Piękny umysł

A Beautiful Mind
2001
8,3 514 tys. ocen
8,3 10 1 513826
7,3 60 krytyków
Piękny umysł
powrót do forum filmu Piękny umysł

Wzrok jest jednym z pięciu zmysłów które posiadamy i za pomocą których odbieramy świat. Nie zawsze jednak to co widzimy istnieje naprawdę - wzrok można łatwo oszukać, gdyż ulega on złudzeniom. Ograniczony nie może oglądać dwóch rzeczy na raz. Widzi albo figurę, albo tło. Kielich albo profile pary kochanków. Nigdy jedno i drugie.

Tak jest z percepcją Johna Nasha, głównego bohatera filmu Rona Howarda "Piękny umysł". John cierpi na schizofrenię paranoidalną - jego odbiór świata jest w znacznym stopniu zakłócony przez urojenia, wytwory fantazji. John może widzieć tylko figurę - wyimaginowanych ale za to wyrazistych przyjaciół - lub tło - mdłą i niespełniającą oczekiwań rzeczywistość. Ale nie wie, czy to kielich czy profile kochanków są fragmentem realnego świata, dostępnego także dla innych obserwatorów...

Jego dramatyczna historia zaczyna się w 1947 roku gdy jako stypendysta przyjeżdża na studia doktoranckie do Princeton. Otoczony zdolnymi kolegami czuje się zagubiony, zestresowany. Powoli traci tez poczucie własnej wartości - obawia się że nigdy nie osiągnie wymarzonej wielkości, że nigdy nie sformułuje teorii dotyczącej dynamiki interakcji z dziedziny konkurencji. Teorii, która głosiłaby że przewaga nie jest przywiązana do jednej osoby, że każdy ma równe szanse. Zarówno piękni i bogaci wybrańcy bogów - tacy jak Hansen - jak i dzieci pochodzące z ubogich rodzin -tak jak ona sam.

Pewnego wieczoru Nash doznaje olśnienia - w zadymionej kawiarni, otoczony kolegami odkrywa swoją oryginalną teorię.

Wydaje się że marzenia się spełniły - John zostaje przyjęty do laboratorium Wheelera w MIT (Massachustets Institute of Technology). Jednak posada wykładowcy nie jest dokładnie tym o czym marzył Nash. Jego koledzy ze studiów złamali japoński kod, pomagali walczyć z nazistami. A on uczy studentów fizyki.

Jest początek lat 50tych, okres zimnej wojny - w społeczeństwie amerykańskim nastroje antykomunistyczne sięgają zenitu, działa niesławna komisja McCarty'ego.

John marzy o tym aby przysłużyć się Ameryce bardziej konkretnie, namacalnie - na przykład złamać radziecki tajny kod, który służy komunistom do planowania nuklearnego ataku na USA. Gdyby zdarzyła się taka sytuacja Nash czułby się spełniony i w pełni usatysfakcjonowany. Nagle fantazje spełniają się - do naukowca przychodzi tajemniczy William Partridge, podający się za agenta rządowego. John jest w siódmym niebie - ma satysfakcjonującą pracę, a także piękną narzeczoną, Alicję, swoją byłą studentkę.

Wszystko wydaje się idealne, ale jak wiadomo raj nie istnieje, a utopia jest tylko wytworem wyobraźni płodnych umysłów. Rzeczywistość jest o wiele bardziej brutalna niż piękna bajka opowiadająca o walce dobra ze złem.

Nosi ona nazwę schizofreni paranoidalnej. To największy możliwy koszmar spełnionego człowieka, którego osiągnięcia, przeżycia i doświadczenia okazaują się fatamorganą, nigdy nie istniejącym wytworem chorego umysłu.

Nash znajduje się na samym dnie piekła. Jako racjonalista, matematyk nie jest w stanie pojąć czegoś tak strasznego i nie do końca zdefiniowanego jak schizofrenia. Rozumując jak naukowiec widzi w swej chorobie problem, którego rozwiązanie musi znaleźć właśnie za pomocą swego umysłu.

Nie jest zadanie łatwe, gdyż Nash nadal nie jest pewien czy to co widzi istnieje czy jest tylko projekcją jego fantazji. W tym oceanie beznadziejności znajduje jednak wyspę, pustynną oazę. Jest nią jego piękna żona Alicja, która nie chce przyjąć do wiadomości faktu że John jest nieuleczalnie chory. Postanawia o niego walczyć, nawet jeśli jej wysiłek ma się okazać syzyfową pracą. We dwoje, a potem w troje państwo Nash krok po kroku przywracają Johna społeczeństwu i światu naukowemu.

Historia zmierza więc w tradycyjnym kierunku. Ale czy jest ona naprawdę taka zwyczajna jak hollywoodzki happy end? Śmiem wątpić. Dzięki sposobowi opowiadania, w miarę bezstronnemu i wielowymiarowemu historia Johna Nasha fascynuje, wciąga, wzrusza i daje do myślenia. Delikatna forma, tło jest w świadomy sposób niemal niewidzialna, aby wyeksponowac figurę czyli treść, niezwykłe życie niezwykłego człowieka.

Film wykorzystuje na tyle silne środki - szczególnie gry aktorskiej Russella Crowe - że czyni obraz niezwykle sugestywnym. John jest na tyle mocną postacią że widz może się nieświadomie z nim identyfikować.
Gdy gaśnie ekran i zapalają się światła widz może mieć przez chwilę wątpliwości czy aby na pewno to co widzi i czego doświadcza, istnieje.

Niezwykły Russell Crowe, który nie musi płakać by pokazać i wywołać wzruszenie, jeszcze przez długi czas pojawia się przed oczami, jak natrętny powidok po zbyt długiej obserwacji słońca.
I to dziwne uczucie, ni to wzruszenia, ni to współczucia, które przebiega dreszczem po plecach.
Muzyka przywodząca na myśl nieskończenie piękne lecz puste przestrzenie, nienaznaczone ludzką obecnością, niezbadane jak umysł schizofrenika.

To wszystko sprawia że film Rona Howarda nie jest tuzinkową opowieścią o szalonym człowieku i jego powrocie do normalności. To coś znacznie więcej, to daleka prawie transcendentalna podróż, którą widz odbywa nie ruszając się nawet z fotela. To obraz, który można oglądać z różnych stron i pod różnym kątem. Opowieść o miłości, walce, studium choroby - wybór należy do widza.