Czytam z ciekawości obecnie książkę. Myślę,że film jest o wiele lepszy. Nie słychać dość idiotycznych monologów Any. Niestety autorka powieści talentem literackim nie grzeszy. Polskie tłumaczenie też coś kuleje, bo określenia "święty Barnabo", to jakaś pomyłka. Sam pomysł całkiem ciekawy,a postacie też nie najgorsze.
Według mnie ten film bardziej kieruje się w kierunku dramatu. Oczywiście z BDSM w wykonaniu Greya, to nie ma nic wspólnego, ale mamy tu historię raczej tragiczną,bo Grey ma upodobania całkowicie odmienne od swojej partnerki. Ana w ogóle nie czuje tych klimatów. Chce się przekonać, a staje się coraz bardziej nieszczęśliwa.
BDSM po porostu ma się we krwi. Albo się lubi takie zabawy albo nie. Sama historia byłaby ciekawie zakończona, gdyby wszystko potoczyło się tak jak w filmie. Z tego co wiem, to w kolejnych częściach Ana "ulecza" Greya z jego upodobań. Z tego nie da się wyleczyć. Facet chciał czystego układu pan-uległa. Praktykował to przez wiele lat i nagle miałby przestać. Nigdy w to nie uwierzę.
Sam film nie jest najgorszy a gra pomiędzy dwojgiem aktorów jest całkiem przyzwoita. Mogło być lepiej ale nie jest najgorzej.
Cóż, autorka raczej nie ma zbyt wielkiego pojęcia o psychologii, to i takie głupoty pisze. (oczywiście mówię o autorce książki)
Wiele faktów z książki nie zostało ujętych w filmie. Książka nie jest napisana jakoś świetnie, monologi Any, jak i 'wewnętrzna bogini' mogły doprowadzić do szału, ale jednak nie ma co, film jest dobry jeśli mamy patrzeć na całokształt.
Film lepiej wypada,poszliśmy z moim manem i w sumie nieźle się oglądało. Jedynie 6 pasów na tyłek nas rozśmieszył,bo laska chyba nie wie,jak można ukarać w bdsm ;-)