PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=121760}

Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Pirates of the Caribbean: At World's End
2007
7,7 398 tys. ocen
7,7 10 1 398258
6,4 58 krytyków
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata
powrót do forum filmu Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Jako,że w poprzednim temacie zabawa się zbyt dobrze nie przyjęłą,postanowiłem spróbować na osobnym temacie... A więc, ogólna koncepcja jest taka,żeby umilić sobie czas oczekiwań na zwiastuny,a następnie sam film... jak? Spróbować napisać opowiadanie! Taką naszą, literacką wersję trzeciej części. Były już wasze propozycję co do tego, co byście widzieli w filmie? a teraz proponuję sprawdzenie Waszych literackich zdolności.:D Ja zacznę.

?Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!

Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu??

PS. Mam nadzieję, że historia, jak i sam pomysł przypadnie Wam do gustu? aby zabawa mogła trwać dłużej, starajcie się pisać dłuższe wypowiedzi. Może nie takie, jak moje, bo mnie ?trochę? poniosło?:D ?ale, jednak jedno zdanie to za mało. No i chronologia też jest ważna. Najpierw uwolnijmy Jacka z bebechów Krakena?Wiem, że już na początku byście chcieli opisać ślub Jacka i Eli, a zaraz później pożarcie Willa przez Krakena? ale wtedy zabawa nie będzie miała sensu. Tak więc? Miłej zabawy. O ile, takową podejmiecie.:D

Within_Destruction

PIRACI Z KARAIBÓW ? NA KRAŃCU ŚWIATA

ROZDZIAŁ PIERWSZY


*** (Raguel)

Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!

Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu?


*** (CRB)

Jack poczuł potworne ciepło i otworzył oczy. Bezkresne, piszczyste równiny rozciągały w nieskończoność. Jego zdziwienie nie miało granic - próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, ale jedyne co pamiętał to ohydny oddech Krakena - później juz tylko ciemność.
Jack wstał i kilkoma płynnymi ruchami starł piasek z siebie. Czuł potworny żar i oddałby wszystko za butelke rumu.
- Gdzie ja jestem - wyszeptał.
Nie miał pojęcia w którą stronę iść bowiem wszędzie ta sama bezkresna pustynia. Wyjął busolę. Kompas początkowo szalał we wszystkie strony lecz po chwili wskazał pewien kierunek. Spojrzał w tą stronę i nieopodal zauważył swój wierny kapelusz.
- O, na początek może być!- wykrzyknął z zadowoleniem.
Podszedł pewnym lecz niezdarnym krokiem gdyż piasek utrudniał mu chodzenie. Kiedy go podniósł zauważył coś dziwnego na piasku. Nie przypominało mu to niczego, jakby kawałek czerwonego kamienia. Niepewnym ruchem próbował to podnieść. Nagle w spod piasku zaczęło się coś wynurzać. Tak gwałtownie i szybko, że wręcz odrzuciło Jacka.
-KRAB?! -przeszło mu przez myśl.
Stworzenie przypominało kraby które znał każdy żeglarz jednakże był jakiś inny.
Gigantyczny prawie na dwa metry krab stanął nad Jackiem kłapiąc żarłocznie kleszczami. W tej chwili nieopodal Jacka ziemia zaczęła się znowu unosić oraz w kilku innych miejscach. Po chwili wokół Jack zebrała się pokaźna grupa krabów oraz innych stworzeń. Uszłyszały kleszcze pierwszego kraba i wygłodniałe od wieków powstały z głębokiego snu z piaszczystych otchłani.
Jack Sparrow mocno wytrzeszczał oczy, był oszołomiony i sparaliżowany.
-O...-wyszeptał Jack.

*** (CRB)

Kapitan Jack Sparrow był w powaznych tarapatach. Uwięziony w zaswiatach i otoczony przez zgraje zmutowanych stworzeń miał tylko jedno wyjście - walczyć o zycie. A może o duszę?
Bez zastanowienia wyciągnął szablę i pistolet. Echo wystrzału, dym i zapach prochu - jedno ze stworzeń dostało prosto w slepia kwicząc przy tym jak zażynane prosie. Drugie bydle, które było najbliżej otrzymało cios szablą między oczy wylewając zielone wnętrzności na Jacka. Płynnym ruchem wstał na nogi i uciekając mijał kraby giganty oraz ich szczypce cudem unikajac śmierci. W końcu zatrzymał się zdyszany gdyż zobaczył coś o wiele bardziej przerażającego. Oto tysiące olbrzymich skorupiaków i pajako podobnych stworzeń otoczyły Jacka. Poczuł się jak w olbrzymim mrowisku bez szans na ucieczkę i przezycie. Tysiące morderczych kleszczy zbliżało się z kazda sekunda. Dziwaczne stwory właziły na siebie, przeracając się byle tylko dopaść go jako pierwsze. W tej samej chwili kiedy Sparrow przygotował się do odparcia pierwszego ataku nagle tysiące paskudnych potworów zaczęło zagrzebywać się w piasku by po chwili pozostawić pustynię tak pustą jak na początku. Usłyszał za sobą odgłosy stapania po piasku. Kiedy się odwrócił tajemnicza postać ujawniła swe oblicze.
-Davy Jones - wyszeptał Jack szczerząc zęby.
- Jak Ci się tu podoba, Jack -wypowiedziała ohydna, ośmiornicza gęba z szyderczym uśmieszkiem.

*** (Raguel)

Jack myślał gorączkowo.
- Davy Jones... to jego świat... jego świat... nawet słoja z ziemią nie mam... i tak pewnie na nic by się nie zdał.

Kapitan Holendra był coraz bliżej. Jack zaczął uciekać. Mimo wielu ran,które odniósł w walce z krabami,był szybszy od kulejącego Jonesa. Biegł ile sił w nogach. Na choryzoncie dostrzegł jakąś postać. Przyspieszył. Gdy był już w stanie dostrzec zarys postaci,zamarł. To był Davy Jones. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku,z którego przybiegł. Rany zaczęły krawić jeszcze obficiej. Zaczął kuleć. Był zmuszony przystanąć. Zamknął oczy. Kilka płytkich oddechów. Podniósł głowę. I stanął twarzą w... hm... ...z Jonesem.

- Nie uciekniesz Sparrow! To mój świat! Wiem,co się kłębi w twej głowie... znam wszystkie twoje decyzje,zanim je podejmiesz. Nie uciekniesz stąd. Masz jeszcze 100 lat służby do odpracowania. I musisz odzyskać moje serce! Albo oddaj mi swoje... - wyciągnął rękę,w której po chwili pojawiło sie bijące serce.

Jack poczuł silne ukłucie w klatce piersiowej. I po raz kolejny, skurcze żołądka Krakena wybudziły go ze snu.

-Może to i lepiej, pomyślał. Nie za ciekawie się tam zaczęło robić...

Wymacał miejsce, gdzie u zwykłych śmiertelników zwykle znajduje się serce. Pik-pik wciąż pikało. Ale jednak nie wszystko było tak, jak być powinno. W paru miejscach Jack krwawił. W miejscach, w których został zraniony przez kraby. Sięgnął po swą szablę i cofnął rękę z obrzydzeniem. Ostrze było całe w zielonej posoce. Posoce kraba.

-Co to ma być... Przecież to był tylko sen... a jeśli nie? Jeżeli to była jakaś chora kraina półsnu stworzona przez Jonesa?

Jack nie wiedział co myśleć. Wiedział jedno. Musi się stąd wydostać. Zanim soki trawienne Krakena również go strawią. Bądź zostanie zabity przez swoje sny, które wcale,a wcale snami być nie musiały.

*** (CRB)

-Ostanim moim więźniem w czeluściach Krakena był Barbossa, bowiem jego ciało i woń padliny zwabiła mojego potworka. Barbosa uciekł z mojej krainy przez tą wiedźmę Tia Dalmę która znalazła jakiś diabelny sposób. Ale to ostatni taki mój błąd. Ty Jack'u Sparrow'ie nie będziesz z pewnością nastepnym! - powiedział Davy Jones (telepatycznie do Jacka).

*** (Raguel)

Tymczasem, w Port Royal, w jednej z przepięknie umeblowanych pomieszczeń, przed lustrem stał mężczyzna. Wyprostowany, dokładnie ogolony, uczesany. Podziwiał swoje odbicie w lustrze. I z satysfakcją poprawiał każdą, nawet najmniejszą nierówność na swym nowym mundurze. W komnacie rozległo się pukanie.

- Wejść. - odrzekł, surowym tonem, mężczyzna przed lustrem.

W lustrze dostrzegł stojącego za nim posłańca z herbem Kompanii Zachodnio-Indyjskiej na piersi. Młodzian zasalutował. Mężczyzna kiwnął głową.

- Admirale, jest pan proszony na audiencję u Lorda Becketta.
- Dziękuję. Możesz odejść.

Posłaniec ukłonił się lekko i pospiesznym krokiem, opuścił komnatę. Mężczyzna, nazwany admirałem, nałożył perukę, jeszcze raz przejrzał się w lustrze i ruszył w ślad za chłopcem na posyłki. Jako, że droga do sali, w której rezydował Lord mieściła się w drugim skrzydle dworu, admirał miał czas na przemyślenia.

- Pewnie chodzi o serce Jonesa? Beckett podjął już decyzję, jak je wykorzystać. I z tym, zapewne będzie związane kolejne zadanie?

Jego domysły potwierdziły się już w komnacie Lorda, gdy stał na baczność przy biurku i wsłuchiwał się w plan, który Beckett przedstawiał mu od chwil paru. I wcale mu się ten plan nie podobał.

- Lordzie? chciałbym zauważyć, że?
- ?że co? Admirale Norrington, waszym zadaniem jest wypełnianie rozkazów, a nie ich kwestionowanie? czy wyrażam się jasno?
- Ależ oczywiście? ale?
- Żadnych ale! ? podniósł głos Lord
- ALE ? wyraźniej zaznaczył Norrington ? ale co jeśli Jones mnie pojmie? zaciągnie do załogi?
- Wydaję mi się, że jednak zbyt szybko podjąłem decyzję o twoim awansie?
- Ale to jest samobójstwo! Bez załogi?! Bez broni?! Z jednym sztyletem przy pasie?! Wysyłasz mnie na pewną śmierć!! Lordzie. ? dodał po chwili.
- Zapominasz się. A nie wysyłam Cię na Latającego Holendra, abyś walczył? tylko, żebyś ustalił warunki współpracy. A to będzie gwarantem twego bezpieczeństwa. ? rzucił na stół skórzany woreczek, z którego dobiegał odgłos bijącego serca. Serca kapitana Latającego Holendra.

*** (JA)

Pięciomasztowy kolos wpłynął na spokojną toń Atlantyku. Za rufą zostawił już ledwo dostrzegalne brzegi Hispanioli i teraz, dumnie pędził na południe, dziobem wyznaczając odległy cel rejsu. Kapitan Barbosa, stał wyprostowany na pokładzie wielkiego okrętu, w kolorze bieli. Jedną ręką ujarzmiał ster, w drugiej z kolei trzymał nadgryzione, zielone, soczyste jabłko, którym raczył się co jakiś czas...
Słońce pokazało się na horyzoncie, inaugurując tym sposobem rozpoczęcie nowego dnia, a zatem i nowej przygody. Pokład wydawał się być całkowicie pusty, gdyż załoga pogrążona była jeszcze w głębokim śnie. Wtem z głębi okrętu wynurzyła się czyjaś sylwetka. W kierunku Barbosy zbliżała się złotowłose uosobienie urody i gracji... Kapitan patrzył z podziwem na jej idealne kształty, licząc na pełne ciepła powitanie. Niemniej, bardzo się rozczarował. Elizabeth obrzuciła go zimnym spojrzeniem i zapytała ironicznym tonem:
-Gdzie teraz zamierzasz nas doprowadzić, królu Atlantyku?
-Płyniemy w jedynym słusznym kierunku, by odzyskać Czarną Perłę...- odpowiedział zamyślony Barbosa, po czym ze złością ugryzł spory kawałek jabłka.
-Jacka!
-Cóż takiego?
-Płyniemy, by uratować Jacka, Czarna Perła nie jest celem naszej wyprawy...
-Słuchaj dziecino, póki co ja tu jestem kapitanem, a co za tym idzie, ja decyduję, gdzie popłyniemy, zrozumiano?
Elizabeth odwróciła się i podeszła do jednej z beczek na broń. Wyciągnęła szablę, ostrzem celując w pierś Barbosy:
-Nadal czujesz się tak pewnie, Barbosa?
-Dziecino, gdzie Twoje zasady, chcesz zabić bezbronnego? - wyszeptał z przerażeniem Barbosa, po czym prędko dodał: Nie zabijesz mnie, jestem Wam potrzebny, jeśli chcecie uratować Sparrowa.
-Chyba nie wiesz do czego kobieta jest zdolna, prawda?- zapytała Elizabeth, a na jej twarzy malował się szyderczy uśmiech. W tym momencie Barbosa, korzystając z chwili nieuwagi, dobył szabli i skrzyżował ją z bronią panny Swann:
-Słyszałem, że Turner uczył Cię szermierki. Nie myślisz chyba jednak, że jakaś kobieta mogłaby pokonać starego Barbose, co? - wycedził kapitan.
Wtem, Elizabeth podjęła błyskotliwą decyzję. Wykorzystała pewność siebie Barbosy i kopniakiem uruchomiła ster. Nagle, statek zakołysał się, a z pod pokładu dało się słyszeć okrzyk wyrwanej z letargu załogi. Swann, w samą porę uchwyciła się steru i utrzymała równowagę, jednak Barbosa zachwiał się i z łoskotem uderzył o pokład. Elizabeth kopnęła broń Barbosy spoczywającą na ziemi, tak by ten nie mógł jej dosięgnąć i podeszła do kapitana, przyciskając ostrze szabli do jego szyi:
-Wspominałam Ci już, że nie wiesz do czego kobieta potrafi być zdolna? - zapytała z szyderczym uśmiechem. Tymczasem przestraszona załoga wybiegła na pokład i w chwilę później wszyscy otoczyli sprawców zaistniałej sytuacji:
-Morale załogi, bardzo się chyba teraz zachwieją. Stracisz autorytet, prawda Barbosa? - rzekła panna Swann. Elizabeth szukała po tłumie twarzy Willa, lecz tego nigdzie nie było... Jej oczy znalazły go przy sterze. Will objął kontrole nad okrętem, jednak wydawał się być zupełnie niezainteresowany rozwojem sytuacji. Rozzłoszczona Eli powiedziała:
-Teraz Barbosa, poinformuj mnie łaskawie, dokąd płyniemy ?
-Kraken zaatakował w Imperium Chińskim... - rzekł Barbosa i nie wzruszony powstał z ziemi, otrzepując z płaszcza pokładowy brud. Cel rejsu był zatem znany...

*** (Pchełka)

Elizabeth otworzyła szeroko oczy, znów usnęła na straży.Wśród migoczących gwiazd na niebie nie było widać ani księżyca, ani jednej chmury....Lizz wstała z beczki na której przysnęła.
Odgarnęła włosy i wzrokiem odszukała Willa.Pomagał zawieszać żagiel. Uśmiechnęła się i zwróciła wzrok w zupełnie inna stronę.
Odskoczyła gdyż odwracając głowe ujżała przed soba miła twarz Tii Dalmy
-Wystraszyłaś mnie!-powiedziała.
-Nie bardziej niż ty mnie Elizabeth.-odpowiedziała kobieta co pare minut spoglądając na Turnera.

-Widzisz tam coś?-zapytała dziewczyna trochę podirytowana zachowaniem szamanki
-Will Turner, jest ważny.Nie możecie go stracić.
-Will....
-Tak..-powiedziała i uśmiechnęła się lekko odeszła zostawiając Elizabeth z własnymi przemyśleniami.Nie zdążyła odejść daleko. Lizz wstała i podbiegła do niej.
-A Jack,? Po co płyniemy po Jack'a skoro liczy się Will.
-Jack jest częścią tej układanki
-Układanki?!-zdziwiła się
-Nie wszystko jest proste.
-A jak go znajdziemy ?
-Wszystko w swoim czasie.Jack Sparrow jest bliżej niż wszyscy myślicie.Księżyca już nie widać.Jesteśmy prawie na krańcu świata...
Elizabeth rozejrzała się po niebie. Rzeczywiście nigdzie nie można było dojżeć pięknego zjawiska jakim był księzyc. Żagle miotały się na wietrze, delikatnie rozwiewając Włosy Elizabeth...


