Radzę uważać, spoilery aż gryzą ;)
Niestety nie jest to już żadna legenda, o ile taki przydomek się tej serii należał. Moim zdaniem - nie.
Pierwsza część była dobra, ponieważ scenarzyści zebrali najbardziej chodne składniki i umieli je inteligentnie wykorzystać. Otrzymaliśmy interesującą obsadę, różnorodne postacie, perfekcyjną narrację, rzadko spotykany temat i trochę bajkowości, ale to było utrzymane we względnym realizmie. Bohaterowie nie ożywali, nie fruwali, wprowadzono legendy pirackie czy klątwę, ale na tym koniec. Najważniejsza była jednak lekka konwencja filmu i wszędobylski humor.
Już w drugiej części wyraźnie coś nie zagrało, twórcy do i tak napakowanego worka wrzucili zbyt wiele. Tym razem jest jeszcze gorzej, "Na krańcu świata" jest po prostu filmem złym, bo innego słowa znaleźć na niego nie mogę. Dajmy na to taką sytuację: Mikołaj chce obdarować dzieci prezentami, pakuje do połowy, nie wszystkie dzieci dostaną. Trudno. Ale Mikołaj chce obdarować wszystkich i upycha prezentów do pełna. I co się dzieje? Wór rozrywa się. Tak właśnie jest w tym przypadku - wszystkiego jest za dużo, a w wyniku tego my widzowie, nie dostajemy nic.
O ile pierwsza część trzymała się jakiś regół i ogólnie przyjętych zasad logiki, tak w przypadku części trzeciej nic bohaterom nie stoi na przeszkodzie. Historia jest okropnie poplątana. Są gdzieś w Singapurze, po jakiś lodowcach pływają i na krańcu świata. A jakże? Za wiele tego. To ten umiera, to tamtemu życie wracają. To jakieś swoje zebrania piratów mają (przecież to banda awanturników, więc niby jak?). Do tego cała ta mitologia nie dość, że tu nie pasuje to męczy. Sukces nie polega na ilości, a na efekcie. W pierwszej części tylu fajerwerków nie było, a wystarczyła jedna pamiętna scena, w której Barbossa na oczach widza zamienia się w szkielet. Mało tego, film ten nie ma podstawowego elementu, z którym właściwie wiąże się tytuł "Piraci z Karaibów" - humoru, bo chyba kilka scen, które usiłowały być zabawnymi to za mało. Przez to historia staje się poważna, a co za tym idzie śmieszna (w złym znaczeniu tego słowa), a niektóre kwestie stają się wręcz pompatyczne.
Kolejnym zarzutem są sami bohaterowie - przestali oni być interesujący. Nawet Jack Sparrow, znak firmowy serii stał się zwykłym pajacem (z wilką przykrością używam tego słowa). Nie dość, że Depp w tej części nie pokazał nic nowego, ani nawet interesującego, to jeszcze dodano jakieś jego zwidy w postaci jego samego (kojarzy mi się to z kreskówkami Warnera, w których np. kot Sylwester miał takiego swojego diabełka i aniołka po obu stronach, a te mówiły mu co ma robić... krótko mówiąc dziecinada). Zapewne wymyślił to sam Depp, by mieć więcej okazji do błaznowania. Ale on nie razi, bo to aktor bardzo dobry i nie jego wina i poradził sobie z całym tym chaotycznym galimatiasem. Bardziej raziła mnie Elizabeth (Keira Knightley) i wszystko co z nią związane. W pierwszej części była to zwykła kobitka, która tam przez przypadek w to wszystko trafiła (i przy tym wyglądała bardzo łanie;), w drugiej jeszcze nie "zawadzała", a tutaj wywołuje wyłącznie śmiech z politowania. Jakaś królowa piratów i do tego te pompatyczne kwestie, przykro mi - nie dla mnie ta bajka. Poza tym sama Knightley potwornie sobie z tym nie radzi, wygląda w tym wszystkim wręcz topornie. Jednak ja będę jej bronił, bo to w żadnym wypadku jej wina nie jest. Ta rola zupełnie do niej nie pasuje (to nie jest już wcale Elizabeth z części pierwszej) i jest już z samego założenia kuriozalna. Niestety nie każdy jest tak wybitnym aktorem by czytać książkę telefoniczną, a Knightley do nich najwidoczniej nie należy, choć przyznaję, że w "Dumie i uprzedzeniu" czy pierwszych "Piratach..." podobała mi się bardzo (ostatnio bardzo smuci mnie jej chudy wygląd, tak nie powinna wyglądać kobieta). Kto tam dalej... Bloom jak zwykle nie poradził sobie z rolą wcale. Yun-Fat Chow swoją rolę przeszarżował potwornie - czy jego jedynym sposobem ekspresji są jakieś dziwaczne drgania twarzy? Keith Richards pojawia się na chwilę, ale ekranem nie zawładnął, jak to niektórzy twierdzili. Owszem, pojawia się na chwilę i wygląda interesująco, ale to wiele hałasu o nic, bo jego rola jest marginalna (kolejny zarzut - po co te gitary i rockowe wstawki, toż to nie pasuje tutaj). Na deser zostawiam sobie Billa Nighy, który podobał mi się tutaj chyba najbardziej i Geoffroya Rusha, który również choć nie pokazał nic nowego, dał nam w dobrym stylu, to co już znamy.
