Ja przerwę ten łańcuch pozytywnych opinii. Właśnie wróciłam z seansu. Prawdę powiedziawszy... nie wiem od czego mam zacząć?... Czy powinnam od razu napisać krótki wstęp do tego co roi się w mojej głowie po obejrzeniu "Skrzyni..."? Jestem kompletnie zaskoczona i w pewnym sensie... zawiedziona. Płakać mi się chcę na myśl o "Klątwie Czarnej Perły". Jeśliby nie powstała...
Jack Sparrow stał się błaznem. Przykre, ale prawdziwe. Uśmiechałam się na widok jego wyczynów, ale były one irytujące. Postać straciła czar i ducha. Wyciskaczem łez było to, że realizatorzy postawili na niego znacznie mniej niż oczekiwano po części pierwszej. Kapitan był śmieszny? Owszem. Czy był dobrze zagrany? To nie ulega wątpliwości. Ale to nie był tak naprawdę Jack Sparrow jakiego obraz utworzył się w mojej wyobraźni. I napiszę szczerze - niezwykle smutne jest to, że choć wspaniale zakończył (na razie) swój żywot... poprzedzały go komiczne wręcz próby dążenia do tego co uzyskał w "Klątwie...".
Keira i Orlando - pod względem aktorskim, wypadają dużo lepiej niż w poprzedniej części. Postacie rzeczywiście wydoroślały i "pogłębiły" się, co nie znaczy, że budzą sympatię. Nie budzą jej. Nie we mnie.
Od strony wizualnej nie ma się do czego przyczepić. Wspomniane barwy, wspomniany odmienny klimat - tak... jest.
Muzyka Zimmera, zimna, nieprzystępna. Nie... nie tego się spodziewałam, słuchając soundtracka. Gdzie urok "Klątwy..."? Gdzie?!?!!!
Uniwersum, jakże mi źle. Teraz kiedy moje uczucia są najbardziej mieszanymi uczuciami z możliwych. Staram się ogarnąć jakoś myśli, ale nie udaje się. Mam wciąż przed oczami sceny z filmu. Historia była pozytywnym zaskoczeniem i ogółem - to jedna z lepszych kontynuacji, jaką widziałam. Klnę się jednak na duszę, że nigdy nie zdołam uniknąć porównań z moim ideałem filmu o piratach - "Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl". I nie chcę na razie wystawiać filmowi żadnej z możliwych ocen... może postawiłam zbyt wysoko swoją prywatną poprzeczkę? Czytając wasze komentarze nie widzę miejsca dla swojego zdania. Jestem jak odmieniec.
Davy Jones był kimś kto doskonale odzwierciedla emocje jakie obecnie żywię do "Skrzyni Umarlaka". Okrutne. A jednocześnie bardzo łagodne, gdzieś z oddali słyszę melodię z pozytywki i szukam klucza. Pojedynczego, niewielkiego kluczyka, którzy otworzy mi mój prywatny zamek zrozumienia dla tego co widziałam. Mam wrażenie, że nigdy nie zdołam wpełni i obiektywnie dojść do porozumienia z tym co podpowiada serce a tym co dyktuje rozum. Z jednej strony podobało mi się - to właśnie głos serca zakochanego w pirackich przygodach. Z drugiej strony, wiem, że to nie było TO - to podpowiada mi zdrowy rozsądek.
Nie będę się zachwycać. Rozpływać. Zresztą nie miało być tu żadnej puenty, Z niecierpliwością oczekuje na część trzecią, mam nadzieje - ostatnią. Bo jeśli z kontynuacji na kontynuacje mam ranić swój idealny, może dziecinny pogląd na to co pokochałam... nie chcę nigdy oglądać tych filmów. Chcę by w ogóle nie powstały.
Pozdrawiam Was kamraci...
Ps. dopiszę jeszcze coś co akurat podpowiedział mi mój brat, a wydało mi się zadziwiająco trafnym acz dobitnym określeniem tego jak skrzywdzono postać Jack'a Sparrowa: "Zrobiono z niego sukinsyna".
Wybaczcie, ale to najlepsze co powiedzieć się da. Jestem podłamana.
Droga kaileeno :)
Czasem tak bywa, że jeśli na coś bardzo czekamy i potem to dostaniemy, spotyka nas wielkie rozczarowanie...
Ja w sumie nie umiem się wypowiedzieć na temat PzK2... wystawiłam mu 10 - to fakt... ale nie mogę go porównywać do jedynki.
Gdy szłam do kina w głowie miałam na przemian "Johnny, Orlando, Johnny , Orlando..." - byłam ciekawa jak oboje wypadną w tym filmie... I co? Czuję, że Kapitan Jack Sparrow stracił jakby część swojej tajemniczości i powagi... zrobił się poprostu śmieszny:(
Za to Bloom... jego postać stała się o wiele wyraźniejsza niż w jedynce i byłam wręcz zachwycona jego grą, tak jak i Keirą - jej postać również wydoroślała...
Podsumowując powiem tylko, że w 2003 roku dostaliśmy bardzo dobrego cukierka... którego smak nam się nie nudził. Teraz, po tych trzech długich latach, otrzymujemy słodszego cukierka (więcej efektów, wiecej zagadek itd.), ale już nie smakuje jak ten pierwszy...
Wiem, że moje porównania mogą przyprawić o zawrót głowy, ale takie własnie mam odczucie...
Nie zgodzę się tylko jeśli chodzi o muzykę. Do niej nie mam zastrzeżeń :)
Jeszcze na sam koniec jedno zdanie - bez "Klątwy Czarnej Perły" "Skrzynia umarlaka" jest niewiele warta - bez pierwszej części film by mi się tak bardzo nie podobał, bo było wiele nawiązań do jedynki i to było chyba najcenniejsze...
Pozdrawiam.