Panie Gibbs!-rozległ się donośny okrzyk Willa.
Nie słysząc odpowiedzi przyjaciela zawołał jeszcze raz.
-Panie Gibbs!!!!
Joshamee Gibbs wyłonił się z pod pokładu wyraźnie zaspany, oczy lekko zaróżowione od ścierania snu z powiek.Wyczołgał sie z pod pokładu ,widac było że miał bliższe spotkanie ze stałym przyjacielem pirata -Rumem
-Tak jest panie Turner.
-Musisz nam pomóc...
-W czym?
-Patrz.!-powiedział i wskazał na zbliżający się statek.
Wszyscy spojrzeli w stronę ,którą wskazał Will.
-To pirackie Flagi.-powiedział Gibbs

Załoga spojrzała po sobie mierzą się wzrokiem .Elizabeth zadrżała, Will lekko wzdrygnął się na wypowiedziane przez Gibbs'a zachrypłym głosem "PIRACKI"

*** (Lene)

Toriette zmrużyła niebezpiecznie oczy. Obcasy jej wysokich, skórzanych butów stuknęły w zbutwiałą podłogę, palce zanurzyły się w obciętych na wojskową modułę białych włosach, kontrastujących z czekoladową opalenizną.
Dziewczyna przygryzła z konsternacją wargę. Nawet z tej odległości mogła wyraźnie dostrzec krzątającą się po pokładzie, barczysta, wysoką postać w czarnym kapeluszu, z długą, krzaczastą brodą. Bezimienny statek, który widziała z daleka, z bliższej perspektywy nagle wydał się jej jeszcze ciekawszym łupem, niż przed chwilą. Ostrożnie złożyła lunetę i z nabożną wręcz czcią włożyła ją do skrawka materiału, udającego koszulę, po czym odwróciła lekko głowę w kierunku stojącego za nią bosmana, niezbyt wysokiego człowieczka o przyprószonej siwizną ciemnej czuprynie.
- Proszę się przygotować do abordażu, panie Blomwood - zarządziła władczo, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna kiwnął lekko głową, i już miał zamiar zwoływac całą załogę, kiedy nagle, kobieta zatrzymała go jednym ruchem nadgarstka.
- Ale, zanim pan odejdzie... -zaczęła niepewnie, dziękując w duchu niebiosom, że na jej opalonej skórze nie będzie widać ani śladu rumieńców. Pan Blomwood rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Tak, pani kapitan? - zapytał nerwowo bawiąc się zwisającym mu z szyi łańcuszkiem. Dziewczyna odwróciła się twarzą w jego stronę i z niesamowitą pewnością siebie, wręcz graniczącą z pychą, spojrzała swojemu podwładnemu w oczy.
- Mam do pana pewną ważną sprawę, panie Blomwood - rzekła, wciąż nie spuszczając go z jasnego, świdrującego spojrzenia jadowicie zielonych oczu. Człowieczek spojrzał tęsknie za pośpiesznie skręcającym w przeciwną stronę statkiem, który miał się przecież już za chwilę stać ich nowym łupem.
- Czy to... - zaczął niepewnie, urywając natychmiast pod wpływem jednego ruchu jej wąskich brwii.
- Niestety, wymaga ona natychmiastowej konsultacji z panem.
- Ale... ten... statek... - próbował bronić swoich racji, wskazując palcem na oddalającą się łajbę. Kobieta wzruszyła ramionami.
- Nie ucieknie. A nawet jeżeli... - położyła dłoń na swojej wyszczerbionej szabli- to i tak niezbyt daleko.
Mężczyzna westchnął głęboko.
- Pani kapitan, nie chcę podważać pani autorytetu, ale...
- Jak wyglądają moje piersi w tej bluzce?
Pan Bloomwod, mimo całej swojej wielkiej tolerancji dla wszelkiej maści dziwactw ukochanej pani kapitan, był w tym momencie tak zaszokowany, że jedyną trafną ripostą, na którą było go w tej chwili stać, było zduszone, niezbyt inteligentne, ale za to pełne treści:
- Co?
Toriette prychnęła z irytacją, niczym dzika kotka.
- Jesteś głupi, głuchy, czy tylko tak dobrze udajesz? -zapytała, chwytając się kurczowo za nieśmiało wychylające się spod fałdek materiału sprawczynie owego zamieszania - Jak moje bliźniaczki wyglądają w tym łachu? Dobrze?
Mimo narastającego uczucia zażenowania, pan Blomwood znalazł w sobie na tyle dużo samozaparcia, żeby uśmiechnąć się zawadiacko.
- Idealnie, pani kapitan.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym złapała zatkniętą za pas szablę i poczęła nią histerycznie wymachiwać, co jakiś czas rzucając takie zwroty jak "szubrawiec", " portowa kanalia" czy "cholerny złodziej rumu".
Po tylu latach wreszcie była gotowa na spotkanie z Barbossą.
A do tego jej piersi wyglądały znakomicie.

*** (JA)

Tymczasem Gibbs, Turner i panna Swann wymieniali swoje uwagi, co do kolejnych działań... Wszyscy byli zgodni:
-Jeżeli zwiększymy prędkość do dwunastu węzłów i popłyniemy z wiatrem w plecy, zdołamy uniknąć konfrontacji - fachową opinie wydał Will. Wywołało to aprobatę u wszystkich innych uczestników dyskusji. Wtem, obradujący usłyszeli niski, pełen podniecenia głos, dochodzący zza pleców:
-Staniemy do walki - rzekł twardo kapitan Barbosa. W dłoni trzymał już szpadę, a za swoimi plecami miał prawie całą załogę - wszyscy byli zwolennikami starcia okrętów:
-Chyba jesteście przegłosowani - rzekł Barbosa. Wtem panna Swann wyrwała się z pytaniem:
-Dlaczego kapitanie? Czyż nie umknęlibyśmy nieprzyjacielowi, gdybyśmy postąpili zgodnie z wskazówkami Willa?
-Oczywiście, że byśmy umknęli... Płyniemy w końcu "Białą Perłą".
Wszyscy uczestnicy wyprawy, zamarli na te słowa:
-Co takiego? - ozwał się wreszcie Gibbs.
-Architekt, który zaprojektował Czarną Perłę, wcześniej wybudował jej siostrę, jedyny na morzu biały okręt... To trochę nieudany projekt, ale jeśli chodzi o parametry, ten okręt, nieznacznie ustępuję Czarnej Perle. Teraz, gdy poznaliście już tajemnice tego okrętu, przygotujcie się do abordażu...
-Nie prościej byłoby zniszczyć ich kilkoma salwami z armat? - wyrwał się jeden z majtków.
-Moja stara znajoma, chciałaby pewnie uciąć sobie ze mną małą pogawędkę...

***

Jack Sparrow siedział zamyślony na jednej z nieprzetrawionych części połkniętego okrętu. Zupełnie nie wiedział, co począć. Rozważał już wydostanie się z wnętrza Krakena przez odbyt, gdy wtem, usłyszał kojącą uszy melodie, dochodzącą z głębi przewodu pokarmowego Krakena. Ostrożnie stawiając każdy krok skradał się w dół oślizgłego korytarza, gdy dostrzegł źródło dźwięku. Na środku korytarza wznosiły się olbrzymie organy, na których z zaangażowaniem wygrywał złowieszczą melodie, nie kto inny, jak Davy Jones...
-Dobrze spałeś, Jack? - zapytał Jones
-Miewałem przyjemniejsze sny... - odpowiedział Sparrow.
-Panna Swann była ich bohaterem, jak mniemam...
-Nie, Czarna Perła jest zdecydowanie piękniejszym obiektem...
-Kłamiesz, Jack i sam dobrze o tym wiesz...
-Jeżeli mamy tak sobie rozmawiać, to przydałaby się butelka rumu. Wtedy, lepiej mi się zwierzać.
-Nie przyszedłem tu bez powodu, Sparrow.
-Czyżbyś potrzebował mojej pomocy?
-Nie, teraz to ty potrzebujesz mojej pomocy - rzekł tryumfalnie Jones - Przyszedłem po spłatę długu...
-Nie przyłączę się do Twojej załogi, jeśli o to chodzi... Strasznie u Was śmierdzi rybami...
-Na to również przyjdzie pora, Sparrow. Teraz jednak mam dla Ciebie inne zadanie, chodzi o moje serce?
-Serce nie sługa, Davy...
-Musisz je dla mnie odzyskać.
-Sam nie potrafisz.
-Zawarłem z Beckettem i jakimś kitajcem układ, na mocy którego pozostanę pod ich władzą przez jakiś czas, w zamian za serce...
-Cóż, jeśli dobrze się spiszesz, dostaniesz je z powrotem. Powodzenia! - rzekł Jack i ruszył w drugą stronę.
-Oni nie wiedzą, że ty tu jesteś Jack...
-Jaki to ma związek?- zapytał Sparrow.
-Odzyskasz je dla mnie...
-A co ja z tego będę miał?
-Unikniesz śmierci - rzekł Jones, a Sparrow ryknął z bólu, gdy na jego ręku pojawiła się krwawa dziura...
-Mam jakieś inne wyjście?
-Żadnego Sparrow, żadnego - rzekł Davy. Jack Sparrow poczuł jak krew nachodzi do jego oczu. Czuł niewyobrażalny ból, jakby miał zaraz umrzeć. Oczy same mu się zamykały, jednak Jack nie poddawał się. W końcu, zrezygnowany opadł z łoskotem na ciepłe podłoże.

***

Sparrow obudził się. Nie czuł już bólu, więc nałożywszy na głowę kapelusz, powstał z posadzki i rozejrzał się. Wokół niego rozpościerał się bezkresny, morski krajobraz, a on sam znajdował się na dziwnie znajomym okręcie. Na Czarnej Perle dokonano kilku znaczących modyfikacji, lecz najważniejsze było to, że Jack Sparrow znów był jej kapitanem... Jack żyłby zapewne odtąd długo i szczęśliwie, gdyby nie wyszyta na ramieniu klepsydra, w której zaczął przesypywać się piasek. Pod znamieniem widniał napis "Masz rok, Sparrow. Jeden rok, to od śmierci krok..."

***

Kilka godzin wcześniej Davy Jones siedział spokojnie w swojej kajucie pykając z fajki. Wtem dobiegł go odgłos pukania do drzwi:
-Wejść - rzekł Jones. U progu drzwi stał jeden z najbliższych podwładnych Jonesa - Crash z lekką obawą przyglądając się kapitanowi...
-Czego? - zapytał Jones.
-Ku Latającemu Holendrowi zbliża się okręt, pod Brytyjską banderą - rzekł Crash
-A co mnie to gówno obchodzi, wypuście Krakena - wykrzyczał Jones
-Ale ten okręt, należy chyba do Lorda Becketta.
-Beckett? Czego on tu chcę - żachnął Davy i wyszedł na pokład. Okręt Lorda Becketta wywiesił białą flagę na maszcie, a ku Latającemu Holendrowi zbliżała się malutka szalupa. Jones wydał rozkaz zatrzymania Holendra i sam nakazał zwodować łódkę. Wkrótce wraz z Crashem i ojcem Turnera wypłynęli na spotkanie delegacji kampanii Wschodnio-indyjskiej:
-Dlaczego zakłócacie mój spokój, Brytyjczycy? - zapytał - Czyżbyście chcieli oddać mi moje serce?
-Poniekąd - odpowiedział Norrington - najpierw jednak musisz coś dla mnie zrobić...
-Ja mam Wam pomóc? - roześmiał się Davy.
-W zamian za swoje serce, Jones
-W takim razie, co mógłbym dla Was zrobić, śmiertelnicy?
-Sprawi Ci to na pewno przyjemność. To trzy malutkie sprawy. Po pierwsze, dostaniesz pozwolenie, a wręcz nakaz, na oczyszczenie wód oblewających świat z piratów.
-Zaczyna się ciekawie. Kontynuuj - rzekł Jones
-Po drugie, przyprowadzisz niejakiego kapitana Sparrowa przed obliczę Lorda Becketta żywego.
-Wykonalne - rzekł Jones, uśmiechając się pod nosem.
-Po trzecie, Will Turner i Elizabeth Swann mają umrzeć...- Bill Turner popatrzył oniemiały na Norringtona - Przy wykonywaniu tych zadań przestrzegać będziesz tylko jednej zasady: Wszystkie chwyty dozwolone...

Po uzgodnieniu warunków umowy obie szalupy zawróciły w kierunku swoich okrętów. Davy Jones tymczasem rozmawiał z podwładnymi:
-Panie, co teraz zrobimy? Czyż poddamy się rozkazom Brytyjskich psów...- zapytał Crash.
-Póki co, musimy stwarzać przynajmniej pozory współpracy - odpowiedział Jones
-Pozory, co zamierzasz? - zapytał Bill Turner.
-Kiedy wykonamy już dla nich zadania, pozostanie im tylko jeden problem. Ja. Zamiast oddać mi serce, zabiją mnie i zatopią Latającego Holendra.
-Jak temu zaradzimy?
-Choć nigdy nie myślałem, że to powiem jest tylko jedna nadzieja. Jack Sparrow...
-Sparrow, przecież został połknięty przez Krakena. Poza tym on ...
-Zdradzi nas to pewne - rzekł Jones - ale wcześniej przy odrobinie szczęścia odzyska moje serce i co najważniejsze, doprowadzi mnie... do Willa Turnera...
Bill Turner siedział zdębiały na łódce, przysłuchując się całej rozmowie. Davy Jones tak spokojnie mówił o jego synu, jakby go tu w ogóle nie było. Bill wiedział, co Jones zamierza zrobić z jego synem. Choć nie wiedział jeszcze dokładnie, co zrobi, wiedział, że musi zaradzić tej katastrofie... Will był dla niego wówczas całym światem...

***

Jack Sparrow nie wiedział, gdzie się znajduje, nie miał żadnej możliwości nawigacji, nie wiedział jak dopłynąć z powrotem na Karaiby... Smutki utapiał w kilku butelkach rumu, który znalazł w spiżarni. Nucąc melodie I'm a pirate, siedział oparty o burtę, co chwila czerpiąc z butelki obfite ilości alkoholu. Wtem za plecami usłyszał pełne przerażenia krzyki i huk z armat. Ociężale podniósł się z posadzki i wyjrzał za burtę. W odległości zaledwie dwóch mil morskich, dwa okręty przystąpiły do wzajemnego szturmu. Oba statki były wielkie, lecz Jack zwrócił uwagę tylko na kolosalny biały okręt, wielkości Czarnej Perły:
-Biała Perła - wyszeptał i rzucił się do steru...

*** (Raguel)

Czarna Perła to był szczyt marzeń młodego Jacka Sparrowa. Gdy służył pod wodzą Barbossy, zawszę marzył, żeby choć raz stanąć za sterem tego jakże pięknego statku? nie dane mu to było jednak przez kilka lat jego poruczniczej służby. W wyniku pewnych komplikacji, o których Jack już nie pamiętał, zastąpił starego Barbossę na kapitańskim mostku. Od tego pamiętnego dnia, Czarna Perła stała się dla niego matką, której miłości nigdy nie doświadczył, żony, której nigdy mieć nie chciał i kochanką? nie. Kochanki to Czarna Perła mu nie musiała zastępować. Sparrrow od dziecka był przystojniakiem, doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał trwonić daru, jakim obdarzyła go Matka Natura. Nie było szansy, której Kapitan Czarnej Perły by nie wykorzystał, aby uwieść, rozkochać i porzucić. Jack nie przywiązywał się do kobiet. Jak to pirat. Ale, prócz Czarnej Perły, jeszcze jeden statek wzbudzał kiedyś w Jacku podobne emocje. Bliźniacza siostra jego ukochanego okrętu, taka sama, a zarazem jakże różniąca się. Biała Perła. Miał okazję kilkakrotnie spotkać ów statek. Jeszcze w czasach, gdy służył jako porucznik. Białą Perłą dowodziła niejaka Toriette.
Białowłosa, piękna i młoda. Nie zwracała uwagi na przyszłego kapitana, mimo,iż często gościła się w kajucie Barbossy. Barbossa,zapytany pewnego dnia,cóż go łączy z ową niewiastą, odparł: ?Miłość?? Gdy ówczesny porucznik spojrzał na niego, jakby właśnie kazał zatopić własny statek, dodał: ?Miłość, Jack. Miłość do morza.?. Sparrow jednak wiedział, że okrzyki towarzyszące każdej wizycie pięknej pani kapitan, nie są tylko głosami zachwytu i bezsłownymi elegiami ku morzu i jego pięknie. Ciągnęło tę dwójkę do siebie. Do czasu. Do czasu, gdy Toriette wybiegła z kabiny Barbossy, zeszła po drabince do szlupy i wróciła na swój statek. Potem, załoga przez chwil parę musiała cucić swego kapitana, który nagi leżał na podłodze swego miejsca odpoczynku. Jako, że kobieta to pamiętliwe stworzenia, nie dalej, jak tydzień po owym wydarzeniu, Jack na własnej skórze odczuł, co może zrobić urażona niewiasta, zwłaszcza jeżeli ma pod sobą załogę, złożoną z samych mężczyzn i szereg armat, które na jej rozkaz atakować mogą statek byłego kochanka. Po owej walce, krwawej i zaciekłej, kapitanowie Pereł pogodzili się w swych kajutach, tak, jak się godzą kochankowie? i zostali przyjaciółmi.

