Książka jest w wtórna i napisana infantylnym oraz kulawym językiem co do dowodzi, że autorka nie opanowała do końca posługiwania się swoim językiem ojczystym(czytałam w oryginale). A to już mówi samo za siebie.
Fabuła zaś jest do bólu wtórna a postacie wycięte z kartonu i chyba tylko ktoś kto wcześniej nie zdobył nijakiego obycia w literaturze(jak i zapewne sama autorka) może uznać to coś książkę za wartą uwagi.
Pisze o oczywiście o "Fifty Shades of Grey" ale to samo mogłabym napisać o Zmierzchu. Obie książki dzielą bowiem wymienione wyżej wady co nie jest niczym zaskakującym biorąc pod uwagę fakt, że autorka "Fifty Shades of Grey" jest fanką Zmierzchu.
Dlaczego pisze o książkach? Ano dlatego iż jaka książka taka ekranizacja a dokładniej: ekranizacja zawsze jest o jeden poziom niżej niż poziom książki. Słowem - od poziomu książki uzależniony jest poziom ekranizacji. Ta prawidłowość sprawdza się przez całą niemal historie kinematografii( może z jednym, dosłownie jednym wyjątkiem - Shining ). Sprawdziła się też w przypadku Zmierzchu. A teraz popatrzcie sobie drodzy kinomaniacy na poziom rzeczonego dzieła i pomyślcie o ekranizacji.
Jak mówi staropolskie przysłowie "Z g***a bata nie ukręcisz" albo mniej wulgarnie "Z tej mąki chleba nie będzie"