Podsumowując zatem. "Na krańcu świata" nie jest filmem złym. Wręcz przeciwnie - jest to kino pierwszej klasy, świetnie zrealizowane. Scenografia, efekty specjalne, kostiumy czy nawet obsada - biją o pokłon do nieba. Ale to nie wystarczy niestety by stworzyć film dobry. Jest to film bardzo oszpecony przez wręcz fatalny scenariusz. Autorzy tegoż "dzieła" nie dość, że nie trzymają się reguł, które same wymyślili, to po prostu nie mieli już żadnych pomysłów na ten film, co widać zwłaszcza po tym, że właściwie wcale nie jest on zabawny, a wręcz smutny...
Nie będąc złośliwym powiem jeszcze tylko tyle, że z wizyty w kinie bardziej podobały mi się zwiastuny "Shreka Trzeciego" i "Pottera Piątego", a sam film już mniej. Aha, i nie czekajcie do końca, bo ja jako jedyny w moim kinie tak zrobiłem i tylko jeszcze większa złość mnie naszła. Po pierwsze - Twórcy tego filmu chyba pobili rekord jeśli chodzi o "najdłuższe napisy w historii kina", a po drugie - nic tam interesującego nie ma, tylko jakaś przesłodzona końcóweczka z serii "10 lat minęło". Moim zdaniem można sobie podarować ten film i wybrać kino bardziej wartościowe, a nawet w naszym kraju nie będzie o to trudno. Za tydzień "Zodiak", mam nadzieję, że mi zrekompensuje dzisiejszą wizytę w kinie. I pozdrawiam prawdziwcyh fanów "jedynki", a nie jakieś zapatrzone w Deppa fanki, bo te zapewne uznają moje zarzuty za bezpodstawne i powiedzą: "Czepiasz się chłopie".
Silne 4/10
Aha, i zacznę się już teraz czepiać szczegółów, ale o ile pamiętam Elizabeth miała inny kolor włosów w pierwszej części ;) Przefarbowała?
I proszę mi nie wciskać kitu, ze jej się rozjaśniły pod wpływem słońca ;)
Niestety muszę sie zgodzić z Albertino we wszytkich kwestiach.
Ja poruszył bym wątek Kalipso, według mnie była w filmie tylko po to zeby uzupełić luki sceariuszowe, wydostać Czarną Perłe i zrobić wielki wir :)
Zresztą po przaeanlizowaniu fabuły stwierdzam że cały film i więszość wątków sprowadza sie tylko do ostatniej walki.
Jeśli w filmie nie pojawiła by sie kalipso to nie pojawił by się także trubunał braci zwołany w jej sprawie, a jak on by się nie pojawił to nie pojawiło by się wiele niepotrzebnych scen. Nawet Seo Feng mógł by sie nie pojawić. Zamiast zrobić z filmu komedie można było zrobić dramat o miłości Davy Jonesa, który był chyba jedyną ciekawą postacią w filmie.
Witam
Wedlug mnie Autor tego tematu ma w duzej mierze racje.