*** (JA)

Ciemne, burzowe chmury zakryły tarczę słoneczną, gdy oba okręty zbliżały się do siebie na odpowiednią odległość, by wystrzelić pierwszą salwę kul armatnich. Nie było ani chwili czasu na taktykę, wszyscy tak bardzo pochłonięci byli przygotowaniami. Trzydziestu członków załogi zgromadziło się pod pokładem okrętu Barbossy, by na rozkaz kapitana przygotować pierwszą salwę kul. Pozostała część marynarzy nabiła już muszkiety, niektórzy przygotowali haki do zarzucenia na wrogi okręt, jeszcze inni dobyli szpad i oczekiwali na rozwój wydarzeń? Wśród tych ostatnich byli Elizabeth i Will ? nieco zagubieni w świetle osobistych porachunków Barbossy.
Tymczasem głodna zemsty Toriette maszerowała wzdłuż sterburty Białej Perły, co chwila wydając coraz to nowe rozkazy dla reszty załogi. Wreszcie oba statki zbliżyły się do siebie na odległość 30 sążni. W tym momencie piorun rozbił się o niespokojną taflę wody? Załoga obu statków na chwilę zamarła bez ruchu, uważając uderzenie pioruna znakiem?
Naglę tę niczym niezmąconą ciszę przerwały strzały z armat. Majtkowie nabijali kule i bez namysłu uderzali w statek oponenta.
Barbosa - kapitan hiszpańskiego galeonu zwanego Vencedor (Zwycięzca) bardzo sprawnie zorganizował defensywę, obracając okręt dziobem do fal? Następnie trzydzieści armat wydało z siebie przeraźliwy huk, poczym kule uderzyły o bakburtę Białej Perły...
Vencedor był jednak zdecydowanie mniej trwałym okrętem, toteż gdy prawa burta znacząco ucierpiała w jednym ze starć, Barbosa zdecydował się na ryzykanckie posunięcie. Doskonale wiedział, że załoga Białej Perły jest znacznie liczniejsza, jednak skierował swój statek w taki sposób, by umożliwić abordaż. Po niespełna 5 minutach okręty zbliżyły się do siebie, na odległość pięciu sążni. Kilkadziesiąt haków zarzucono na sterburtę Perły. W chwile później, rozgorzała walka? Załoga Barbosy z niespotykaną determinacją i zaciekłością ruszyła na bój. Wszyscy Ci, który liczyli na wsparcie ze strony kapitana, srogo się zawiedli. Próżno było szukać Barbosy wśród zgrzytu szabli i huku muszkietów. Kapitan Barbosa był już pod pokładem i z poły wyciągniętą szablą śmiał się w twarz Toriette.
W momencie fuzji dwóch okrętów Gibbs był jedną z pierwszych osób, które przeskoczyło na pokład Białej Perły. Pełen niemiłych wspomnień, w stosunku do okrętu Toriette chciał jak najszybciej rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść. Sądził, że gdy Toriette zostanie pokonana, Barbosa skorzysta z usług Białej perły, a on biedny Gibbs będzie mógł zostać kapitanem Vencedora i w znak lojalności do kapitana Sparrowa, samodzielnie popłynie na poszukiwanie Krakena? Od razu po zeskoczeniu na okręt wroga, Gibbs zwalił z nóg dwóch majtków i wdał się w pojedynek szermierczy z kolejnym?
Tymczasem pod pokładem Toriette bez słowa wyjaśnień rozpoczęła pojedynek z Barbobosa. Szabla w szable, ostrze w ostrze, tak zaciekle walczyła ze sobą dwójka kochanków:
-Ładna bluzka Toriette, zawsze Cię w niej lubiłem. Uwydatniała Twoje największe walory ? wycedził Barbosa próbując rozproszyć panią kapitan?
-Mówiłeś, że kochasz mnie za charakter ? odpowiedziała Toriette?
-Tani chwyt ? odrzekł cynicznie Barbosa, po czym w afekcie złości Toriette użyła za dużo siły, chcąc uderzyć kapitana Barbose. Ten zrobił unik, w wyniku czego pani kapitan wylądowała bezbronna na deskach:
-I co teraz, kochanie?
-Nienawidzę Cię ? odpowiedziała Torriette, plunąwszy mu w twarz.
-Zawsze ceniłem Cię za szczerość ? odrzekł Barbosa, po schował broń, usiadł na krześle i wyjął zza pazuchy zielone jabłko, biorąc obfitego kęsa.
-No, już zabij mnie, na co czekasz? ? zapytała kapitan Białej Perły.
-Mamy szanse Toriette, mamy szanse odzyskać Czarną Perłe i wypełnić przepowiednie?
-Jak to? Gdzie ona jest?
-Naiwny kapitan, którego już miałaś wątpliwą przyjemność poznać, niejaki Jack Sparrow?Pamiętasz?
-Skąd wiesz, że on ma perłę? ? zapytała Toriette, po czym przyjrzawszy się uśmiechniętym rysom twarzy Barbosy wyszeptała odpowiedź ? Tia Dalma?
-Już niedługo będziemy mieli w dłoniach klucz do zdobycia największego skarbu mórz? - odrzekł Barbosa i pogrążył się w marzeniach?
Jednak nawet on nie wiedział, jak blisko jest odnalezienia owego klucza. Ze wskazówek Tii Dalmy, wywnioskował natomiast, iż Jack Sparrow jest jedyną przeszkodą na jego drodze. Nie podejrzewał jednak, że ten śmieszny, ekscentryczny kapitan, znany ze swych kocich ruchów będzie w stanie tak bardzo pokrzyżować jego plany.
Tymczasem, walka miała już się ku rozstrzygnięciu. Załoga Vencedora ubożała z minuty na minutę i przy życiu pozostała już garstka ludzi z Lizzie Swann, Gibbsem i Willem Turnerem na czele. Jednakże, żaden z walczących, w ferworze walki nie dojrzał zbliżającego się okrętu, o czarnych masztach i takiej samej konstrukcji? Na horyzoncie pojawiła się więc Nowa Nadzieja?

*** (Lene)

Will delikatnie objął Elizabeth ramieniem, po czym fachowo zaczął oceniać w myślach swoje szanse. Wyrośnięta, pozbawiona szyi i, najprawdopodobniej, jakichkolwiek komórek mózgowych załoga Białej Perły otoczyła ich ze wszystkich stron, on nie miał w ręku szabli, a do tego wszystkiego dochodził jeszcze Barbossa, uroczo gaworzacy ze śliczną, obficie wyposarzoną przez naturę białowłosą, uzbrojoną po zęby dziewoją. Na szczęście, Gibbs nie rzucił się jeszcze na biedną Lizzie, próbując brutalnie pozbawić ją ewentualnej cnoty, bo to już William uznałby za zwyczajną, brutalną złośliwość losu.
Pan Blomwood uśmiechnął się nikczemnie, wykonując dłonią swoisty, umowny gest, symbolizujący ścinanie głowy, po czym machnął w stronę blondwłosej kapitan, ukazując wszystkim wydatne ubytki w swoich siekaczach.
- To co, pani kapitan, nakarmimy dzieciarnią rybki? - zapytał, wzbudzając tymi słowami istną ekstazę wśród swoich kamratów. Barbossa popatrzył na dziewczynę łagodnie, wciąż jednak nie opuszczając floretu, który trzymał na wysokości jej brzucha.
- Więc, pani kapitan? - wysyczał złowieszczo, obnarzając lekko zęby.
Toriette, jak zawsze, kiedy intensywnie się nad tyymś zastanawiała, przygryzła z pasją pełną wargę, białą głowę przekrzywiła w lewą stronę.Po prawdzie, po pamiętnym incydencie z głupią uwagą Barbossy, trochę zbyt ostrą wymianą zdań i brawurowym obezwładnieniem go w obronie własnej obiecała sobie, że, obojętnie, co by się nie stało, jego głowa zawiśnie kiedyś nad jej kominkiem, ale, nie wykluczało to przecież owocnej współpracy. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a wręcz przeciwnie, dzięki przymierzu zawartym z brodatym kapitanem mogłaby sporo zyskać. Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie grała do końca fair... Ale, kurczę, kto w tych czasach wogóle przestrzega jakichkolwiek zasad?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, szablę wsadziła spowrotem za szeroki pas. Kiwnęła lekko brodą.
- Puścicie ich wolno -rozkazała swobodnie, na co banda chłystków, udających profesjonalnią załogę, zareagowała istnym jękiem rozpaczypo czym przeciągnęła się, jak dzika kotka i spojrzała z ukosa na dawnego kochanka - Cholera, Barbossa, zaintrygowałeś mnie. Czyżbym miała omamy od słońca, czy to, co powiedziałeś przed chwilą, brzmiało jak prośba o pomoc?
Barbossa odpowiedział jej pełnną uznania miną.
- Moja droga Toriette, bezczelna, jak zawsze. Otóż nie, to nie była prośba, a jedynie... delikatna sugestia.
Pełne usta uśmiechnęły się ironicznie.
- Myślałam, że wyrosłeś z bawienia się w sugestie w chwilii, w której dostałeś ode mnie pogrzebaczem w klejn...
- Khem, po co te szczegóły? - brutalnie przerwał jej Barbossa, symulując jednocześnie nagły atak kaszlu.
Cienka brew wystrzeliła w górę niczym błyskawica.
- Dla ubarwienia historii.
Powietrze między nimi na powrót stało się na tyle gęste, że bez większego trudu, możnaby ciachać je nożem na cieniutkie plasterki. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając z oczu jego schowanych w przepastnych fałdach koszuli dłoniach, mężczyzna zaś, z niewzruszonym wyrazem twarzy, mierzył ją ciekawskim wzrokiem.
- Więc. Jaka będzie twoja decyzja?
Tym razem dziewczyna zareagowała serdecznym śmiechem.
-Niech stracę, cholera, w końcu może być całkiem zabawnie - położyła rękę na wydatnym biodrze, po czym pogroziła towarzyszowi palcem - A jak nie... najwyżej, zetnę komuś parę kończyn i znowu będzie po mojej myśli -klepnęła się lekko w klatkę piersiową i zatarła z zadowoleniem ręce- Panie Blomwood, na litość boską, proszę już schować tę wykałaczkę i dać biedakom spokój -jak burza podleciała do swojego bosmana i brutalnie klepnęła go w potylicę- A wy na co się gapicie? -zapytała wściekle, widząc obserwujących ją z otwartymi ustami członków własnej załogi - Chłopaki, ruszać tłuste dupska i zostawić państwa - bezceremonialnie kopnęła jednego z osiłków w ośrodek przyjemności, po czym podszedła do Willa i klepnęła go poufale w ramię.
- Witajcie, wybaczcie moim ludziom karyggodne zachowanie, to w końcu tylko mięso armatnie- powiedziała szybko, nie tracąc czasu na zbędne ceregiele. Lizzie spojrzała na nią nieufnie.
- A właściwie, kim pani jest? - zapytała nieśmiało, zaciskając palce na dłoni Williama. Toriette wyszczerzyła do niej białe zęby.
- Nazywam się Toriette i od dziś stałam się waszym sprzymierzeńcem.
W tej samej chwili przez umysł pana Gibbsa przetoczyła się istna litania wyzwisk. Zbyt długo był marynarzem, żeby nie przekonać się o tym, że kobiety niezbyt dobrze sprawdzają się w roli sprzymierzeńców.

*** (JA)

Jack Sparrow wynurzył się z pod pokładu ?Czarnej Perły?. W jednej dłoni trzymał starą, pordzewiało szablą, gdyż na całym pokładzie nie było lepszego orężu. W drugiej natomiast dzierżył dumnie lunetę, którą miał zamiar wykorzystać do oceny sytuacji. Wtem jednak, mimo iż okręt był bardzo blisko walczących statków, wszystkie krzyki, jęki, huki i zgrzyty ucichły. Sparrow, z gracją jaguara podbiegł do burty i przycisnął lunetę do oka. Jego oczom ukazał się krajobraz po bitwie? Pokład wypełniony był martwymi ciałami piratów, a na bakburcie Sparrow dojrzał skrępowanych Willa i Elizabeth oraz dyskutujących z nimi Barbose i dziwnie znajomą kobietę? Jack był poważnie zaniepokojony powrotem z zaświatów Barbosy i pojawieniu się Toriette na wodach? gdziekolwiek się znajdowali, bo w rzeczywistości Jack nie spodziewał się, że płynie po Oceanie Spokojnym? Gdy Sparrow dostrzegł, że walka była zakończona, a Tuner i Elizabeth skazani na nie zbyt przyjemną przyszłość, Jack obrócił się do steru i pokierował statek w przeciwną stronę, wybierając tym samym najszybszą drogę ucieczki. Sparrow liczył, że zdoła odpłynąć niezauważony. Biegając po całym okręcie i ustawiając żagle do wiatru szeptał w panice:
-We Got a problem, Jack?

***

Tymczasem na pokładzie Białej Perły Toriette odbywała z Willem I Lizzie bardzo przyjemną pogawędkę:
-A więc jaki jest cel waszej wyprawy? ? zapytała białowłosa kobieta.
-Płyniemy, by odnaleźć Jacka ? rzuciła krótko Lizzie.
-Jack? Jack Sparrow? ? zapytała zdziwiona kobieta? W tym momencie jednak stojący plecami do rozmówców Will dostrzegł w oddali dziwnie znajome rysy okrętu:
-Do sterów! Prędko! Czarna Perła ? wykrzyczał jednym tchem i rzucił się do żagli?
W jednym momencie po przeciwnych stronach okrętu Barbosa i wymienili porozumiewawcze spojrzenia?
-Tam może być Jack! Chyba go odnaleźliśmy! ? wydała okrzyk radości Elizabeth.
-Tak, oby to był Sparrow. Nawet nie wiesz, jak się uciesze, mogąc go ponownie zobaczyć. A zwłaszcza jego wspaniały okręt? - odpowiedziała Toriette, po czym stanęła za sterem optymalizując prędkość statku. Barbosa, tymczasem drapiąc się po brodzie ukuwał kolejną złowieszczą intrygę?

*** (Raguel)

Podczas gdy Eli, Will i Barbossa oddawali się radosnej integracji, Jack, nieświadomy niczego, co miało miejsce na obu statkach, starał się zmusić swój okręt do jak największego wysiłku. Nie był w stanie jednak osiągnąć zadowalającej go prędkości. Wszak takim statkiem, jak Czarna Perła nie jest w stanie pokierować tylko jeden człowiek. Nawet Kapitan Jack Sparrow. Trudno było w pojedynkę zapanować jednocześnie nad sterem, nad układem żagli, sprawdzać zanurzenie i inne tego typu przyjemności, w których zwykle kapitanowi statku pomaga jego załoga. Tym razem, pirat, który splądrował Nassau nie oddając ani jednego strzału był zdany tylko na siebie. I radził sobie nadzwyczaj dobrze. Niepokojąco dobrze.

- Zbyt łatwo? zbyt prosto? coś jest nie tak? zaraz coś się?

Nie zdążył dokończyć swej myśli. Nagłe Czarna Perła zaczęła kręcić się wokół własnej osi.
Z nienaturalną wręcz prędkością. Zupełnie tak, jakby ni stąd, ni zowąd pod statkiem pojawił się?

- Wiiiiiiiirrrr?. Skąąąąądddddddd naaaaaaaa peeeeeeeeełłłłłłnyyyyyyyyym mooooooooorzuuuuuuuuuu rooooooooooobiiiiiiiiiiiiiiiiiii wiiiiiiiiiiiirrrrrrrrrrrrrrrrr?????!!!!!!! ? takim oto stwierdzeniem całą tę nadzwyczajną sytuację skomentował kapitan Czarnej Perły.

Perły, która w oka mgnieniu wpadła pod wodę, jakby wciągnięta przez Krakena.


***

Jack obudził się, przemoczony do suchej nitki. Leżał na pokładzie swojego ukochanego statku i kasłał wodą, której nałykał się podczas niecodziennego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest wpadnięcie w wir morski, który pojawił się nagle pod statkiem, którym akurat płynął. Jack rozejrzał się. Owszem, był na statku. Ale nie był na morzu. Był? pod nim. Podbiegł do burty, spojrzał w dół i zobaczył piaszczyste dno.

- Spadłem na dno? to koniec?

Wokół statku znajdowała się jakaś bariera. Nie było widać jej granic. Stworzona została jakby po to, aby powstrzymać wodę przed zalaniem statku. Zapewne tak wyglądałoby Morze Czerwone ze Starego Testamentu, gdyby nie rozstąpiło się, tylko zamknęło się i utworzyło kopułę na Ludem Wybranym. W takiej właśnie kopule znajdowała się Czarna Perła, a wraz z nią jej kapitan. Jack wiele rzeczy widział na oczy, ale taki obrazek musiał zdziwić, jeśli nie przerazić, każdego.

- Ładnie tutaj, prawda, Sparrow? ? Jack usłyszał za sobą bulgoczący głos, przerywany uderzeniami drewnianej nogi o pokład.
- Całkiem? przytulnie? Czymże zawdzięczam kolejne spotkanie, Jones?
- Zanim dopłynąłbyś do Białej Perły? ech? dawno już nie stałeś za sterami, czyż nie?
- No tak? jak by nie patrzeć? całkiem? no.. tak będzie z?
- Nieważne. Widać, że niepotrzebnie zostawiłem rum w spiżarni? Nie chcę, żebyś to odebrał jako przejaw litości, czy też? w każdym bądź razie? mam swoje powody. Nie dziękuj.
- Za co mam?

