Jak lubię pętle i dziury czasowe, tak tutaj było to po prostu dziwne. Bardzo dziwne. Sam
pomysł nie skończenia filmu żadnym wytłumaczeniem świadczy o tym, że twórcy to
słabi scenarzyści.
Wystarczyłoby, żeby główna bohaterka (tą, którą oglądamy od początku do końca) w
ostatniej scenie nie wsiadła na jacht, a całe kopiowanie postaci by się na tym
skończyło, bo nie miałby kto walczyć o powrót do domu. Jedyny problem w tym, że
główna bohaterka musiałaby tłumaczyć się NFZ czemu żyje, jak zginęła w wypadku
samochodowym razem z synem.
Poza tym, skoro po powrocie było pełno martwych gołębi, to czemu nie było tyle samo
samochodów z martwymi osobami? Dlaczego bohaterka dopiero po tylu próbach
doszła do konkretnych wniosków, a i tak nadal popełniała proste błędy.
Skoro załamanie czasowe dotyczyło tylko jej, to w miejskiej kostnicy powinny leżeć
zwłoki jej kilku wersji, a także jej syna. No nie wiem, albo ja coś mieszam, dopisuję
sobie za dużo rzeczy, a może to tylko cholerna niekonsekwencja twórców.
Gdyby nie element załamania czasowego, to nawet nie poświęciłbym filmowi tego
tematu.