coś jak teoretyczna dogrywka legendarnego spotkania niemcy-grecja (oczywiście przy założeniu że sędzia przyjął imperatyw kategoryczny kanta i odgwizdał spalony) w całości nie tak barwna, ale z jednym przemówieniem cleese'a, którego na pamięć powinien się nauczyć każdy przyszły i obecny trener polskiej reprezentacji, po czym wygłaszać, po każdym przegranym meczu (czyli po każdym meczu), jako orędzie do narodu:
dobra, może i przegraliśmy zero do pięciu z drużyną z niższej ligi, która grała w dziewięciu, ale nie uznaję tego za porażkę. sędzia zareagował zbyt gwałtownie, nie wiem dlaczego uznał iż złamana noga to wystarczający powód aby przerwać grę. chociaż nie wykorzystaliśmy czterdziesty siedmiu rzutów karnych to uważam, że odnieśliśmy zwycięstwo moralne. bardzo mnie martwi, że tylu ludzi osądza mecz i drużynę jedynie po wyniku końcowym. jest to ocena powierzchowna i nieadekwatna do tego sportu - amen, amen i niech się stanie zamęt!