Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Pirates of the Caribbean: At World's End
2007
7,7 399 tys. ocen
7,7 10 1 399356
6,3 43 krytyków
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata
powrót do forum filmu Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Pierwsza część trylogii podobała mi się bardzo. Wszystko była jasne, okraszone humorem, z dobrą obsadą, efektami specjalnymi, muzyką H. Zimmera. Po jej obajrzeniu nie myślałam, że zrobią część drugą. Zrobili - dla pieniędzy, zapewne to jeden z powodów, w końcu sequele zawsze ślizgają się na sukcecie części pierwszych.

Sequel nie raził zbytnio. Były niedociągnięcia, było poplątanie i czasem przesada, ale bylo to zjadliwe. Więcej Deppa, więcej humoru, więcej piratów. Zakończony typowo - niedopowiedzenia: przyjdzcie, zobaczcie, jak to się wszystko skończy.

Wczoraj byłam w kinie na "trójce". Cóż, liczyłam na coś innego. Nie powiem, że film był zły, tragiczny, koszmarny. Oczywiście, nie obeszło się bez wpadek, niepotrzebnych scen i poplątanej fabyły, nadrabiały efekty, piękna muzyka, miejsca, kostiumy... Ale dlaczego było aż tyle spraw pozostawionych bez odpowiedzi? Mozna zadawać sobie wiele pytań: dlaczego Tia Dalma - Calypso, po rozpadnięciu się na kraby, nie zrobiła nic, oprócz wiru i burzy? To jest gniew "potężnej boginii mórz"? Dlaczego Davy Jones umarł beż żadnej pointy (ludzie! Umiera diabeł morski, legenda piracka, a tu nic)? Dlaczego na końcu filmu Jack Sparrow, kapitan, postać, która ciągnęła te trzy filmy, zostaje sam, bez statku, bez niczego? Ze starą łajba odpływa samotnie. Miało to być śmieszne?! No i w końcu Elizabeth -ie rozumiem wątku flirtu z Jackiem w części drugiej, skoro w części trzeciej na ten temat nie było prawie nic, a poza tym: mężczyźni umierali po pocałunku z Liz jeden po drugim - Jack Sparrow, Sao Feng, James Norrington, William Turner... (Całe szczęście, że oszczędzili nam pocałunku z Davy Jonesem). Femme fatale? Nie wiem, czy o to chodziło wytwórni spod znaku D.

Zakończenie - Sparrow sam na sam na starej łajbie, z rumem (pojawiającym się chyba po raz pierwszy w calym filmie, w filmie o PIRATACH!) i Elizabeth z dzieckiem czekająca na Willa - coś strasznego. Siedziałam sama na sali 5 minut po to, żeby obejrzeć cukierkowe, patetyczne zakończenie na miarę zakończenie trzeciej części "Władcy Pierścieni", rola kobiety - siedzieć w domku i wiernie czekać na ukochanego męża, kiedy on przewozi dzusze.
Poza tym - pierwsza część - humor, druga - HUMOR, trzecia - ? depresja? każdy oszukuje, zdradza, kłamie, a żarty są na siłę robione na śmieszne?

Nie powiem, że film źle się ogląda, bo to nieprawda. Film nie był zły, ALE...
Nie powiem, wszyscy związani z filmem odwalili kawał dobrej roboty przy tej trylogii - wskrzesili gatunek, który ini uważali za wymarły. Zrobili trzy filmy o piratach, które ludzie chcieli i chcą oglądać, kiedy w przeszłości robiono po jednym i okazywały się one klapą. Zatrudnili genialnych aktorów, muzykę zrobił Hans Zimmer, scenografia i kostiumy - nie można się do tego przyczepić. Tylko dlaczego tak wszystko poplątali, dodali niewiadomą ilość wątków, z których sporo pozostało bez odpowiedzi...

Aktorzy nie zawiedli - Johnny Depp, chociaż w tym filmie było go o wiele mniej, niż w poprzednich, wywiązal się, "sparrowował" tak, jak zawsze, Geoeffrey Rush mu nie ustępuje. Bill Nighty jako Jones - świetny, choć gra głównie głosem i mimiką twarzy. Zapowiadany Keith Richards, mimo iż pojawia się na chwile i na dobrą sprawę, jak by się uprzeć - nie wiadomo, po co, wywiązuje się ze swojej roli.

Podobno mają być następne części, podobno pod innym tytułem - bez ról Keiry Knightley i Orlando Blooma. Części o samym Jacku Sparrowie. Pytanie - tylko po co? (dla pieniędzy, tak, to jasne). Czy oni chcą zrobić z kapitana jakiegoś Freddy'ego Krugera czy Jasona, który umiera, ożywa i pojawia się w niezliczonej ilości flimów z jednej serii? Czy naprawdę warto rozciągać jak gumę do żucia wątek postaci już niemal kultowej, co i tak tylko by ją zepsuło?

Cóż, pozostaje mi chyba liczyć na to, że sceny usunięte (o ile będą. W wydaniu DVD "Skrzyni Umarlaka" sobie ich oszczędzili) dodadzą coś nowego. Że Jack Sparrow na koniec nie zostanie samotnym, smutnym człowiekiem bez nikogo i bez niczego, ze swoimi zwidami. Cóż, ale mogą to być tylko moje złudne nadzieje.
I nie piszcie, że się czepiam. Ja naprawdę lubię te filmy od czachi i szpady. Ale nie można podchodzić bezkrytycznie do czegoś tylko dlatego, że się to lubi.