Do filmu od początku byłam wrogo nastawiona. Udało mi się nie "ulec" modzie i nie przeczytałam książki, a sam film obrjrzałam tylko po to, aby dowiedzieć się o co taki szum, co jest w nim takiego, że ludziom albo się podoba, albo go nienawidzą. Oczywiście miałam ogólne pojęcie czego dotyczy tematyka i moje podejście nie uległo zmianie po tym najprawdopodobniej najbardziej męczącym seansie w życiu. Nie ma tu głębszych myśli, żadnego czytania między wierszami, w zamian jednak dostajemy fantastycznie mdłą i bierną (ze strony mężczyzny) relację opartą na przemocy. Karykatura seksu (absolutnie nie mam nic do ludzi, którzy lubią klimaty bdsm. To całkowicie indywidualna sprawa każdego człowieka) zakrawająca o pornografię w najgorszym możliwym tego słowa znaczeniu. Do tego wiecznie zdezorientowana główna aktorka i zarozumiały aktor, niepotrafiący dać sobie rady z tym, co spotkało go w przeszłości. I właśnie dlatego raz możemy zobaczyć go wyżywającego się na bezbronnej niewiaście za prawdopodobnie całkowitą pierdołę (co jest karalne. Ta scena to nic innego jak używanie przemocy w postaci znęcania się fizycznego, nie jest to forma lubieżnego seksu. Tak dla uświadomienia niektórych osób:)), żeby potem pocić oczy, gdy postanawia on w końcu zdradzić swój sekret. A na deser mamy wspaniałe dialogi obfite w nurtujące pytania ("jesteś gejem?") oraz masę przeróżnych rodzajów słabo wyuczonych zdziwionych min i "seksownych" uśmiechów, albo namiętnego miętoszenia swojej dolnej wargi na każdy podtekst. Film jest jak dla mnie po prostu ohydny.