Po raz kolejny tego dnia, natura nie pozwoliła dokończyć Jackowi jednej ze swych pirackich myśli.

*** (Liriel)

-... dziękować??

Jack rozejrzał się i ze zdziwieniem odkrył brak podwodnego krajobrazu i Davy'ego Jones'a

Odkrył równierz coś co go przeraziło. Nie był to Kraken, wielki wir, brak wiatru,
lecz zawartość butelki, w której nie tak dawno przyjemnie chlupotał rum...

*** (Raguel)

Rumu w butelce nie było. Jonesa również. Tym,co przeszkodziło Jackowi w dokończeniu myśli był potworny wiatr, który na morzu zwykle zwiastuje nadejście potężnej fali. Fali nie było. Wiatr ucichł. Jack rozejrzał się wokoło. Woda nad nim była coraz przejrzystrza. Poczuł również, że Perła również na wodzie się unosi. Ponownie spojrzał za burtę i nie dostrzegł już piaszczystego podłoża. Gdyby w tamtych czasach istaniały windy towarowe, Jack mógłby powiedzieć,że wraz ze swym statkiem znalazł się na wodnej jej wersji. Wody pod statkiem przybywało. Nad statkiem ubywało. Perła wznosiła się ku powierzchni, pchana jakąś magiczą siłą.


***

Załogi obu statków stały przy burtach i przyglądały się temu,co się dzieję z morzem pod nimi. Między Białą Perła,a Zwycięzcą, woda pieniła się,jakby za chwilę miało się z niej wynurzyć coś dużego. Coś naprawde dużego. Na krótką chwiłe woda ustała,aby za sekundę wystrzelić w powietrze gigantycznym gejzerem. Woda zalała oba pokłady i stojące na nich załogi. Nikt nie wiedział,co się wydarzyło. Po chwili, przeżyli kolejny wstrząs,gdy pomiędzy dwoma statkami, pojawił się trzeci. Z czarnymi żaglami, które wszyscy doskonale skojarzyli. Nikt nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nawet kapitanowie statków zaniemówili,gdy przed ich oczami ukazała się Czarna Perła.


***

- Jack!!!
Wrzask Elizabeth brutalnie pogwałcił zmysł słuchu stojących wokoło piratów.
Will skrzywił się najbardziej z racji tego, iż jego ucho niemal stykało się z dolną wargą ukochanej.
- Jack!!! Jack Sparrow! - mantrowała podniecona Lizzy.
- Zamilknij kobieto! - warknęli jednocześnie kapitanowie walczących przed chwilą statków. Oczywiście Toriette ograniczyła się tylko do tego pierwszego słowa, bo nazywanie kobiety "kobietą" przez mężczyznę było seksistowskie i bodło w jej honor.
- JACK!!!
- Lizyy... - jęknął Will.
- JACK!!! - ryknęła swym słodkim altem po raz ostatni. - Tak, kochanie?
- Za głośno... - zasugerował Turner.
Nagle Elizabeth jednym ruchem wysunęła się spod wiązanych przez niedawnych przeciwników z taką pieczołowitością i nienawiścią więzów i podbiegła do burty. Kolejny raz wywołała Kapitana Sparrowa.
Cisza.
Poszarpane, czarne żagle Perły powiewały delikatnie na wietrze. Koło obracało się smętnie. Drzwi kapitańskiej kajuty skrzypiały, nucąc nieistniejącą melodię.
- Idę tam - oświadczyła Panna Swann.
- NIE!!! - wrzasnęli chórem Will, Gibbs, Barbossa, Toriette i reszta zapijaczonej, śmierdzącej bandy.
Jedyna panienka w tym towarzystwie (nałożnice piratów, ścięte na chłopaka się nie liczą) odwróciła się do reszty.
- Dlaczego? - spytała ostro.
- Bo... - jęknął Gibbs.
- Booo... - przedłużyła Toriette.
- Booo... - stęknął Barbossa. - Bo Will ci zabrania! - wykrzyknął radośnie.
Lizzy w ciągu sekundy doskoczyła do brodatego kapitana. Zmrużyła wściekle oczy.
- W tak razie - powiedziała trącając go kształtnym palcem serdecznym. - Powiedz mu... - kolejny cios. - ...że rozkazywać to on mi może po ślubie - dokończyła dźgając systematycznie Barbossę w klatkę piersiową, po czym odwróciła się i podbiegła do wejście na bocianie gniazdo. Gdy wszyscy odetchnęli z ulgą, blondwłosy Aniołek Furii powrócił.
- Albo nie! - warknęła. - Wcale mi nie będzie rozkazywał!
- Ale, Lizyy... - zaczął speszony William przepraszającym tonem.
- Zamilcz! Nie rozmawiam z Tobą.
Po krótkiej chwili załogi dwóch statków mogły podziwiać lecącą na linie w kierunku Czarnej Perły Elizabeth. Po nadzwyczaj zręcznym lądowaniu (Lizzy starała się nie piszczeć głośno, gdy chrupnęła nadwyrężone kostka) rozpoczęła przechadzkę wzdłuż burty, udając, że wcale nie kuleje.

***

- Co ona robi? - spytał zupełnie retorycznie Will.
- Kto zrozumie kobiety - mruknął Barbossa, licząc, że nie usłyszy go Toriette. - Dziwne są i tyle.
Brodacz jęknął nagle i skulił się na pokładzie kopnięty przez kochankę dokładnie w sakwę, kryjącą największe skarby mężczyzny.
- JACK!!! - wrzeszczała dalej Elizabeth. - JACK SPARROW!!!

***

"Jack? Jack Sparrow? Ja?"
Obdarzony kocimi ruchami i nieprzyzwoitą urodą kapitan o najpiękniejszych dredach na całych Karaibach drgnął wciśnięty pomiędzy półki z rumem. Ukryty w ten sposób, czekał na realizację planu "Chodź do piwnicy"
Otóż:
Statek zdobyty - jest zwiad. Hałastra rozłazi się po statku. Do piwnicy wchodzi, góra, 3 żołnierzy. Każdego po cichutku "ŁUP". Potem kapitan wysyła następnych, żeby poszukali tamtych. Każdego po cichutku "ŁUP". I tak w kółko. Prostackie. Ryzykowne. Absurdalne. Coś w sam raz dla Jack Sparrowa.
Jednak plan był nieważny. Głos dobiegający z pokłady należał do Lizzy. Ergo została uwolniona. Ergo wszystko jest cacy. Albo: ergo pokonali z Willem i resztą oprawców. Ergo wszystko jest cacy. Jakkolwiek nie przebiegał rozwój wypadków, i tak było cacy.
Bożyszczy dziewiętnastowiecznych nastolatek drgnął po raz kolejny. "Trzeba iść do Lizzy. Trzeba ją przytulić. Trzeba... Nie słychać Willa!" - pomyślał nagle Jack i zaczął jeszcze szybciej szarpać się z półką. Ani drgnęłą.
- Ty stara, zbutwiała, przeżarta, śmierdząca, obrzygana póło! - powtarzał Sparrow, a każdej obeldze towarzyszyło uderzenie w drewnianą powierzchnię. Gdy w końcu wygrzebał się z resztek połamanej półki, ruszył w kierunku schodów na górę.

***

Elizabeth krzyknęła po raz ostatni. Brakowało jej tchu. Była cała czerwona. Nagle usłyszała za sobą kroki. W drzwiach prowadzących pod pokład stał... ON!!! Boski Jack Sparrow! Piracki Księże Złodziei, który uciekł nawet przed śmiercią!
Dziewczyna ruszyła w jego kierunku z łzami radości i bólu (ta kostka naprawdę strasznie bolała). W końcu dobiegli do siebie i zwarli w uścisku. Jego ciepłe ramię otuliło ją i dało ukojenie.
- Oh, Lizzy.. - wyszeptał z tą seksowną manierą.
- Oh, Jack... - odpowiedziała mu.
- Oh, Lizzy...
- Oh, Jack... Oh, ty... TY JESTEŚ PIJANY!
Kapitan w dredach nawet nie widział kiedy znalazł się na podłodze i zaczął zastanawiać nad faktem, czy ta wątła istotka o lekko kręconych włoskach wie, że ma siłę konia.
Elizabeth dopiero teraz dostrzegła cały "majestat"... przyjaciela? kochanka? No, nieważne... Sparrowa, w każdym bądź razie.
Posklejane, brudne włosy. Porwane ubranie. Ciało oblepione jakąś gęstą mazią. Podkrążone oczy. Cuchnący rumem oddech.
- To wszystko można logicznie wytłumaczyć... - zaczął.
- Na to samo liczę - warknął Barbossa kładąc na szyi Jack lodowato zimną szablę.

***(Liriel)

- Tak jak i ja - padło z ust Willa który pojawił się tam nie wiadomo skąd.
-Mógłbyś mi wyjaśnić Sparrow co...- urwał, gdyż w kontynuacji myśli przeszkodziła mu poszczerbiona szpada Toriette.
Zamarł również Barbossa który miał okazję przyjrzeć się otworowi lufy wymierzonej prosto między jego śmiertelne już oczy.

-Tak się składa moi panowie, że mam z Jackiem parę niecierpiących zwłoki spraw do wyjaśnienia. Zatem wybaczcie.
Skierowała wzrok na miejsce w którym przed chwilą siedział Jack i...

*** (Ja)

Toriette podążała krok w krok za Willem i kapitanem Barbossą, pogrążona w myślach. Wiedziała, że jeśli wszystko potoczy się zgodnie z jej planem, koło fortuny potoczy się obłapiając ją wiecznym bogactwem i życiem. Jeszcze wczoraj nigdy by nie przypuszczała, że to co, było nieosiągalne, w ciągu zaledwie jednego dnia może stać się faktem. Zastanawiałeś się pewnie, drogi czytelniku, dlaczego Toriette nie kazała zabić panny Swann, kapitana Barbossy i innych ocalałych z Vencedora, tuż po bitwie? Otóż, panna Toriette, jak wspomniał Barbossa, była na tropie skarbu, do którego kluczem było zawładnięcie dwoma siostrzanymi okrętami: Czarną i Białą Perłą. Toriette liczyła więc, że Barbossa zaprowadzi ją do Jacka Sparrowa.
Tia Dalma, która zdradziła tą tajemnicę brodatemu kapitanowi, nie przedstawiła mu jednak wszystkich warunków odnalezienia skarbu. Los sprawił, że znała je ta złowieszcza kobieta o imieniu Toriette? Kolejnym warunkiem do odnalezienia skarbu było pogrzebanie wszystkich byłych i obecnych kapitanów Pereł, oprócz samego siebie oczywiście. Już w przeszłości demoniczna panna zabiła poprzedniego właściciela Białej Perły. Teraz pozostało jej już tylko odesłać do wieczności Jacka Sparrowa i kapitana Barbossę.
Niemniej, owy warunek uwzględniał również osoby, które kapitanowie darzyli miłością? Jednakże, w przeciwieństwie do kapitanów, ukochane dowódców Pereł pod żadnym pozorem nie mogły umrzeć inną śmiercią, aniżeli naturalną. Niemniej z tego, co było wiadome Toriette żaden z poprzednich kapitanów pereł, jak to bywa wśród piatów, nie darzył nikogo tym, jakże wspaniałym uczuciem. Tak przynajmniej wydawało się Toriette? Kobieta nie wiedziała jednak, że nie jest jedyną osobą na okręcie, która zna wszystkie warunki potrzebne do odnalezienia skarbu?
Wtem przeciskając się wśród regałów z rumem, Toriette dostrzegła sylwetkę panny Swann i Sparrowa? Pierwszy do Jacka ruszył Barbossa, przykładając mu szable do gardła.
Potem usłyszała jeszcze pytający głos Willa, po czym zdecydowała, że to właściwy moment. Jak najostrożniej tylko umiała, wsunęła się pomiędzy rozmówców, mierząc Turnera szablą, a Barbossę trzymając na muszce rewolweru. Następnie, Toriette obróciła się w kierunku Jacka, by wymierzyć mu śmiertelny cios. Skierowała wzrok na miejsce, w którym przed chwilą siedział Jack, lecz ten znikł.
Jack Sparrow, tymczasem, korzystając z chwili nieuwagi, wyślizgnął się z pod jarzma kapitana Barbossy i jednym zwinnym ruchem wygiął rękę ? Elizabeth, przyciskając ją do piersi. Druga ręka chwyciła już po nuż, który po chwili znalazł się przy szyi panny Swann. Wszyscy popatrzyli na Sparrowa ze zdziwieniem, a Will wydał z siebie zduszony okrzyk:
-Wiedziałem, że nie można ufać piratowi! Poświęci wszystko i każdego, byle uratować własną skórę ? wykrzyczał. Toriette, mimo że zdziwiona, była przygotowana na każdą ewentualność, przeczuwając jakieś desperackie posunięcie ekscentrycznego kapitana. Wystrzeliła pocisk z rewolweru, który ugodził w brzuch kapitana Barbossy. Ten wydał z siebie bolesny okrzyk i upadł na posadzkę, powoli wykrwawiając się. Czuł ból, niewyobrażalny ból, przeszywający go od szpiku kości. Świat stawał się coraz bardziej niewyraźny w jego oczach, a zimno zaczęło mu doskwierać, powodując zgrzytanie zębów. Barbossa skulił się w kłębek skamlając z cicha. Żył. Ledwo żył?:
-Co ty kombinujesz Sparrow? ? zapytała z rozbawieniem Toriette, wycelowując broń w wychyloną z nad Eli głowę Jacka. Sparrow zakrył się jej ciepłym, spoconym ciałem, pewien swego, jakby doskonale wiedział, co czyni ?Czy to po męsku, Sparrow? Używasz kobiety, jako tarczy, choć i tak nie przyniesie Ci to żadnej korzyści, oboje dobrze o tym wiemy?
-Mylisz się Toriette ? wycedził Sparrow?
-Doprawdy? ? prychnęła Toriette.
-Nie jesteś jedyną osobą na tym okręcie, która zna warunki odnalezienia skarbu Pereł ? odparł ze spokojem Jack.
- Wydaje mi się, że coś Ci się pomyliło?
-Tak sądzisz? Wydaje mi się, że jednym z warunków było, aby ukochana kapitana Perły, nie mogła zginąć w żaden inny sposób, aniżeli śmiercią naturalną?
Wszyscy, łącznie z Elizabeth spojrzeli na Jacka oniemiali:
-Ty mnie kochasz? ? wyszeptała Lizzie.
-Jeżeli zabijesz mnie, droga Toriette, zabiorę i ją na tamten świat? - powiedział Jack, po czym tryumfalnym tonem dodał:
-Myślę, że to ja teraz zacznę rozdawać karty. I nie będzie to uczciwa gra?