Po 1. uwazam ze 3 nie ma startu do jedynki jezeli mowimy o slowie "FILM" natomiast pod wzgledem efektow specjalnych wg. mnie jest to majstersztyk.
Po 2. byly momenty w filmie przerazliwie nudne ktore irytowaly (mnie, nie mam zamiaru mowic za kogos innego) przykladem takiego momentu jest Jack Sparrow ktory znajduje sie w Loku Dave'go Jones'a (jezeli źle to napisalem to prosze sie nie czepiac)
Po 3. Rzecza ktora mnie troche irytowala ale tez zaintrygowala w jakis dziwny sposob to chaos... Niby wszystko jest ze soba powiazane ale ... no wlasnie i Tu jest to ale.
podsumowujac
Mysle ze Piraci 3 to dosyc dobry film (ale scenarzysci TROCHE przedobrzyli), lekkostrawny (poza momentami gdzie az zionelo nuda ;/) przy ktorym mozna sie zrelaksowac.
PS Gdyby nie wielka trojka (Jack, Barbossa, Davy Jones i.... Grant Sparrow (malo Go bylo ale wprowadza fajny nastroj ;]) film bylby dosc Cienki
Pozdro
Ja tylko powiem tak - w większości zgadzam sie z Albertino, bo tez nie uważam że ta częśc jest najlepsza - wprost przeciwnie - najgorsza. I nie mówie tu o efektach specjalnych bo nie tylko na ich podstawie ocenia się jaki jest film.
Nie zgodzę się za to z "Kto tam dalej... Bloom jak zwykle nie poradził sobie z rolą wcale." Bądźmy szczerzy - tak jak kiedyś ludzie czepiali się DiCaprio tak teraz Blooma. Uważam, ze to bardzo wartosciowy aktor i doceniam jego grę aktorską. W każdym kolejnym filmie wypada coraz lepiej. Macie jakąś argumentację oprócz "nie bo nie", "głupi bo tak", "bo jest laluś". :D
I jeszcze jedna uwaga tak ogólnie - niektórzy użytkownicy FilmWebu rzeczywiscie się powinni chować pod ziemie i nie wychodzić, bo przez to poziom FW jest coraz niższy - a raczej poziom piasnych postów. I nie mówię konkretnie o tym temacie ale wystarczy ze mili Państwo przeczytacie kilak wypowiedzi z innych postów - ja po dzisiejszym dniu jestem przerażony głupotą ludzką i myślę, ze niektórzy chociażby się ze mną zgodzą. Przykładów lepiej nie będę podawał bo musiałbym "uderzyć" w wiele osób.
Pozdrawiam
Riddick, wiesz chyba, że dwie rzeczy są nieskończone: ludzka głupota i Moda na sukces ;)
Co do Blooma... Nie porównuj go do DiCaprio, bo to chyba nie ta liga. DiCaprio już w debiucie coś ciekawego pokazał, a miał połowę lat mniej od niego, a Bloom zagrał już w wielu filmach u dobrych reżyserów i nic interesującego z tego nie wynikło. Trochę lepszy był w "Królestwie..." ale to chyba Scott mu w tym dopomógł (ciekawe jak się pokaże w "Pompeii" Polańskiego). A dlaczego tak uważam? No cóż, nie ma on właściwie żadnego pomysłu na każdą ze swoich ról, weźmy na to takich "Piratów...", Depp oczywiście miał tu fantastyczną koncepcję na postać, Rush też, nawet taka Knightley sprawiła, że jej Elizabeth w pierwszej części była lekka, zabawna i z klasą... A Bloom? No właśnie, jego rolę mógłby zagrać każdy, poza tym jego mimika twarzy jest bardzo uboga i niestety talentu komediowego on nie posiada. Mam kontynuować?
