Niewiele osób dzisiaj wie, że Andrzej Wajda w swej filmografii zainteresował się postacią Jezusa Chrystusa i gdy na początku lat 70. niemiecka telewizja zamówiła u niego film o tematyce religijnej, autor wziął na warsztat słynną na całym świecie (a niezmiernie popularną w Polsce) powieść rosyjskiego pisarza Michaiła Bułhakowa pt. „Mistrz i Małgorzata”. Jeśli się nie mylę, była to pierwsza filmowa adaptacja powieści, chociaż niepełna: Wajda przeniósł na ekran tylko wątek, którego głównymi bohaterami są Jeszua ha-Nocri (alter ego Jezusa) i Poncjusz Piłat. Nie zrezygnował jednak z surrealistycznej otoczki dzieła Bułhakowa i korzystając z całkowitej swobody artystycznej, jaką cieszył się podczas kręcenia „Piłata i innych” stworzył coś więcej, niż tylko własną wariację na temat męki Pana Jezusa. Interpretacja Wajdy stawia przed nami Sienkiewiczowskie pytanie: „Quo vadis?”. Dokąd zmierza nasza cywilizacja?
Scena otwierająca film powinna być kultowa: jesteśmy świadkami, jak baran prowadzi stado owiec… (!) na rzeź, a potem widzimy, jak reporter (grany przez samego reżysera)… przeprowadza z nim wywiad (!!), a ten… przemawia ludzkim głosem (!!!). Niektórzy widzowie filmu śmiali się później, że owym baranem miał być jeden z przywódców opozycji w PRL Adam Michnik, jednak niezależnie od tego, kogo umieścimy w miejsce barana, wymowa sceny pozostaje szokująca: baran tłumaczący dziennikarzowi, że to, co robi, jest złe i raczej niemoralne, ale bez niego mogłoby być jeszcze gorzej, bo bez okłamywania owiec rozpętałby się chaos itd., itp. i tym podobne wymówki.
Po tym kontrowersyjnym prologu rozpoczyna się proces Jeszui, który prowadzi prokurator Poncjusz Piłat. Został on przedstawiony jako człowiek, który uważa humanistyczno-pacyfistyczną misję Jeszui za głupotę. Z upływem czasu coraz bardziej widoczny jest jednak pewien znaczący kontrast między nimi. Młody, długowłosy oskarżony ma w sobie mnóstwo spokoju i wierzy w dobro tkwiące głęboko w duszach ludzi. Udało mu się w swym krótkim życiu odmienić życie sutenera Mateusza (w wersji Wajdy Mateusz to bowiem nawrócony stręczyciel!), który towarzyszył mu aż do końca. Tymczasem stary, niedołężny Poncjusz Piłat ma zezujące spojrzenie, wydaje wyroki na marnym podeście, złota klamra ciąży mu na barku, a gwardzista musi go wnosić po schodach jak dziecko. W dodatku pudruje się na biało, aby pokazać, że widocznie jest jeszcze w pełni sił, chociaż musi opierać się na chłopcach w białych szatach. Jeden z jego żołnierzy ma na nosie złoty implant, który być może symbolizuje chciwość albo ślepe posłuszeństwo. Władza nosi więc tutaj wszelkie znamiona groteski, tym bardziej, że reżyser nie uniknął odwołań do historii XX wieku, która w czasach, gdy ten film powstawał, była jak najbardziej aktualna. Na sztandarze rzymskim czarny orzeł depcze laur zwycięstwa (symbol Rosji), Piłat poddaje ochlokratycznemu sądowi więźniów w granatowych mundurach (symbol obozów pracy w systemach totalitarnych), a w trakcie rozprawy sądowej grupa ślepców w garniturach, ciemnych okularach i z opaskami ze znakiem zagrożenia nuklearnego za chwilę spadnie ze schodów amfiteatru (symbol polityków pchających świat do zagłady przez zabawy z bombą atomową).
Niestety, pod względem fabularnym film wydaje się nieco kuleć i trudno jest właściwie zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi, zwłaszcza w części po ukrzyżowaniu Jeszui. Chociaż pod względem formy „Piłat i inni” jest dziełem niezwykle odkrywczym i intrygującym, to treść wydaje się nie mieć ostatecznie większego sensu. Scenografia i kostiumy, które przygotowywał tu sam Wajda, tworzą niezwykle specyficzny klimat tego obrazu, którego akcję reżyser umieścił we współczesności. To dlatego widzimy tu egzekucję na wysypisku śmieci, pisanie Ewangelii w zdezelowanym samochodzie, morderstwo w ogrodzie botanicznym, kupowanie w piekarni noża, którym Mateusz ma uratować swego Pana przed męczarniami, albo wypadanie 30 srebrników z zepsutej budki z telefonem. Innym plusem jest również polska obsada, w której najwyrazistszą kreację stworzył Daniel Olbrychski jako Mateusz. Wspaniale odegrał scenę, w której Mateusz przeżywa szał i rozpacz wywołane śmiercią umiłowanego Jeszui. Także Andrzej Łapicki dał fantastyczny popis jako tajny agent Afraniusz, zaś Jan Kreczmar okazał się znakomity w roli Piłata. Podobnie zresztą jak Wojciech Pszoniak odtwarzający Jeszuę.
Może więc trzeba zaakceptować fakt, że warstwa wizualna była tutaj najważniejsza? Że chodziło raczej postmodernistyczną grę z widzem niż rzeczywiste przekazanie głębokiego przesłania? Być może Andrzej Wajda pozostał w ten sposób wierny duchowi powieści Michaiła Bułhakowa, która dzięki mistrzostwu w zastosowaniu groteski i absurdu również miała podobny cel? Może kiedyś doczekamy się następnych interpretacji, tymczasem śmiały eksperyment Wajdy warto docenić mimo fabularnych niedostatków.
***
Recenzja pochodzi z mojego bloga "teslicus". Cały ten tekst pochodzi ze strony:
http://teslicus.blog.pl/2016/12/18/wajdoskop2-pilat-i-inni-1972/
Jest to moja druga recenzja z cyklu "Wajdoskop".