Kapitan Jack Sparrow wpijał swe długie paznokcie, w miękkie, delikatne, jedwabne wręcz ciało Elizabeth, wciąż przyciskając ją do swojej piersi. Sparrow czuł krew płynącą w żyłach panny Swann, jej szybki, głęboki oddech i przerażenie, skutkiem czego było drżące spocone ciało. Will Turner przyglądał się twarzy Jacka, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Faktem pozostaje, iż po raz pierwszy zobaczył w nim człowieka. Ujrzał istotę, która czuję, która kocha i chcę być kochanym. Jednocześnie w umyśle Turnera wytworzyła się fala nienawiści w stosunku do ekscentrycznego kapitana? Szarpany tymi wszystkimi uczuciami Will Turner postanowił działać? Kiedy Toriette zajęta była rozmową z Jackiem on wytrącił jej szpadę. Nie było to jednak rozsądne posunięcie. Zgodnie z oczekiwaniami Willa Toriette natychmiast skierowała lufę pistoletu ku jego skroni, jednak wbrew kalkulacjom Jack Sparrow nie przyszedł na ratunek?
Śmierć Willa była Jackowi na rękę ? pozbyłby się konkurenta w walce o Lizzie. Co prawda, ta nienawidziłaby go później za brak interwencji, ale byłby to tylko chwilowy afekt? Sparrow czuł, że nie był dla niej kimś obojętnym ? wiedział, że Lizzie również coś do niego czuła. Być nie było ta miłość, a tylko przyjaźń, ale Jack kwestionując tę tezę odpowiadał sobie w myślach:
-Przyjaźń pomiędzy kobietą, a mężczyzną jest tylko teoretycznie możliwa?
Tymczasem Toriette trzymała rękę na spuście, gotowa w każdej chwili zabić przerażonego do szpiku kości Willa. Po chwili Jack wydał z siebie zduszony okrzyk, gdyż Elizabeth ugodziła go łokciem w brzuch? Chcąc, nie chcąc Jack przypomniał sobie poczciwą twarz Turnera seniora i pod wpływem wspomnień, postanowił oddać przysługę staremu przyjacielowi, ratując jego syna:
- Wiele Ci nie da, zabicie młodego Turnera, Toriette. W dodatku ściągniesz na siebie gniew jego ojca. Pomyśl o tym? Jesteś na przegranej pozycji? - powiedział Sparrow?
-Nie opowiadaj głupot, gdyż w każdej chwili mogę przedziurawić Tobie i Twej ukochanej głowę ? odpowiedziała groźnym, lecz wymuszonym tonem Toriette. W rzeczywistości obawiała się, że Sparrow będzie na tyle szalony, by zabić swoją ukochaną, bo w końcu jak mawiała:
-Po tym pseudo- piracie- łajdaku wszystkiego się można spodziewać?
Skarb był jednak wciąż sprawą priorytetową dla demonicznej Toriette.
Tymczasem Barbossa wciąż dogorywał na posadzce, licząc na Samarytańską pomoc któregoś z kompanów. Takowa jednak nie przychodziła, a brodaty kapitan czuł się coraz gorzej? Ogromna kurtyna ciemności zaczęła zasłaniać jego nabrzmiałe krwią i wycieńczeniem oczy, a on powoli przestawał opierać się śmierci. Jedynym, o czym marzył było soczyste, zielone jabłko. Wtem nieoczekiwanie nadeszła nieoczekiwana pomoc. Pomoc której nigdy by się nie spodziewał i której w każdej innej sytuacji gotów byłby odmówić. Na jednym z przewróconych regałów z winem tańczyła znana nam doskonale nieśmiertelna małpa, której Jack Sparrow tak uciążliwie usiłował się pozbyć. To wydarzenie, nie przyniosłoby żadnej rewolucji, gdyby nie malutki, złoty krążek, jaki małpka leniwie przewracała w swych łapach. Była to moneta. Skarb Azteków, przyczyna klątwy Czarnej Perły?
- Odłóż broń ? mówił spokojnie Jack Sparrow, próbując skłonić Toriette do kapitulacji ? I tak wszyscy wiemy, że najważniejszy dla Ciebie jest skarb, więc jeśli odłożysz broń zostawię Elizabeth w spokoju? - dodał.
-To najgłupsza propozycja, jaką w życiu słyszałem ? prychnęła Toriette.
-Doprawdy? Zaraz się przekonamy- rzekł Jack nacinając lekko skórę Lizzie nożem.
-Nie zrobisz tego?
-Owszem, zrobię, jeżeli nie odłożysz broni?
Wtem Toriette wpadła na błyskotliwy, choć bardzo prosty pomysł:
-Myślisz, że jestem idiotką Sparrow? Jeszcze się policzymy. Do zobaczenia, Jack. Z tobą Barobossa wypada się już tylko pożegnać ? odrzekła Toriette, po czym jak gdyby nigdy nic, opuściła komnatę. Will chciał wybiec za nią, lecz Jack zatrzymał go:
-Jeśli wróci tu ze swoją załogą, pogwałci piracki kodeks. Żaden pirat nie złamie tych praw. Na razie mamy ten problem z głowy- powiedział Sparrow, wypuszczając Lizzie z uścisku. Ta obróciła się napięcie i wymierzyła mu pierwszy cios w policzek:
-To za to, że mnie wykorzystałeś ? powiedziała i uderzyła go ponownie:
-To za to, że mnie zraniłeś ? po czym przymierzyła się do jeszcze jednego uderzenia:
-Naprawdę mnie kochasz, Jack?
Sparrow wyszczerzył swe złote zęby:
-Tak naprawdę, to powiedziałem to tylko dlatego, żeby uratować własną skórę. Szkoda, że Toriette nie naciskała, bo chętnie bym Cię zabił, za to, jak zostawiłeś mnie i Czarną Perłe na pastwę Krakena.
Elizabeth wymierzyła Jackowi ostatni cios:
-A to za to, że nie umiesz kłamać?
Tymczasem kapitan Barbossa podczołgał się do regału, na którym spoczywała małpa wraz z pieniążkiem Azteków. Jego dłoń sięgnęła po monetę?


***

- Barbossa, to naprawdę ty mój drogi przyjacielu? ? rzekł Jack, obdarzając pełnym ironii i ignorancji spojrzeniem brodatego kapitana, który brodząc rękoma we własnej krwi próbował dosięgnąć regału, na którym jeszcze przed chwilą kołysała się leniwie małpa?
- Jack, nie czas na żarty musimy mu pomóc! ? krzyknęła Elizabeth i chwytając w ręce dzban pełny wody, zaczęła poić odwodnionego Barbossę:
-Na co się tak gapicie, pomóżcie mi! ? ryknęła Lizzie, a jej oczy wypełniły się łzami. Jednakże, Sparrow i Will pozostawali zgodni przynajmniej w tej kwestii. W żadnym wypadku nie zamierzali pomóc kapitanowi Barbossie. Turner czuł do niego jeszcze dawną urazę, gdyż jak każdy pamięta brodacz próbował zabić go, by uwolnić się od klątwy, natomiast Jack ? Jack nienawidził Barbossę za całokształt twórczości?
Ekscentryczny kapitan, chowając nóż za pazuchę rzekł:
-Czas pokierować tą łajbą? Zostaw go lepiej w spokoju, Lizzie, bo nie starczy zapasów dla nas wszystkich. Jeśli umrze, jedzenie zostanie na dłużej. I tak musimy zawinąć do najbliższego portu, bo za kilka dni wszyscy poumieramy z głodu i pragnienia?
Zabierając z regału butelkę rumu, Jack Sparrow swym oryginalnym chodem opuścił kajutę mrucząc z cicha:
-Gdzie ja podziałem tę cholerną mapę?
W ślad za Jackiem na pokład udał się Turner, by nie musieć oglądać więcej twarzy dogorywającego kapitana Barbossy. Wkrótce, brodacz pozostał sam na sam z Elizabeth:
-Potrzebujesz pomocy, kapitanie Barbossa. Ja jednak nie znam się na medycynie ? oznajmiła przygnębiona Lizzie?
-Nie szkodzi dziecino, chciałaś mi pomóc. Teraz, jeśli łaska, zostaw mnie sam na sam ze śmiercią? - wyszeptał Barbossa, słabym ochrypłym głosem, jedną ręką trzymając się za postrzelony brzuch, w drugiej natomiast ściskając niewielkie zawiniątko. Elizabeth, chcąc oddać hołd kapitanowi uczyniła zadość jego, jak się wydawało ostatniej prośbie w życiu?
Gdy tylko Eli opuściła kajutę, kapitan opróżnił woreczek, nie dotykając jego zawartości. Moneta spadła na posadzkę, wydając z siebie głośny dźwięk, a następnie wciąż kręcąc się i drgając, opadła na ziemie. Niewidzialny płaszcz śmierci zaczął okrywać, drżącego z zimna kapitana Barbossę:
-Kiedyś Cię przeklinałem, tak jak ty przekl

Within_Destruction

ROZDZIAŁU PIERWSZEGO ciąg dalszy....


***

-Kiedyś Cię przeklinałem, tak jak ty przekląłeś tę monetę? ? wzniósł ostatnim tchem ręce ku niebu ? Dziś? Bądź błogosławiony Billu Turner?

* * *

Jakże wielkie było zdziwienie kapitana, gdy wychodząc pokład nie zobaczył wokół perły, ani jednego statku. Choć spodziewał się, że Toriette odpłynie ze swoją załogą i Białą Perłą w siną dal, nawet w najśmielszych przypuszczeniach, nie przewidział, że ongiś kochanka Barbossy, zechcę również zabrać Zwycięzcę, w którym przewożono zapasy. Niemniej, załoga Czarnej Perły pozostała bez środków do życia, gdyż oprócz kilu bochenów chleba i pokaźnej ilości rumu ( ?Przynajmniej nie umrę z pragnienia? ? pomyślał Jack) na pokładzie nie było, ani okruszka żywności, o orężu i innym wyposażeniu nie wspominając. Nie tracąc ani chwili, Jack zwołał na nadzwyczajne zebranie całą załogę, składającą się notabene z 10 kamratów?
Znaleźli się więc wśród nich Will Turner, piękna, choć mało pożyteczna w owej sytuacji Elizabeth Swann (?Kobieta? Może zdołamy coś oszczędzić na tym jedzeniu. Będzie miała takie odchudzanie, jakiego najlepsi nadworni dietetycy nie zdołaliby dla niej wymyśleć? ? pomyślał Sparrow), wierny Joshamee Gibbs, znani ze swego nietuzinkowego wyglądu oraz wpadających w ucho imion Clanker i Pintel, zadziorna Scarlett, trzech innych marynarzy oraz sam kapitan Jack Sparrow:
-Panie i Panowie ? zaczął swe przemówienie Jack, kiedy wszyscy zgromadzili się już przy sterburcie perły. Jack, rutynowo wspiął się na maszt, by być lepiej widocznym, lecz owy zabieg okazał się zbędny, gdyż w tak niewielkiej grupie osób, wszyscy bez trudu dojrzeli by sylwetkę Jacka, w całej jego okazałości ? Niestety, mam dla Was dosyć smutną wiadomość? Otóż, jeżeli ktoś, w najbliższym czasie miał ochotę coś zjeść, otrzyma, co najwyżej srogiego kopniaka w pośladki. Co innego, gdyby ktoś chciał się napić - rumu mamy pod dostatkiem, chyba, że Świętej pamięci Barbossa coś uczknął z moich zapasów? - ciągnął Jack, żywo gestykulując, jak gdyby miał do czynienia z niemymi ? Tymczasem, udamy się do najbliższego portu, w możliwie jak najkrótszym czasie ( O ile znajdę tę cholerną mapę! ? żachnął w myślach Jack). Zatem, aby odpowiednio zpuentować nasze posiedzenie ? tak apropos kapitana Barbossy ? możecie odmówić za niego dziś pacierz ? skończył Jack, szczerząc zęby do załogi:
-Nie za prędko mnie pogrzebałeś, Sparrow? ? wydobył się głos z luki pod pokładem. Po chwili, na pokładzie stanął, dumnie wyprostowany kapitan Barbossa?

***

-Jak to możliwe ? ? jak gdyby telepatyczna myśl, te pytanie w tym samym momencie uderzyło w trójkę naszych bohaterów: uradowaną Elizabeth Swann, zdziwionego Willa Turnera i zupełnie zdezorientowanego, a zarazem lekko przestraszanego Jacka Sparrowa.
Wszyscy członkowie załogi byli jednak nadzwyczaj spokojni, jedynie Gibbs przeczuwał grożące kapitanowi Jack?owi niebezpieczeństwo, myślami ostrząc już szablę na kolejną bitwę. Jack Sparrow, afiszując swoją kocią grację przed załogą podszedł do kapitana Barbossy:
-Witamy wśród żywych, kapitanie ? rzekł. W kilka sekund później czarna rękawica kapitana Barbossy wylądowała przed zupełnie zaskoczonym obliczem Jacka:
-Wybiła godzina zemsty ? wycedził Barbossa, obdarzając Sparrowa uśmiechem, jak gdyby ekscentryczny kapitan miał być już martwy ? Wyzywam Cię na pojedynek, Jack.
Po tych słowach na pokładzie zapanowała niczym niezmącona cisza. Nawet ocean wydawał się dostrzec powagę sytuacji, ponieważ wzburzona do niedawna tafla wody ucichła. Will, choć w rzeczywistości mocno zaskoczony, starał się zamaskować ten afekt niechęcią, jaką darzył obu kapitanów. Elizabeth, nieomal zemdlała, w rezultacie niespodzianie szybkiego powrotu do zdrowia Barbossy i wiszącego nad Sparrowem widma śmierci.
W rzeczywistości, panna Swann nie potrafiła ubrać w słowa uczucia, jakim darzyła Jacka. Wydawało się jej, że nie była to miłość, lecz jakaś znacznie silniejsza więź, której zerwanie groziłoby strasznymi konsekwencjami. Nie potrafiła nakreślić, jak postąpiłaby, jeśli Sparrow zginąłby któregoś dnia. Nawet rzucając go w paszczę Krakena, wiedziała, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Nie inaczej było i tym razem, choć w jej sercu rodziła się wewnętrzna obawa.
Tymczasem Jack Sparrow ukłonił się nisko przed Barbossą, podnosząc rękawicę z ziemi:
-Przyjmuje wyzwanie ? rzekł ? lecz pod jednym warunkiem?
-Jakim? ? zapytał brodaty kapitan.
-Jeśli i tym razem Cię zabije, obiecaj, że już więcej nie dane mi będzie umrzeć Twej parszywej twarzy ? odparł rozbawiony Jack. Butelka rumu, którą niedawno opróżnił dodawała mu odwagi i pomagała stać się cynicznym
- Masz to jak w banku, Jack ? powiedział, po czym jednym zdecydowanym ruchem ręki dobył szabli i uderzył na wroga. Sparrow zrobił natychmiastowy unik i również wyciągnął broń. Po chwili, obie szable zderzyły się po raz pierwszy, inaugurując tym sposobem potyczkę dwóch kapitanów Perły.
Szabla w szablę, cios w cios ? z taką zaciekłością walczyli ze sobą obaj panowie, przesuwając się wzdłuż sterburty okrętu. W pewnym momencie Jack sparował mocne uderzenie Barbossy i przeszedł do kontrofensywy. Tylko niebywały refleks brodatego kapitana ? amatora jabłek uchronił go przed niechybną śmiercią. Barbossa uchylił się od ciosy, a Jack przeciął wskroś jego ? czarny piróg? Po chwili to brodacz omal nie zabił ekscentrycznego kapitana perły. Jack w ostatniej chwili uczepił się masztu i tym sposobem uratował swe nogi przed amputacją. Następny atak Sparrowa był już jednak perfekcyjny. Jack najpierw odbił cios przeciwnika, po czym kopniakiem w kolano powalił go na ziemie. Sparrow bez skrupułów wykorzystał okazje, przeszywając klatkę piersiową kapitana Barbossy na wylot. Ten stał chwile, jak wryty, z szeroko otwartymi oczyma. Źrenicę wydłużyły się w nadnaturalny sposób, jak gdyby brodacz miał za chwilę wyzionąć ducha. Jack zdjął rękę z szabli i odwrócił się do swojej załogi, by tryumfalnym ukłonem wzbudzić ich radość i zachwyt. W ciągu ułamka sekundy wiwaty publiczności, zamieniły się w szybkie, nieartykułowane przestrogi, których, podpity i zapatrzony w siebie kapitan nie dostrzegł. Wtem Jack Sparrow poczuł, jak zimne ostrze szabli, przeszywa mu od tyłu serce. Wydawało mu się, jak gdyby ktoś zionął na niego lodowatym oddechem. Po chwili, obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni Jack upadł na ziemie? Barbossa patrzył nań z góry, pełny werwy i zdrowia, choć szabla przedziurawiła mu mostek i wciąż tkwiła w ciele brodacza. Wystarczył jeden gest monetą Azteków, by umierający kapitan zrozumiał intrygę. ?Mądry Polak po szkodzie? ? to przysłowie najlepiej odzwierciedlało myśli Jacka. Świat rozpływał się w jego martwych oczach. Ostatnie, co chciał ujrzeć to twarz ukochanej ? Elizabeth?
-Mayday! Jack Sparrow do Lizzie! Niczym samotny żeglarz do morza! Mayday! ? krzyczał w myślach Jack, lecz jego oczy nabrzmiały już krwią. Czuł ból, niewyobrażalne zimno przeszywające go od klatki piersiowej. Wtem zobaczył ją, zobaczył Elizabeth, tak jak zagubiony okręt widzi latarnie, światełko w tunelu, podczas burzy. Poczuł woń jej skóry. Następnie jej dotyk, kiedy obejmowała go w pół i wylewała nad nim łzy. Ostatnim uczuciem, jakie zapamiętał był smak jej ust?Następnie, w pełni świadom i wypełniony szczęściem Jack Sparrow odszedł z świata żywych?