Oczywiście może spaść grom z nieba (albo przyjść Kalipso;) i nagle stanie się następcą Jacka Nicholsona, ale życie nauczyło mnie jednego... Cudów nie ma :)
Szanuję twoje zdanie Albertino, bo każdy może myśleć inaczej, ale pozostanę przy zdaniu,że Bloom to jak to powiedziałeś "przyszły Jack Nicholson" :p Nie będę argumantował bo to raczej nie potrzebne = mogę tylko powiedzieć, że jest to przeciwieństwo tego co ty napisałeś ;P Powiem jeszcze, że początkowo go nie lubiłem, bo myślałem tak jak większość - "głupi bo laluś". Na szczęście trwało to tyko jeden film :p
A co do ludzi na FW to chyba się rozumiemy - m.in. dlatego czasami lepiej powstrzymywać się od zwracania komuś uwagi bo głupoty nie zabijesz żadnymi słowami - to tak jakby włożyć kij do mrowiska ;P
Wg mnie Bloom znacznie lepiej wypadł w tej części na tle poprzednich. Widać znaczną poprawe. Poprawił dykcje, mimike, jest bardziej naturalny.
A ja się nie zgodzę z opinią założyciela tematu.
Wg mnie film jest godnym następcą 1 & 2 (która też mi się podobała, ale może to wynikać z obecności Krakena, gdyż zawsze chciałem, w filmie o piratach zobaczyć go w akcji :P). Ale po kolei.
Jeśli mówimy o zasadach logiki i realiźmie, to już w jedynce za dużo go nie było (żeby nie szukać daleko, chyba najsłynniejsza scena z filmu - wjazd Jacka do Port Royale). W pierwszej części fajerwerków ne było, gdyż producenc bali się wyłożyć ogromną kase na film o piratach, które wówczas były uważane za tzw. "czarne dziury" kinematografii, ponieważ nie przynosiły prawie żadnych zysków. Z tego też powodu już w jedynce mieliśmy elementy fantasy.
Humoru wg mnie, również było sporo, w każdym razie na seansie o 23.00 w Szczecińskim Heliosie w dzień premiery (na którym byłem z kumplami i byliśmy chyba najmłodsi (18-19 lat :P) na sali, a była ona w połowie pełna), salwy śmeichu większości widzów, było słychać w każdej zamierzonej przez twórców scenie. Dzisiaj z chęcią wybrałem się do kina jeszcze raz, tym razem z siostrą i bawiłem się równie świetnie jak wczoraj. Pompatycznośc? Jedno przemówienie Elizabeth, to wszytsko. Polecam Armageddon, tam mamy do czynienia z pompatycznością dopiero :)
Bohaterowie. Halucynacje Jacka w Luku Jones'a, były wg mnie nie dośc że zabawne to zrobione z pomysłem. Jednak nie nazwałbym rozdwojeniem jaźni, Jacków pojawiających się już po powrocie do normalnego świata. Ja odebrałem ich jako "wizualizację" sposobu w jaki myśli sam Jack. Bloom jak to Bloom, raczej niczym nie zaskoczył, ale nie denerwował mnie jak się już pojawiał, to samo dotyczy Keiry, ale na to wpłynęły sceny w których można było podziwiać jedne z najpiękniejszych nóg wśród aktorek :P Barbossa wypadł znakomicie i wcale nie odstaje od samego Sparrowa, co jest niemałą zasługą Goffrey Rusha. Podobnie Davy Jones - idealnie "grany" przez Billa Nighy. Pomimo, że postać jest wygenerowana komputerowo, widać nawet najmniejsze emocje jakie nią miotają (genialna scena z łzą...). Pozostałe czarne charaktery nie robią już takiego wrażenia na tle tych bohaterów, poza może Cutlerem, z którego aż biją zimno i chłód :)
Jedna rzecz mi tylko nie podobała się w tej części, a mianowicie boska postać Kalipso... Myślę, że scenarzyści mogli spokojnie podarować sobie Big-dalmę i wykombinować coś lepszego :/
Technicznie film rzeczywiście jest jednym z najlepszych póki co, jakie kiedykolwiek nakręcono. Sama fabuła, w miarę wg mnie trzyma się kupy, ale nie oczekiwałem też żeby była pozbawiona nielogiczności, gdyż te w filmach rozrywkowych pojawiają się prawie zawsze. Dodam jeszcze, że muzyka skomponowana przez Hansa Zimmera (mojego nr 1 wśród kompozytorów, od czasów The Lion King, Backdraft i The Rock:]), jest jedną z najbardziej klimatycznych ścieżek jakie zdażyło mi się słuchać z "Singapore" i "Multiple jacks" na czele.
