Film jest pod każdym względem poprawny, ale nudny i przegadany. Scenariusz jest
całkiem dobry, ale aktorzy są zmuszani do wypowiadania zbyt wielu, zbyt mądrych kwestii,
i często wygląda, jakby mówili bez przekonania. Pod wieloma względami film jest dobry
(gra aktorska duetu Dan Byrd i Julie Harris największym atutem), dlatego oceniłem go
jako "średni" 5/10. Fajnie, że grają w nim zarówno dzieci jak i staruszkowie, to rzadko się
zdarza - obie grupy są często "zaniedbywane" i w filmie i w życiu. Na przykład w filmie
Cory został wzięty przez przybranych rodziców, jako uzupełnienie, dopełnienie obrazu
prawdziwej amerykańskiej rodziny. Z kolei Carlotta jest zamykana domu starców za
kratami, jej prawa są ograniczane przez niemiłe opiekunki. Reżyser prawdopodobnie
chciał to pokazać, że można samotność przełamać przez lepsze poznanie się młodych i
starych, że przyjaźń i zrozumienie jest możliwe, tylko trzeba trochę uwagi i cierpliwości.
Za to należą się brawa, ale to chyba koniec jego zalet.
Powody dla których film był "średni":
1) Zbyt statyczne ujęcia - kamera prawie w ogóle się nie porusza. Aktorzy podobnie -
zazwyczaj siedzą, patrzą na siebie i rozmawiają. Od połowy akcja się rozkręca, ale
kamera nadal pozostaje w miejscu. Ciągle plan pełny albo półzbliżenie. Plan ogólny
służy tylko jako przerywnik. Montaż wieje nudą - podział na ujęcia i sceny tak poprany, jak
to tylko możliwe.
2) Ilustracyjna muzyka - irytujące podkreślanie uczuć bohaterów przez ścieżkę
dźwiękową. Efekt jest taki, że zdystansowałem się do filmu, bo nie lubię jak film narzuca
mi interpretację przedstawianych wydarzeń, tak jakbym sam nie wiedział w którym
miejscu mam się wzruszyć, a w którym zasmucić albo uśmiechnąć.
3) Dużo mało wiarygodnych wydarzeń "ni z gruszki, ni z pietruszki". Przykłady:
- Nikt nie szuka babci i chłopca, którzy zaginęli, a przynajmniej z punktu widzenia fabuły
nie ma to żadnego znaczenia,
- Chłopiec i babcia siedzą na wysokiej gałęzi i rozmawiają, ona w pewnym momencie
mówi "ale jestem zmęczona", ale jak na tą gałąź wleźli, a później zeszli - to nie było
pokazane,
- Cory nabiera panią, która pilnuje Carlotty przebierając się za strój roznosiciela pizzy,
który nieoczekiwanie w środku nocy przywozi niezamówioną pizzę. Na uwagę "Ale ty
młodo wyglądasz", odpowiada "Żona też mi to mówi, odkąd zgoliłem brodę". Ona
oczywiście to "łyka" i Carlotcie udaje się uciec,
- Cory w pewnym momencie zaczyna nazywać Corlottę słówkiem "grandma" - czułym
określeniem babci, mimo że nie widać bliskiej zażyłości.
Oczywiście to jest film familijny i nie wszystko musi być logiczne i poprawne pod każdym
względem. Ale tych "mankamentów" jest zdecydowanie zbyt dużo, a za mało w zamian
czystej rozrywki. Dla babć będzie OK, ale dla dzieci już niekoniecznie. Raczej nie
polecam, może że ktoś lubi oglądać cokolwiek, byle zabrało z życia dwie godziny.