"Piękny umysł" to według mnie (i zapewne nie tylko) wspaniały dramat ukazujący życie genialnego, ale jednocześnie chorego człowieka. Film ten zdecydowanie wyróżniają kreacje aktorskie - od R. Crowe'a przez J. Connely kończąc na E. Harris'ie. Cały film prezentuje się bardzo ciekawie, dobra reżyseria, świetna muzyka. Najsłabszy według mnie był początek, im akcja posuwała się dalej, tym bardziej widz zostaje wciągnięty w walkę "pięknego umysłu" Nasha ze schizofrenią. Dobrym posunięciem, było to że dopiero w końcowej fazie filmu dowiadujemy się na 100% co jest tylko przewidzeniem, a co rzeczywistością. Ciągle zadajemy sobie pytanie: Czy W. Pracher istniał naprawdę, czy był tylko wymysłem Nasha? Olbrzymie wrażenie wywarły na mnie sceny po powrocie ze szpitala. Nash był faszerowany silnymi tabletkami i nie wiele różnił się od wegetującej rośliny, jego obojętność na otoczenie, żonę, dziecko, to co dzieje się wokół niego, aż bije z ekranu. Dobrze, że film ten kończy się zwycięstwem Nasha, chociaż niestety niepełnym. I na koniec nie pozostaje mi nic innego jak powrócić do wybitnej roli R. Crowe'a. Jestem zdecydowanym zwolennikiem przyznania mu drugiej nagrody Oscara, bowiem to co wyczynia on przed kamerą jest niesamowite. Jak ktoś to ładnie ujął: "on nie gra kogoś, on się tym kimś staje". Władca Pierścieni będzie miał trudnego rywala w drodze o Oscary, ale zdania nie zmienię, dalej będę trzymał kciuki za LOTR'a. Piękny umysł to film świetny, ale wolę jednak epicki rozmach "Władcy". Ocena 9/10.