Moja końcowa ocena - 10/10 (i przyznaję się bez bicia, że podniosłem 1pkt za odsłonięcie nóg Keiry :P)
Nie zgodzę się również co do zwiastunów, o ile Harry 5 zapowiada się w miarę ciekawie, to już trailer Shreka 3 prezentuje raczej niski poziom dubbingu :/ O wiele barzdij podobała mi się jego oryginalna wersja, a przy 1 &2 nie czułem aż tak wielkiej różnicy... Ale poczekam na film i wtedy będe się wypowiadał. W Heliosie natomiast zobaczyłem zwiastun Transformers i aż mi się łezka w oku zakręciła na wspomnienie, nie tak odległego w sumie, dzieciństwa i poranków/popołudni spędzanych przed tv i japońskimi bajkami pełnymi ogromnych robotów :D Na ten film pójde na pewno i moge powiedzieć już teraz, że jeżeli wyłącze na nim mózg, bawił się będe przednio :)
Dodam jeszcze, że bardzo spodobał mi się niejednoznaczny happy end, gdyż byłem pewien, że duet Elliot-Rossio nie wysilą się za bardzo i wszsycy pięknie będą żyli długo szczęśliwie. Zostałem mile zaskoczony :) Poza tym wiele niedopowiedzianych wątków, co również jest rzadkością w filmach tego typu.
"W Heliosie natomiast zobaczyłem zwiastun Transformers i aż mi się łezka w oku zakręciła na wspomnienie, nie tak odległego w sumie, dzieciństwa i poranków/popołudni spędzanych przed tv i japońskimi bajkami pełnymi ogromnych robotów :D Na ten film pójde na pewno i moge powiedzieć już teraz, że jeżeli wyłącze na nim mózg, bawił się będe przednio :)" - dokładnie tak !!!! Umarłem oglądając zwiastun - ze szczęścia oczywiście !!! Taki mały offtop :p
Jaki niejednoznaczny happy end? Chyba zwariowałeś.
Obejrzyj sobie Bergmana jak chcesz niejednoznaczne zakończenie :|
Pisząc "niejednoznaczny happy end" miałem na myśli głównie wątek miłosny między Elizabeth a Willem, że owszem żyją i mają się dobrze, ale zobaczą się może z 6-7 razy w życiu (czego moja siostra nie jest w stanie przeboleć :P). I jest różnica w stwierdzeniach "niejednoznaczne zakonczenie", a "niejednoznaczny happy end"... Chociaż przyznaję, że sformułowałem to dośc niefortunnie.
Zgadzam się w 100%
z Tą Calipso to mogli zmienic w jakiegoś upiora czy cos :D.
Ogólnie film fajny. bardzo mi się podobał. zakończenie miodzio :D I tyle. Ja się spodziewałam zupełnie czego innego i nie spotkało mnei rozczarowanie wręcz przeciwnie :D
również 10/10 ( trochę podniosłam za tą niesmaowita muzykę , która chwilo doprowadzała mnie do łez :D)
Ludzie myślcie ! po filmie tez mialam duzo pytan jak kto gdzie z kim i dlaczego.. ale po reasumowaniu wszystkich wydarzen.. po nitce do klebka sie dojdzie.. pomyslcie troszke =)
krotko i na temat bo nie ma po co sie rozpisywac
1 czesc - fenoman
2 czesc - dobra ale lekko przerysowana
3 czesc - nieporozumienie
Bloom to tu najmniejszy problem- to była i tak jego najlepsza część. Problemem była cała reszta- zbyt szybkie zabijanie postaci pobocznych, których za dużo namnożyli w drugiej części, za dużo nieciekawych, dziecinnych gagów (uwaga- nie było ich w pierwszej części, w drugiej- sporo), i ogólnie chwilami mimo głośnej muzyki i pojedynków w wirach i zmian stron przez bohaterów miałam wrażenie, że akcja stoi w miejscu.
Richardsa to w ogóle trudno wypatrzyć na ekranie. Jeśli zarobił górę pieniędzy za te 10 sekund, pewnie pobił jakiś rekord.