusza, kradzież praw, hollywoodzkie intrygi, szansa na odkupienie – ale film nie potrafi tego uporządkować. Zamiast przyspieszenia fabularnego, dostajemy meandrujące sceny, przesłodzone dialogi i masę wątków, które nie prowadzą donikąd.
Peter Dinklage stara się nadać roli wagę i dystans, ale zostaje przytłoczony przez autorów, którzy zdają się preferować styl wywodu nad spójność. Tim Roth jako tytułowy Pete wypada groteskowo, ale bez prawdziwej charyzmy czy dramaturgii. Steve Buscemi i Lena Headey pojawiają się epizodycznie ,z humorem, który częściej razi niż bawi.
Film wygląda jak studentka komedia noir nagrana na budżecie mikro. Montaż bywa nierówny, a kompozycje kadrów często nie dodają dramaturgii. Narracja głosowa Dinklage, próbująca dodawać styl filmowi noir, częściej przypomina tanie motto niż stylowy zabieg literacki.
Mimo obiecującej obsady i pomysłu, film wypada jak artystyczna próba bez scenariuszowego szlifu, mdły, przegadany i niekonsekwentny.
3/10