Within_Destruction

RZECZ O POPIELNYM DIAMENCIE
(alternatywna historia, dziejąca się w tym samym czasie, co główna oś fabuły; po dosyć długim czasie obie historie się poprzeplatają )

autorstwa Raguela

***

Podczas gdy na pokładzie ukochanego statku charyzmatycznego kapitana o kocich ruchach, zapadła grobowa cisza i cała załoga opłakiwała pierwszego i prawdziwego kapitana Czarnej Perły, podobne, ponure nastroje panowały na innym okręcie, którego załoga miłowała się w uczynkach spod znaku czarnej bandery z białą czaszką i piszczelami podobnej barwy. Na Popielnym Diamencie, bo tak ów statek się nazywał, umierał bezimienny kapitan, którego załoga nazwała Raguelem, z racji jego zamiłowania do ludzkich istot, które Najwyższy obdarzył łaską posiadania skrzydeł. Już za życia krążyły o tym osobniku legendy, bądź chociażby krótkie marynarskie opowiastki. Fenomen kapitana, zwanego Raguelem, polegał na tym, iż nie potrafił mówić, a mimo to statkiem potrafił dowodzić. Krążyły wśród starszych żeglarzy, jakoby zawarł on pakt z jakimś Bezimiennym Bóstwem, wskutek którego stracił on zdolność werbalnej komunikacji na rzecz wnikania do umysłów osób, które obdarzy prawdziwym uczuciem. Ale wszyscy, którzy ową wersję wydarzeń usłyszeli, wybuchali śmiechem. ?Jak to? Taki kapitan? Pirat z krwi i kości? I miłość? Panie! Daj Pan spokój! Dzieciom takie bajki?? Jako ,że zwykle wszystkie legendy opierają się na maleńkim ziarenku prawdy, coś mogło być na rzeczy. Kapitan ? niemowa rządził na swym okręcie przez usta niejakiej Liriel. Była podporucznikiem. Ale, z niewyjaśnionych powodów, to jej zaufał najbardziej. Załoga nie zamieniała słowa z tą dwójką, jeżeli nie było ku temu wyraźniej potrzeby. Raguelem zwany najprawdopodobniej przekazywał jej swe decyzje, pisząc. Ale również i na to nie było dowodów. Kapitan cierpiał na jakąś nieznaną nikomu chorobę i całe dnie spędzał pod pokładem, pojawiał się, gdy z jakichkolwiek przyczyn podporucznik Liriel nie złożyła mu codziennej wizyty. A to bardzo rzadko się zdarzało. Liriel była lojalna wobec swego kapitana. A teraz właśnie był ostateczny sprawdzian jej lojalności. Raguelem zwany umierał. Ciemność go pochłaniała. Leżał w łożu, w swej kabinie. A obok, na klęczkach czuwała jego pani podporucznik. W całym pomieszczeniu słychać było tylko jej słowa, ale gdyby ktoś przyglądał się tej scenie z boku, zauważyłby, że ta dwójka zaiste porozumiewała się bez słów. On nie mówił, ale ona doskonale wiedziała o co chodzi jej drogiemu kapitanowi.

- Nie! To wcale nie koniec! Nie mów tak! ? krzyczała do niego przez łzy
- Zawsze tak mówiłeś! I tym razem Ci się uda! ? odpowiadała jej cisza.

Przerwała ją coś, czego Liriel nie spodziewała się nigdy usłyszeć, a na dźwięk czego jej kanaliki łzowe przestały powstrzymywać słone krople. Głos jej kapitana. Był mocny, chrapliwy, ale najważniejsze dla Liriel, że mogła go usłyszeć.

- Li-liriel? nie płacz? pamię? asz? ostatni? rozkaz? proszę?

Powieki kapitana Popielnego Diamentu zamknęły się. A Liriel nie mogła powstrzymać nadmiaru emocji, które ją rozsadzały od środka. Nienawiść? że śmiał ją zostawić? tak.. po prostu? żal? że to zapewne ona będzie odmawiała mowę pożegnalną? i jeszcze? ostatni rozkaz jej kapitana?

Wydawało jej się, że wciąż słyszy w głowie słowa Raguela, których nie wypowiedział i nigdy już nie wypowie.

?Masz służyć jemu równie dobrze, jak i mi? nie zawiedź mnie??


***

Zapłakana pani podporucznik Popielnego Diamentu leżała w pustym pomieszczeniu niegdyś należącym do jej kapitana. Ciała nie było. Zaraz po tym, jak Raguel zakończył doczesną wędrówkę, powiadomiła całą załogę. Zgodnie z jej przewidywaniami, wiadomość ta nie wywołała specjalnego poruszenia wśród żeglarzy. Nieżywy już kapitan nie cieszył się zbytnią sympatią. Czego oczywiście nie można było powiedzieć o szacunku, jaki wzbudzał. Liriel ubrała kapitana w najlepszy mundur, jaki znalazła w jego szafie, wypolerowała kordelas, który od dłuższego czasu nie był używany? jednym słowem, robiło wszystko, aby jak najlepiej przygotować swego kapitana na przejście do lepszego świata. Podczas tych wszystkich czynności, słone krople płynęły nieustannie. Zażądała, aby nikt jej nie przeszkadzał w tych trudnych dla niej chwilach. Dwóch nadgorliwców, którzy zapytali się o jej samopoczucie, straciło część zębów. Gdy wszystko było gotowe do ostatniego pożegnania, Liriel sama zaczęła się przygotowywać, wszak to jej przypadł zaszczyt prowadzenia tej przygnębiającej ceremonii. Związała w warkocz długie, czarne włosy, pozszywała wszystkie ubytki w swym prowizorycznym mundurze. I zaczęła się zastanawiać nad mową pożegnalną. Było to trudne. Nie wiedziała, co ma powiedzieć do garstki osób, których wiedza na temat swego kapitana ograniczała się do błyskotliwego stwierdzenia, iż ów dowódca nie mówi. Po raz kolejny od ostatniej rozmowy z Raguelem, Liriel zapłakała. Nie potrafiła powstrzymać łez. Jak zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, coś przerwało jej lament. Nie powstrzymało to, co prawda łez, ale serce na krótką chwilę przestało bić w jej piersi, a by po chwili zacząć tłuc się o żebra jak szalone.

- Droga Liriel? prosiłem, żebyś nie płakała? co prawda, to nie był rozkaz, ale to nie znaczy, że próśb mych nie musisz spełniać? - powiedział chrapliwy głos, który miała okazję usłyszeć tylko raz w życiu.

Liriel rozejrzała się z przerażeniem, zmieszanym z nadzieją, po swej kajucie. Prócz niej, nie było nikogo. W wiszącej na ścianie ogromnej, srebrnej tacy, wypolerowanej na tyle, aby pełnić funkcję pokładowego lustra, ujrzała swe przerażone oblicze.

- K?k? kapit? anie? ? zapytała nieśmiale, sądząc, że ów głos był tylko halucynacją wywołaną przez jej zrozpaczony umysł.

- Liriel? nie zwariowałaś? spokojnie. Nie służyłaś na zwyczajnym statku. Zawsze po śmierci kapitana, miały tu miejsce zdarzenia, których nie można logicznie wytłumaczyć. ? odparł głos w jej głowie.

- Ale? ale? jak to? możliwe? Co robisz w? mojej głowie? kapitanie?

- Zmarli, którzy zostawili po sobie coś, przez co ich dusza nie może zaznać spokoju, może
nawiązać jeden krótki kontakt z osobą, z którą za życia był za życia emocjonalnie związany.
Mam prośbę. Zrobisz coś dla mnie? Jeśli wyrazisz zgodę, przytaknij kiwnięciem głowy. Nie mam zbyt wiele czasu.

Mimo, iż wiele nurtujących pytań chciała w tej chwili zadać, kiwnęła tylko głową.

- Wielokrotnie zapewne zastanawiałaś się, czemu ten statek ma taką, a nie inną nazwę? Popielny Diament. Każdy z kapitanów, po śmierci, gdy jego ciało zostanie spalone przez osobę, która była mu najbliższa na okręcie, mocą owego statku, popiół zamienia się w mały czarny, diament. Z tym jest związana moja pierwsza prośba. Nie wrzucajcie mego ciała do morza. Spal je. Sama. W tajemnicy przed załogą. Diament umieść w miejscu, o którym Ci kiedyś opowiadałem. Ale dopiero dzisiaj dowiesz się co się tam znajduję. A prośba druga? znajdź go. Brakujący element. Znajdź go. Zabij. I zakończ dynastię. Żegnaj, pani porucznik.

-Ale? ale? zaczekaj! Nie odchodź! Jaką dynastię?! Nic nie zrozumiałam? - po raz kolejny zaczęła płakać.

Zebrała się w sobie, i zgodnie z prośbą Raguela, udała się do jego kabiny. Opowiadał jej kiedyś dlaczego jedyna ozdoba w jego kabinie jest dla niego taka ważna? Liriel nie widziała nigdy w tym obrazie nic nadzwyczajnego? Ale nie chodziło o sam obraz. Stanęła na łożu, którym kapitan skonał i zdjęła obraz? Za nim ujrzała drewniane drzwiczki. Otworzyła je. Za drzwiczkami odnalazła istny skarb. Mimo, iż wiele świecidełek widziała w swym pirackim życiu, te były wyjątkowe. Na półce, wyłożonej aksamitem, znajdowało się 10 przegród. Każda opatrzona imieniem. Imieniem kapitanów Popielnego Diamentu. Nie zwracała uwagi na pierwsze osiem?. Czarne diamenty zdawały się żyć, pulsowało coś niezwykłego w ich krystalicznej strukturze. Dziewiąta przegroda była pusta, podobnie jak dziesiąta. Ostatnia opatrzona była imieniem Raguel? imieniem jej kapitana? Pod dziewiątą znalazła imię osoby, którą przysięgła zabić, według polecenia kapitana? nie obchodziło jej, jak znajdzie kogoś, kto żywi do tego osobnika dosieczne uczucie, które pomoże spopielone ciało zamienić w czarny diament. Wiedziała, że musi zakończyć dynastię cokolwiek by to znaczyło? i znaleźć brakujący element. Dziewiątego kapitana. Kapitana Granda Sparrowa.

Within_Destruction

*** (JA ? fabuły właściwej ciąg dalszy)

Nie da się słowami opisać rozpaczy, jaką panna Elizabeth Swann wybuchła, gdy ostrze kapitana Barbossy przeszyło ciało Jacka. Najpierw dziwny skurcz w okolicy jabłka Adama, a potem przepełnione czarnymi łzami oczęta? Elizabeth, nie zważając na przestrogi innych, by nie zbliżać się do kapitan Barbossy, rzuciła się, by wtulić w swe ciepłe ramiona dogorywającego Sparrowa. Jack mamrotał niewyraźnie sklecone zdania, których sensu nie sposób było szukać. Nieśmiertelny i wiecznie żywy, jak się wydawało kapitan Jack Sparrow dogorywał na rękach Elizabeth. Ta widząc, że kapitan wydaje z siebie ostatnie tchnienie, pocałowała z namaszczeniem jego drżące usta. Jack otworzył na chwilę oczy, po czym wydał z siebie ostatni, głęboki oddech.
Tymczasem Will Turner, oniemiały patrzył z nieukrywaną zazdrością na lamentującą Eli:
-Czy mnie opłakiwałaby również, w taki sposób? ? pytał się nieustannie w myślach. Will poczuł, jakby pewna era w jego życiu właśnie się zakończyła. Nie była to era Sparrowa, nie odczuł na sobie jego śmierci, nawet najmniejszym stopniu. Była to epoka wzajemnej adoracji z Lizzie. Turner wiedział, że nie będzie już tak, jak dawniej, że nie pokocha już Elizabeth w taki sposób, jak kochał i viceversa? Otępiałym wzrokiem Will patrzył, jak Barbossa wyjmuje z swojej piersi szablę, a rana natychmiast goi się. Wtem z letargu wyrwał go, niczym grom, ochrypły okrzyk brodatego kapitana:
- Obawiam się, że pan Sparrow już mi więcej nie zagrozi ? zaśmiał się okrutnie ? Teraz ja tu przejmuje dowodzenie? Płyniemy do Indii, choćbyście mieli umrzeć z głodu, parszywe szczury lądowe. No już, na co czekacie, przygotować żagle! ? krzyczał Barbossa. Sam podszedł do steru i z namaszczeniem witał się z drewnianą konstrukcją, tak jak mąż wita się z żoną, gdy wraca po wojnie do domu:
-Ach nie ma to jak w domu ? zasyczał, gładząc ręką wypolerowany ster.

* * *

Kilka tysięcy mil od Czarnej Perły, gdzieś na środku morza Sulu, Latający Holender kołysał się na wzburzonej tafli wody. Pioruny raz po raz uderzały w okręt Davy?ego Jonesa, a ogromne fale rozbijały się o burty okrętu. Gdzieś pod pokładem, w najmroczniejszej z komnat siedział Davy Jonem, z nieopisaną inwencją wygrywając coraz to inną melodie na organach. Tego dnia, Davy nie czuł się najlepiej, jakieś wewnętrzne przygnębienie nie dawało mu spokoju.
Gdy utwór, wygrywany przez Jonesa w szedł w fazę kulminacji, drzwi do kajuty otwarły się z impetem. W mgnieniu oka, Davy dobył szpady i obrócił się w kierunku drzwi. W progu stała niewielka, brudna postać kobiety, której najbardziej obawiał się zobaczyć. Przed obliczem Jonesa stała Tia Dalma. Jones próbował przeszyć ją bronią, lecz każdy cios rozpływał się w powietrzu, jakby miał do czynienia z duchem:
- Ostrzegam Cię Jones, Twa ostatnia nadzieja umiera! ? rzekła Tia Dalma. W jednej chwili Davy zaprzestał siekać powietrze i zamarł bez ruchu:
-Jak to? ? wyszeptał bez emocji.

* * *

Nad Czarną Perłą zapadł zmrok. Na pokładzie ostał się tylko sterujący okrętem kapitan Barbossa, w towarzystwie zwłok Jacka Sparrowa, który spalony na popiół miał zostać wrzucony do morza, następnego dnia:
-I co Jack? Po co Ci było zaczynać ze starym Barbossą? ? pytał się martwej sylwetki Jacka brodaty kapitan ? I kto mnie teraz powstrzyma, co Jack?
- Ja? - ozwał się głos zza pleców Barbossy. Brodacz ze strachem w oczach obrócił się, szukając źródła dźwięku. Znalazł takowe w osobie stojącego przed nim? Davy?ego Jonesa.
-Inaczej się umawialiśmy, Barbossa ? mówił Jonem.
-My? ? zapytał oniemiały kapitan.
-Ja darowałem Ci życie, a ty zabijasz teraz, bez konsultacji ze mną, mojego człowieka. Tak okazujesz mi swoją wdzięczność ? krzyczał Davy.
-Ciszej, załoga się zbudzi ? odpowiedział nabierający pewności siebie Barbossa ? A co ty mi w sumie możesz teraz zrobić, co Davy? Gówno mi możesz zrobić!
-Myślisz, że przeklęty skarb Azteków uchroni Cię przed śmiercią? Mylisz się Barbossa? - odparł Jones. Następnie wyszeptał kilka niewyraźnych słów i pomiędzy rozmówcami wisiała nieśmiertelna małpa:
-W takim razie patrz, chłystku ? odrzekł Davy i swą szablą, o czarnym ostrzu przedziurawił małpę w pół:
-Teraz mi wierzysz, Barbossa?
Kapitan Barbossa cofnął się przerażony, łkając z cicha:
-Czego chcesz? ? zapytał.
-Sparrow musi żyć. Ponad to nie chcę nic więcej, co chciałem ostatnio?
-Ale to niemożliwe, Sparrow przewraca się już? martwy na pokładzie? odrzekł cicho Barbossa.
-To się okaże, brodaczu. To się okaże?

* * *

Był piękny dzień. Czarna Perła doskonale kontrastowała z Lazurowym wybrzeżem wysp. Statek wpływał na mieliznę. Czarne maszty powiewały nieznacznie, a na pokładzie było cicho, jak makiem zasiał? Przy sterze stał całkowicie rozluźniony mężczyzna, o charakterystycznym kapeluszu. Z pod nakrycia głowy wydobywały się gęste dredy kapitana? Sparrowa.
Wtem z pod pokładu wyszła czarująco piękna, złotowłosa kobieta, o pociągłych rysach twarzy i idealnych kształtach. PANI Elizabeth Swann podeszła do Jacka i z zaskoczenia objęła go za szyję:
-Jak Ci się podoba nasza podróż poślubna, Lizzie? ? zapytał Jack.
-Jest wspaniale?- odparła Eli leniwym, lecz pełnym entuzjazmu głosem?
-A będzie jeszcze piękniej? ? rzekł Jack i obrócił się w kierunku swojej kochanki, by spojrzeć jej w oczy i namiętnie pocałować.
Wtem Sparrow krzyknął z przerażeniem i odskoczył na kilka metrów, przewracając się w wypełnionych po brzegi beczkach. Nagle beczki opustoszały, lazurowe niebo przykryły ciemne burzowe chmury, wicher z tryumfem zawył, a przepiękne tropikalne wyspy, zamieniły się w morskie góry wznoszące się piętrami z morskiego odmętu. Najstraszniejsze było jednak to, co zobaczył przed sobą. Nie była to Lizzie, ani Toriette, a nawet kapitan Barbossa. Przed Jackiem stał geniusz śmierci, Davy Jones:
-Witam pomiędzy życiem i śmiercią, Jack ? rzekł Jones.
-A miało być tak pięknie. Ty zawsze musisz wszystko popsuć, Davy ? odpowiedział Jack, podnosząc się z ziemi i jednym, zwinnym ruchem otrzepując z pokładowego brudu:
-Nie dasz mi spokojnie odejść do wieczności, czyż nie? ? zapytał zrezygnowanym głosem Sparrow.
-Nie ? odparł Jones ? mogę za to zwrócić ci życie?
W tym momencie, w sercu Jacka zapaliło się światełko nadziei:
-A więc zobaczę jeszcze Lizzie? - pomyślał.
-Ta usługa będzie pewnie kosztować? ? zapytał Jack.
-Owszem?
Jack zaczął opróżniać kieszenie ze wszystkich drogocennych rzeczy, lecz Jones jednym gestem powstrzymał go:
-Nie chcę nic, co materialne ? tyle już tego mam ? zaśmiał się ochryple.
-W takim razie, czego ode mnie chcesz? Moją duszę już przecież mam?
-O tak, utrafiłeś w sedno, Jack. Apropos, mam nadzieje, że nie zapomniałeś o wyznaczonym zadaniu. Zegar tyka ? cały czas.
-Pamiętam o tym, aż za dobrze? ? odparł Jack i pomacał się po tatuażu w kształcie klepsydry, którego swędzenie rzeczywiście nie dawało mu spokoju ? Czego chcesz?
-Nie sądziłem, że masz uczucia, Jack. Teraz już jednak wiem. Pragnę jedynej rzeczy, którą kochasz i dla której pragniesz wrócić na tamten świat. Jedynej oprócz Czarnej Perły. Chcę duszy Elizabeth Swann.
Jack popatrzył na niego z przymrużonym okiem, po czym bez wahania podjął jakże zaskakującą decyzje:
-Zgoda ? odparł?


