Z ciężkim bólem piszę tę recenzję jeszcze raz. Dzięki filmwebie, utracenie tekstu takie łatwe.
Przyznam się szczerze, że z książki pamiętam tyle, że nie chciało mi się jej kończyć i była głupia. Film obejrzałam po to, by – w związku z ogólnie panującą nim fascynacją – móc wytworzyć sobie opinię opartą na czymś więcej, niż anegdotki tych, którzy w kinie rzeczywiście byli. Nie powiem, czy film przerósł moje oczekiwania, czy przeciwnie, bo ich nie miałam. Wiedziałam, że będzie średni i przeciętny, choć okazał się taki w inny sposób, niż się spodziewałam.
Gdyby ktoś zasugerował, że to lekka tragikomedia obyczajowa, może moja nota byłaby wyższa. Bo oglądając, odniosłam wrażenie, że tym właśnie jest. Zwłaszcza, jeżeli ogląda się wersję kamerkową, z rechocącymi Rosjanami w tle. I przyznam, że ich poczucie humoru było bardzo na miejscu.
To znaczy... Przez pierwsze dwadzieścia minut w głowie brzmiało mi tylko pytanie ,,Kto, kurna, pisał te dialogi?”. Albo raczej, czemu twórcy nie nadali im trochę większego polotu i realności. Powiedzieć, że były słabe, to jak nie powiedzieć nic. Potem z kolei nie mogłam wyzbyć się tej nuty niepewności, czy przypadkiem nie oglądam jakiejś podstępnej parodii (książki, która sama w sobie parodią jest). A jednak, przez te pierwsze czterdzieści minut szczerze się śmiałam. Może przez fakt, że seans urządziłam sobie prawie o świcie i byłam konkretnie śnięta. Moja mimika przypominała tą Anastazji, gdy – wzniosły w zamierzeniu Grey'a – seks przerwała im... jego matka (J e g o m a t k a. Trochę sceny z życia nabuzowanych nastolatków). Sama Anastazja mnie nawet bawiła, chociażby podczas sceny, gdy dzwoniła nawalona z klubu do swojego adoratora i parodiowała jego słowa. Miała dziewczyna odrobinę poczucia humoru. Też bym się śmiała. Nie bawiła mnie za to nadęta sztuczność Chrystiana i jego reakcja na to, że dziewczyna jest wcięta w klubie. W klubie. Piła alkohól. Wśród samców. Trzeba pójść i pogonić ich odstręczającym, zwierzęcym spojrzeniem. Już wtedy można było pomyśleć, że jest niepoważny i ma problem. Nie wiem, czy gorsze było to, czy jego wywód przy trzecim (?) urwanym spotkaniu o tym, jak bardzo nie jest facetem dla niej i musi trzymać się z daleka. Większy polot i bogatszy psychologizm ma „Piękna i Bestia”.
Po seansie zadałam sobie tylko jedno pytanie, a mianowicie: Kto tu nad kim miał wyższość? Ale o tym zaraz.
Dobry jest soundtrack. Sceny seksu takie, jak się spodziewałam, to jest typowo amerykańskie. Nieszczególnie bezpośrednie i otwarte, ale zachowujące pożądaną dozę pikanterii. Im wcześniejsza, tym wydawała mi się lepsza. Może dlatego, że robiłam się coraz bardziej znudzona i pod koniec filmu nie wytrzymywałam bez przewijania.
Jeżeli zamierzeniem twórców było pokazanie Grey'a jako dominującego samca alfa o perwersyjnych przyzwyczajeniach opartych na żelaznych zasadach, to sory, nie wyszło. Był wszystkim, tylko nie tym. Wszystkie swoje zasady bowiem złamał zaraz po ich wyrecytowaniu. Mówię tu między innymi o spaniu ze swoimi kobietami, kochaniu się zamiast ,,pieprzenia” etc, etc. Im dalej w las, tym bardziej rzucało się w oczy, iż Grey'owi bliżej do zagubionego chłopca z problemami w komunikacji ze światem, który ciągle waha się, jest niepewny, rozchwiany i boleśnie niekonsekwentny. Sam zresztą potwierdzał to swoimi słowami. BDSM w jego wykonaniu było jak zabawa, za którą chciał to wszystko skryć, ale nieszczególnie mu to wychodziło i odnosiło się wrażenie, że tylko wydawało mu się, że robi to, co myśli, że robi. Takich Grey'ów – niedojrzałych, zagubionych i niewiedzących – jest na wyciągnięcie ręki. Nie każdy jednak ma fajny helikopter i zarządza korporacją. Są za to wspaniałym kąskiem dla kobiet z misją zmiany świata.
Czy Anastazja taka była, nie wiadomo, płytka fabuła nie pozwala tego stwierdzić. Ja dostrzegam tylko dziewczynę pragnącą koniecznie zajrzeć facetowi, którym jest zafascynowana, w głąb duszy i w tym celu postanawiającą zagrać w grę wedle jego zasad. W tym wypadku akurat bzykała się tak, jak on lubi, żeby kupić taką możliwość. Ilekroć powtarzała słowo „negocjacje” coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że ma duży potencjał, by – na niekorzyść kochanka – zacząć zarządzać zabawą. I owszem, gdy doświadczenia zrobiły się zbyt przykre i niemiłe, a to, do czego dążyła, nie przychodziło, to ONA była tą, która wyznaczyła granicę, Grey zaś poddał się szybko i bezwiednie. Chyba nie było to to, czego wszyscy oczekiwali.