*** (Mikael)

Will Turner tulił mocno miłość swego życia. Jego ciemne, muskularne ramiona szermierza otulały ciasno smukłą niczym powiewająca trzcina córkę niedawnego gubernatora. Dziewczyna wylewała kolejne potoki łez, kwiląc żałośnie, a Will głaskał ją po długich, gładkich włosach.
?To koniec? ? pomyślał. ?Nie ma go. Jack Sparrow odszedł??
W jego głowie pojawiło się wspomnienie. TO wspomnienie. Elizabeth i Jack połączenie pocałunkiem. Wbici w swoje usta, połączeni w namiętnym uścisku ? zupełnie jak Will i Lizzy w tej chwili. To nie była jej wina. Sparrow zawsze był łotrem i kłamcą. Piratem. To ni była jej wina. A on? Co prawda osoba nieco szalonego i cierpiącego na przynajmniej kilkanaście schorzeń psychicznych kapitana nie była mu całkiem obojętna, ale teraz? Teraz Sparrow był martwy. Zimny. Koniec opowieści. Została tylko piękna księżniczka Elizabeth i on ? Książe William. Turner przycisnął ją do swego ciała. Poczuł delikatną woń perfum zmieszaną i lekkim zapachem jej potu.
- Elizabeth? - szepnął. ? Najdroższa, nie płacz, proszę?
- On umarł? On umarł ? powtórzyła dwukrotnie. ? Nie ma go. On umarł. On?
- ? ma się całkiem dobrze ? dokończył znajomy, bełkotliwy głos.
- JACK!!!
Burza blond włosów zasłoniła przed Willem oblicze cudem ocalonego Kapitana. Młody Turner przez chwilę nie widział, co dokładnie się stało i dopiero po kilku sekundach zdał sobię sprawę, że przytula powietrze, a Lizzy tuli się do przyobleczonego w dredy karaibskiego bożyszcza nastoletnich wieśniaczek.
- Elizabeth? - zaczął Will, ale radosne gderanie dziewczęcia i tętent nadbiegającej załogi zagłuszyły go zupełnie.
Po kilku kolejnych próbach odwrócił się na pięcie i zszedł pod pokład.
- Jak to się stało, Kapitanie ? spytał Gibbs.
- A jak to w życiu ? zaczął Jack, błyskając złotymi zębami. ? Raz na wodzie, raz pod wodą. Gdzie Barbossa?
- W kajucie. Kazał sobie nie przeszkadzać.
- W mojej kajucie? ? zapytał powoli Sparrow, cedząc słowa.
Dziewięć głów przytaknęło równo, czekając na dalsze słowa Kapitana.
- Kochani? to znaczy bando zawszonych kundli! ? warknął Jack. ? I ty, słodka Lizzy ? dodał. ? Pora na małe rendez vous z przyszłym byłym kapitanem ? zarządził, a na jego twarzy zagościł wyjątkowo paskudny uśmiech.

***

Gdy w końcu, ku ogólnej uciesze załogi, zaskoczony i spętany Barbossa opuścił pokład w towarzystwie kowadła u szyi, odbyła się największa uczta w dziejach Czarnej Perły. Czyli w dosłownym znaczeniu libacja jakiej świat nie widział. Powszechną radość wzbudzili tańczący razem na stole Pintel i Ragetti, których paradne kapelusze, zwinięte z sypialni samej Toriette, zajęły się od umieszczonych pod sufitem lamp.
Jack Sparrow ? król przyjęcia, solenizant i jubilat w jednym siedział w centralnymi miejscu przy wielkim, dębowym stole. Jednak, o dziwo, nie pochłaniały go w tym momencie ani rum ani jadło. Siedział pochylony nad mapami z cyrklem w dłoni, kreśląc na wyblakłym płótnie sobie tylko znane kursy. Starał się nie denerwować wszechobecnym pijaństwem i rozpustą.
- Oto co rum robi z porządnymi ludźmi ? mruknął. ? Skupić się, skupić się muszę!
Po chwili jego pracę przerwało przybycie Gibbsa. W przeciwieństwie do reszty załogi był stosunkowy trzeźwy, co nie znaczy, że chodził o własnych siłach.
- Jesteście trzeźwi, bosmanie ? zauważył Jack.
- Tak i wkrótce zamierzam zmienić ten stan.
- Dobrze ? zawyrokował Kapitan.
Gibbs zwalił się na ławę obok Jacka i spojrzał mu przez ramię.
- Mam pytanie, a raczej garść pytań i podejrzeń ? zaczął. ? Uczta pochłonęła prawie całe zapasy. Za dwa, góra, trzy dni nie będziemy mieli co jeść, a rum skończy się jeszcze szybciej. Czy mamy jakiś konkretny kurs?
- Tak ? oznajmił uradowany Kapitan.
- Czy kurs ten prowadzi do miejsca, w którym odnowimy zapasy?
- Dokładnie ? przytaknął Jack.
- Co to za kurs?
- Ciekawy kurs. Bardzo ciekawy ? oznajmił tajemniczo Kapitan Sparrow.

***

Will Turner stał na pokładzie jednego z najszybszych okrętów jakie zostały kiedykolwiek zbudowany. Zimny, morski wiatr owiewał mu twarz. Mężczyzna opierał się o burtę i spoglądał na nisko zawieszony sierp księżyca. Fale mieniły się tysiącami refleksów, nucąc żałosną pieśń. Z dołu dobiegały odgłosy popijawy. ?Elizabeth? dlaczego to wszystko nie wygląda tak, jak powinno?...? Will zwiesił głowę i zamknął oczy. Kiedyś nie liczyło się nic? Był tylko on i ona? Turner poczuł pieczenie w kącikach oczu. Przetarł je machinalnie.
- Nie wstydź się łez.
William podskoczył i odwrócił się błyskawicznie, wyciągając szablę. Jej błyszczący w blasku księżyca koniec dotykał niedawno przebitej piersi. Jack Sparrow zgrabnym ruchem ominął ostrze i stanął obok Willa. Turner schował broń i oparł się z powrotem o barierkę. Kapitan uczynił to samo. Zapadła niezręczna cisza.
- Nie płakałem ? zaczął cicho wyższy z piratów.
- Widzisz, William? - zaczął Jack tonem mistrza, znawcy i naczelnego specjalisty spraw damsko-męskich. - Takie są kobiety. Uśmiechają się zalotnie, kuszą, flirtują a potem: hyc! I uśmiechają się do kolejnego. Tak są po prost?.
Sparrow nie dokończył, bo kipiący ze złości Will przycisnął do jego gardła na nowo obnażoną szablę.
- Zabraniam ci mówić w ten sposób o Elizabeth! Zabraniam! Rozumiesz!
Kapitan spokojnie wydobył się z uścisku młodego Turnera, przy okazji rozcinając sobie gardło o jego szablę. Popłynęła z niego struga ciemnej krwi, a po chwili rana zasklepiła się magicznie. Jack wyciągnął z kieszeni złotą monetę i obrócił ją w palcach.
- Tak. Bardzo interesujące ? mruknął do siebie. ? Bywaj, paniczu Turner! ? zakrzyknął tym razem całkiem głośno.
Podbiegł jeszcze do rozgniewanego i zdziwionego rozmówcy.
- Nie martw się, Willy. Nie powiem nikomu, ze płakałeś ? zapewnił i zniknął pod pokładem.

***

- Postawić żagle! Naciągnąć liny! Ta łajba ma płynąć, jakby ją czarci gonili! Słyszycie mnie, zapchlone kundle! ? wrzeszczał nieustannie Kapitan Sparrow.
Skacowana załoga pracowała od rana w pocie czoła. Pozbawiony zbędnego balastu statek był gotowy do rozwinięcia maksymalnej prędkości. Tego pięknego, ciepłego poranka, wyszorowany pokład Czarnej Perły błyszczał nie gorzej niż buty jej kapitana i jajca wylizanego psa.
- Gotowe!
- Panie Gibbs! Kurs, jak poddawałem ? wrzasnął Jack.
- Zrobione ? odkrzyknął bosman i po chwili stanął tuż obok Kapitana. ? Mam pytanko. Czy dziś gonimy, czy uciekamy, a jeśli tak, to odpowiednio: kogo? I przed kim?
- Gonimy ? odpowiedział Jack. ? Pora pokazać tej suce, Toriette, czemu to Czarna Perła uważana jest za lepszą z sióstr.


*** (JA)

Poranna morska bryza dawała o sobie znać przemęczonej i przemarzniętej załodze Czarnej Perły, która całą noc spędziła na pościgu nikczemnej Toriette. Mimo, iż pościg trwał dopiero dwie doby, marynarze zaczęli plotkować już o zmianie, jaka zaszła w nastawieniu Jacka Sparrowa, po powrocie z zaświatów. Nikomu nie zwierzył się, jakim cudem zdołał wyjść bez szwanku z owej potyczki z Barbossą, choć te pytanie zadawano mu po tysiąc razy. Zawsze zbywał ciekawskim, krótką, wymowną odpowiedzią:
-Nie ważne jak, ważne, że wciąż jestem wśród was. No dalej, wynocha, myślicie, że nie mam nic do roboty ? musze przemyśleć parę ważnych spraw?
Właśnie. Przemyśleć. Ostatnie dwa dni Jack Sparrow, w całości spędził za sterem, pogrążony w myślach. Jedyna rzecz, której gotów był się zwierzyć to butelka rumu ? jego nieodłączny przyjaciel, na którym zawsze mógł polegać. Jack opuszczał stanowisko za sterem tylko wtedy, kiedy ku zbliżała się Elizabeth. Unikał jej osoby, a przede wszystkim spojrzenia jak tylko mógł, w rezultacie czego przez całą podróż nie zamienił z nią ani słowa. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego? Odpowiedź jest prosta: miał wyrzuty sumienia, że ofiarował jej duszę w zamian za swój nędzny żywot.
Jakaś cząstka starego Sparrowa paradoksalnie umarła w nim, kiedy Jones zwrócił mu życie. W dodatku, coraz bardziej zaczęła doskwierać klepsydra wyszyta na ramieniu. Z każdym dniem na dnie klepsydry pojawiało się nowe ziarenko, powoli wypełniając tatuaż.
W wyniku wszystkich wyżej wymienionych mankamentów Jack Sparrow spoważniał, spochmurniał, a przede wszystkim zapragnął odwetu na Toriette.
W końcu drugiego dnia podróży Jack wyglądając z lunety, dojrzał na horyzoncie odległe kontury Białej Perły. Sparrow zerwał się, niczym lampart spostrzegłszy ofiarę i w jednej chwili wydał załodze kilkanaście rozkazów.

* * *

Pierwsze gwiazdy pojawiły się na horyzoncie, gdy Czarna Perła zrównała się z śnieżnobiałym okrętem Toriette:
-Do armat, zawszone kundle, do armat ? krzyczeli kapitanowie obu okrętów.
Wkrótce z Czarnej Perły wydobył się przeraźliwy huk i dwadzieścia armat uderzyło o burtę Białej Perły. Chwilę później okręt Toriette odpowiedział ogniem. Rozpoczęła się najprawdziwsza bitwa morska?


To tyle, jeśli chodzi o wątek Jacka Sparrowa. Teraz chciałbym zainaugurować nowy wątek, który poszerzy naszą historie?
PS. Taki mały spoiler: Obie historie połączą się wkrótce w jedną całość?




Pięciomasztowy kolos wpłynął na spokojną toń Pacyfiku. Za rufą zostawił już ledwo dostrzegalne brzegi ziemi ognistej oraz cieśninę Magellana i teraz, dumnie pędził na północny zachód, dziobem wyznaczając odległy cel rejsu. Załogę czekała jeszcze długa przeprawa, gdyż brzegi Indii odległe im były o kilka tysięcy mil morskich. Bezchmurny, nocny nieboskłon mienił się setkami gwiazd, których kompozycje tworzyły niezliczone, czasem cudowne kształty. W oddali, na horyzoncie, można było dostrzec latarnię w Puerto Plata. Na statku panowała cisza. Niemal cała załoga hiszpańskiego pięciomasztowca pogrążona była we śnie. Tylko w poły przytomny sternik wykonywał swe obowiązki. Nawet majtek pełniący służbę na bocianim gnieździe odłożył lunetę i chrapał w najlepsze.
Naglę tę niczym niezmąconą ciszę przerwały strzały z armat. Majtek otrząsnął się z letargu i popatrzył przed siebie. W odległości najwyżej stu jardów, przed nimi dryfowała czteromasztowa fregata, ostrzeliwując hiszpański okręt. Rozpaczliwie zawołał do wyrwanej ze snu załogi:
-Nieprzyjaciel od sterburty!- A po chwili, kiedy dostrzegł przez lunetę banderę wrogiego statku dodał jeszcze bardziej rozpaczliwym tonem - Do broni! Piraci!
Kapitan hiszpańskiego galeonu zwanego Vencedor (Zwycięzca) bardzo sprawnie zorganizował defensywę. Po czwartej salwie piratów Vencedor odpowiedział ogniem. Dwadzieścia armat wydało z siebie przeraźliwy huk, poczym kule uderzyły o bakburtę fregaty. Po krótkiej, lecz wyjątkowo zaciętej wymianie strzałów, piraci przystąpili do abordażu. Kilkadziesiąt haków zarzucono na sterburtę galeonu. Chwile później skrzyżowano szablę. Może z powodu zaspania, a może z braku umiejętności, faktem pozostaje, iż mimo liczebnej przewagi Hiszpanie nie radzili sobie w tej konfrontacji. Zaledwie po kilku minutach siły zostały wyrównane, a piraci już zaczęli sobie ostrzyć zęby na dobra, jakie przewoził Vencedor. Załoga pięciomasztowca ubożała z minuty na minutę. Jedynie kapitan Hiszpana wraz z garstką oficerów stawiało dzielny opór korsarzom. Kwadrans później było po walce. Piraci plądrowali ładownie Vencedora, a jego dowódca, skrępowany, przyprowadzony został na pokład wrogiego okrętu, by stanąć przed obliczem herszta korsarzy.
Po chwili z kajuty wyszedł dumny, wysoki mężczyzna o jasnej cerze i stosunkowo długich, kasztanowych włosach. Pociągłe, szlachetne rysy twarzy i błękitne, iskrzące się radością oczy z pozoru mogłyby nie pasować do wizerunku kapitana pirackiego okrętu. Odziany był w haftowaną, kruczoczarną koszulę i aksamitne spodnie. Na głowie nosił brązowy, flauszowy piróg, nieodłączną część jego stroju, za którą gotów był oddać życie połowy załogi, zaś na ramieniu, siedziała rozglądając się bacznie po pokładzie, piękna, różnobarwna papuga. W dłoni dzierżył szpadę, której rękojeść zdobiona była złotem. Było coś w tym wzroku, jakim obdarzył Hiszpana, co napełniało go przeraźliwą trwogą. Podszedł do kapitana, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem i skłonił się przed nim:
-Christopher Eagle? do usług- powiedział po hiszpańsku, z nutą ironii w głosie. Kapitanowi Vencedora dech zamarł w piersiach. Doskonale znał to nazwisko. Posejdon, jak nazywano go w bliskim otoczeniu był zmorą dla każdego okrętu, niezależnie od bandery. Plądrował nie tylko na wodzie, ale także na lądzie, nie okazując przy tym zbyt wielu przejawów dobroci. Hiszpan załkał ze strachem:
-Miej litości, panie! Dam ci ile zechcesz, tylko miej litości i daj mi wolność- w tym napadzie strachu padł na kolana, pochwycił rękę Eagle?a i zaczął ją z namaszczeniem całować, lecz pirat odtrącił go uderzając boleśnie w twarz:
-Uspokój się błaźnie!- Powiedział do niego- Wstań z tych kolan i zachowuj się jak mężczyzna, Hiszpański skunksie.
Hiszpan powolnie podniósł się z posadzki i z pokorą pokłonił się Eagle?owi:
-Nazywam się Juan De La Vegas
-Bardzo mi miło. Tymczasem, Juanie De La Vegas, powiedz mi, podaj mi choćby jeden powód, dla którego miałbym darować ci życie.
-Mam narzeczoną, którą chciałbym po powrocie z tej wyprawy poślubić. Dostałem propozycje, by zostać vice-gubernatorem Cartageny. Moja matka popadła w ciężką chorobę, nie mogę jej teraz zostawić?
-Doprawdy- zaśmiał się Eagle, a załoga mu zawtórowała, chociaż niewielu z nich rozumiało Hiszpański- to, dlaczego jesteś teraz tutaj, a nie przy niej, co? Mówisz, że masz narzeczoną, którą chciałbyś poślubić tak? Mi, jednak, nie daliście takiej szansy?Oddzieliliście mnie od mej ukochanej przeszkodą nie do pokonania, choć ponoć miłość wszystko potrafi przezwyciężyć? Płynęła statkiem z Port Royal do Barbados, do swojego ojca, by osobiście zaprosić go na nasz ślub, gdy twoi koledzy zatopili jej okręt. Powiedz mi, czy byłoby sprawiedliwe gdybym darował ci teraz życie? Tylko szczerze, kłamstwo nic ci tu nie pomoże?
-To nie ja zatopiłem łódź pańskiej ukochanej tylko ci przeklęci korsarze, a to takie same szumowiny jak wy, piraci- wymamrotał De La Vegas po długiej chwili namysłu.
-I tu się musze z tobą zgodzić De La Vegas. Jestem szumowiną. Przyznaje się do tego. Lecz nie z własnej woli stałem się? piratem. WY mnie nim uczyniliście. Zmusiliście mnie do zemsty, do nienawiści i okrucieństwa. Wy, bo to wasz Hiszpański okręt zrównał z ziemią moje rodzinne miasto i zaciągnął mnie na Mauretańskie plantacje gdzie, przez pięć lat, harując jak Syzyf, dzień i noc, przechodziłem przez śmierć za życia, bo tak mówi się o ?pracy? niewolnika.
-Bardzo mi przykro z powodu tych cierpień doznanych przez pana, ze strony mojego narodu, ale czyż sprawiedliwym by było karać mnie w miejsce tych, którzy panu tę krzywdę wyrządzili.
-Naturalnie, oni zostali już przeze mnie ukarani- powiedział Eagle, co w rzeczywistości nie było do końca prawdą, bo kapitan okrętu, który zaatakował jego rodzinne miasto, zginął kilka lat wcześniej, w nierozważnej próbie zdobycia Tortugi-, Ale to nie przywróciło mi moich utraconych pięciu lat życia.
-Ja jednak okaże się wobec ciebie miłosierny- rzekł doniośle Eagle, poczym zwrócił się ironicznie, w dialekcie Angielskim do swojej załogi- Panowie, pragnę przedstawić wam nowego członka naszej załogi, wyznaczam mu bardzo odpowiedzialne zadanie, więc traktujcie go z należytym szacunkiem w stosunku do funkcji, jaką pełnić będzie tutaj. Będzie naszym? pomywaczem- piraci wybuchli gromkim śmiechem- Ferguson, Doley pokażcie mu jego nowe miejsce pracy. Reszta załogi, zatopcie ten hiszpański wrak i rozwińcie żagle. Kierunek- Indie!
Juan De La Vegas przebywał niegdyś pół roku w Angielskim więzieniu i stąd nauczył się trochę języka wroga, który teraz, choć przydał się mu w zrozumieniu intencji pirackiego kapitana, w rzeczywistości okazał się dla niego zgubą. Bez chwili namysłu zawołał do wydającego rozkazy Eagla:
- Ty cholerna szumowino. Bądź przeklęty razem z twoją matką- dziwką, która spłodziła takiego szatana jak ty. Niech Bóg wymierzy ci sprawiedliwość, dziecię Belzebuba!
Eagle momentalnie obrócił się ku kapitanowi Vencedora, poczym wydał nowy rozkaz załodze:
-Stać! Zmieniłem zdanie! Najpierw musimy pokazać temu chłystkowi, jakie zastosowanie na naszym statku posiada reja?


*** (Mikael)

Wrzawa. Chaos. Krew i pożoga. Kolejne salwy armat stopniowo acz konsekwentnie dziurawiły siostrzane statki. Zdawało się, że Białą Perłę, uszkodzona już wcześniej w starciu z Vencendorem trzymała na wodzie jedynie silna wola i nienawiść jej Kapitan. Toriette przechadzała się spokojnie po pokładzie, zgrabnie omijając walące się maszty i przecinające powietrze odłamki drewna. Czekała. Gdy kolejna kula nieomal urwała głowę Pani Kapitan, nastąpił wyczekiwany moment.
- Dość! ? wrzasnął do swych ludzi Sparrow. ? Następny, który odpali armatę, popłynie w jej towarzystwie na dno oceanu!
Toriette uśmiechnęła się złośliwie. Żałosny, zapijaczony do juan do siedmiu boleści. Odmóżdżony przez nadmiar słońca, chwiejący się gwiazdor w pirackim kapeluszu. Pani Kapitan zbliżyła się do burty i pomachała kredziastemu idiocie. Ten w odpowiedzi zmrużył gniewnie oczy, a po chwili znów przybrał swój radosny i beztroski wyraz twarz. Głupi, głupi Jack? To oczywiste, że nie możesz zniszczyć Perły. Podobnie jak ja, wiesz o przepowiedni, a twoja nieprzyzwoita zachłanność nie pozwala ci na przepuszczenie okazji do obłowienia się. Toriette jednym ruchem chwyciła jedną z ostatnich lin na swym statku, które mogły przenieść ją na drugą stronę. Po chwili stała już naprzeciwko Dredowego Kapitana.
- Co jest, Jack? Chciałeś mnie? To masz! ? warknęła wyciągając szablę.
- Nie pora na żarty kobieto! ? krzyknął piskliwym głosem Sparrow.
Toriette zaatakowała szybko. Proste, niestylowe pchnięcie prosto w serce. Jack nie bez trudu zbił cios. Teraz oboje zaczęli okrążać się na pokrytym drewnianymi odłamkami pokładzie.
- Toriette, skarbie, po co te nerwy ? kontynuował Kapitan Czarnej Perły. ? Nie możemy porozmawiać?
- Nie?
Kolejna seria pchnięć. Głowa, tors, głowa, krocze. Sparrow cofał się i nerwowo, próbując parować ciosy. Toriette nie grała fair. Nareszcie cięcie. Prostopadłe. Tym razem Jack bez problemu zablokował uderzenie i szybko wyprowadził kontrę. Proste, ale silne uderzenie z półobrotu sprawiło, że koniec szabli nieomal zahaczył o lekko zadarty nos Kapitan Białej Perły.
- Co jest, Pani Kapitan ? zaczął Jack z uśmiechem. ? Nie w formie?
- Tylko popatrz ? wysyczała w odpowiedzi i skoczyła w tył.
Jej stopy natrafiły na jedną z nielicznych ocalałych beczek. Teraz Toriette spacerowała po niej niczym wytrawny cyrkowiec.
- Hmmm? Ładne? - mruknął Jack.
Wyskok. Salto w tył. Sparrow nie widział perfekcyjnego lądowania. Jego wzrok skupiony był na toczącej się w jego stronę beczce. Poderwał się w górę w ostatniej chwili. Teraz to on popisywał się wytrawną sztuką biegania po kole.
- Zawsze uważałam, ze masz w sobie coś z błazna, Jacku Sparrow ? krzyknęła Toriette.
- Ty też, najdroższa. Wiesz ile płacą z kobiety z brodą? ? odpowiedział pogodnie Kapitan Czarnej Perły i zgrabnym ruchem pokierował beczkę do przodu. Kolejny raz skrzyżowali szable. Ostre niczym brzytwy ostrza raz po raz zderzały się ze sobą, błyszcząc w południowym słońcu. Toriette obracała się na wszystkie strony, by sparować ciosy przeciwnika akrobaty. Nagle oboje przerwali. Wokoło panowała śmiertelna cisza. Tymczasem załogi siedziały razem w równym rządku na drugim końcu okrętu, wpatrzone w swych kapitanów. Gibbs krążył wokoło z prowizoryczną sakiewką z własnej koszuli.
- Jeden miedziak na Kapitana Sparrowa, dziękuję. Dwa na Kapitan Toriette, dziękuję.
- Ty draniu ? mruknął Jack. ? Ja ci pokażę jednego miedziaka!
- Nawet oni lepiej mnie cenią ? zauważyła Toriette. ? To co? Kończymy?
Sparrow w odpowiedzi wyprowadził proste cięcie po kolanach. Pani Kapitan przeskoczyła mknącą szablę, ale przed dobrze wymierzoną pięścią nie miała szansy uciec. Po sekundzie leżała na deskach z zakrwawionym nosem.
- Ty draniu! ? jęczała. ? Połamałeś mi nos! Jak ja będę wyglądać.
- Cóż? Moja piękna? - zaczął Jack wędrując wraz z beczką tyłem w kierunku załogi. ? I tak nie mogło być gorzej, więc będzie tylko?
Kapitan Czarnej Perły umilkł. Między oczy spoglądał mu właśnie długi pistolet, spoczywający w prawicy rozeźlonej Toriette. Oszpecona kobieta uśmiechnęła się krzywo i obniżyła broń, celując w beczkę, na której stał. Beczkę z prochem.
- O kurde?


***


Jack Sparrow uśmiechnął się, niczym cynik, robiący minę do złej gry. Bez żadnych skrupułów Toriette nacisnęła na spust. Beczka wybuchła, niszcząc pokaźną część pokładu Czarnej Perły. Kapitan patrzyła, jak ciało Jacka spopiela się w ułamku sekundy, po czym siła odrzutu wypchnęła ją z okrętu. W ostatniej chwili zdążyła jednak utrzymać się masztu i tym sposobem uniknęła kąpieli w lodowatej wodzie. Toriette leżała na osmolonych deskach pokładu, śmiejąc się pod nosem:
-Pokonałam Cię, Jacku Sparrow, skarb pereł jest w zasięgu ręki? - wyszeptała. Nagle, wśród szumu morza i odgłosu walk załogi Jacka z jej własną usłyszała głośny, stanowczy stukot zbliżających się kroków. Toriette momentalnie obróciła głowę i spojrzała do góry. Jack Sparrow stał przed nią, w poły obnażony z ubrań, wymachując przed oczyma złotą monetą. Skrawki rozszarpanej koszuli kołysały się zgodnie, z każdym powiewem wiatru, odkrywając jego potężną muskulaturę. On sam jednak, wydawał się być w doskonałej kondycji:
-Adios amigo, jak to mówią Hiszpanie ? rzekł, po czym skierował szablę, końcem ostrza dotykając szyi Toriette. Już miał podciąć jej gardło, kiedy z oddali usłyszał dźwięk łamiącego się drewna. Spojrzał jednym okiem na Białą Perłe. Okręt Toriette trząsł się niemiłosiernie:
-Co to? ? zapytała Toriette.
-Skądś znam to uczucie i nie są to zbyt miłe wspomnienia?

* * *

Davy Jones był w złym humorze. Była to charakterystyczna cecha kapitana Holendra, gdy zmuszony był przyjmować nieproszonych gości:
-Jest ktoś, kto nam przeszkadza i trzeba go natychmiast usunąć? ? rzekł rzeczowo Lord Beckett, udając, że popija kawę z brudnej filiżanki, najgorszej zastawy Davy?ego:
-Jeśli chodzi o Jacka Sparrowa, to nie jest to taka łatwa? - zaczął Jones, lecz Beckett przerwał mu cedząc przez zęby:
-Sparrow może poczekać. To beznadziejny pirat. Mnie interesuje kapitan siostrzanego okrętu Czarnej Perły?
-Niejaka Aleksis Toriette, tak? ? zapytał z nadzieją Davy:
-O tak, chcę mieć tą sukę martwą ? odparł Beckett.
-To będzie dla mnie czysta przyjemność. Mój maleńki pupilek wkrótce to załatwi? - rzekł Jones. Beckett rozsiadł się wygodnie na długiej, miękkiej kanapie i powiedział leniwym tonem:
-Dobrze się z Tobą robi interesy, Jones?

* * *

Toriette i Sparrow zdążyli już dojść do konsensusu, gdy na pokład Białej Perły wślizgnęły się macki Krakena, niszcząc, co popadło.
Podczas, gdy kapitanowie pereł próbowali przedostać się na Białą Perłe, Will Turner, Elizabeth Swann i Joshamee Gibbs próbowali walczyć z potworem. Wtem jedna z macek pochwyciła w swe sidła Lizzie. Will zawył nieszczęśliwie i z szablą rzucił się na morskiego potwora. Jedna z kończyn powaliła Turnera na ziemie. Macka obejmująca pannę Swann zbliżała się nieuchronnie do gardła Krakena. Kolejna z kończyn mątwy oplotła się wokół masztu, łamiąc go w pół.
Los Elizabeth wydawał się być przesądzony. Tylko sekundy dzieliły ją od gardła Krakena. Sekundy i ? kapitan Jack Sparrow.
Tymczasem, okręt łamał się pod olbrzymią masą morskiego potwora, a załoga uciekała w popłochu przed złowieszczą bestią. Will Turner, wciąż próbował dostać się do Elizabeth. Chwycił w rękę długą, drewnianą belę i już miał wyskoczyć z burty, wprost w gardło Krakena, gdy macka potwora ? zepchnęła go do morza.
Toriette, z bezpiecznej odległości przypatrywała się zaistniałej sytuacji. Statki nie na dawały się już do dłuższego rejsu. Biała Perła miała, za chwilę zostać połkniętą przez potwora, a Czarny okręt Jacka był ledwo sprawny. Sam Sparrow ruszył już na odsiecz Kraken?owi, więc Toriette została zupełnie sama na pokładzie Czarnej Perły. Nie tracąc czasu, co tchu rzuciła się do steru, by umknąć potworowi. Rozłożyła żagle, a gdzieś w oddali usłyszała głośne przekleństwo. To Jack Sparrow darł się w niebogłosy przeklinając Toriette.
Gdy Jack zdołał już się uspokoić po utracie ukochanego okrętu i ucieczce Toriette, postanowił uraczyć się drugą rzeczą, którą kochał tak, jak swój okręt. Wiedział, że nie ma już dla nich nadziei. Wydobył z kieszeni kontusza, rum i duszkiem opróżniał jego zawartość. W pewnym momencie zakrztusił się i wypluł alkohol na pokład.
Na horyzoncie, ujrzał okręt. Po raz kolejny włożył rękę do kieszeni i po chwili przyglądał się przez lunetę przybyszowi:
-Znam ten okręt, ale to przecież? niemożliwe. Chritopherze Eagle, kocham Cię ? zawołał na widok zmiany kursu przez okręt. Teraz pięciomasztowy kolos pędził w kierunku Białej Perły. Uradowany i przepełniony nadzieją Jack Sparrow opróżnił do końca butelkę rumu i rozejrzał się po okręcie. W tym momencie do stóp Jacka doczołgał się ocalały Gibbs, niosąc w rękach ukochany kapelusz swojego kapitana:
-Co teraz zrobimy?! Wszyscy zostaniemy wyżarci przez soki trawienne tej bestii ? załkał głośno Gibbs.
-Uspokój się, łajzo. Apropos, ? odrzekł Sparrow, przyglądając się sytuacji na okręcie ? pewna piękna kobieta, oczekuje mojej pomocy. Wybacz więc Gibbs, napiłbym się jeszcze z Tobą, ale na mnie? już pora ? dodał Jack, pełen animuszu stanął na burcie i chwytając w dłoń szablę skoczył do gardła potwora.


*** (Mikael)


Ostatnią rzeczą jaką poczuł, mknący w kierunku Krakena, Jack był obrzydliwy, duszący i nieprzyjemnie znajomy smród. Potem zapadła ciemność. Udało się! Kapitan leżał przez chwilę na plecach, próbując złapać oddech. Znajdował się w dobrze poznanych już trzewiach potężnego Lewiatana. Z tą maleńką różnicą, że teraz wszystko trzęsło się w rytm destrukcyjnego tańca potwora, zajętego konsekwentnym demontażem Czarnej Perły. Mięsiste ściany górnej części żołądka skręcały się i pulsowały nieregularnie.
- Do dzieła ? zachęcił się Kapitan okrętu o czarnych żaglach.
Poderwał się na równe nogi i od razu stracił równowagę. Jego twarz wgniotła się w pokryte lepką śliną i zgniłymi resztkami wszelakiej maści i rodzaju dno żołądka.
- Zła dieta, bestyjko ? mruknął i ponownie (tym razem nieco ostrożniej) podniósł się.
Wystarczyło krótkie spojrzenie, by odnaleźć to, czego szukał. A raczej kogo. Towarzyszący mu podczas poprzednich wakacji we wnętrzu morskiego potwora umarlak nadal siedział na swoim miejscu. Jego prawa noga, a raczej to, co z niej zostało, zaczepiała o tylny ząb gospodarza.
- Wybacz, Johny ? powiedział przepraszającym tonem Jack.
Chwilę później wisiał w powietrzu, dyndając nogami nad morzem kwasów żołądkowych potwora. Wbite w górną ścianę piszczele truposza były nie gorszym narzędziem niż profesjonalne haki wspinaczkowe. Nagle ciało Krakena zatrzęsło się wyjątkowo mocno, a Jack zjechał po oślinionych gnatach w dół, prawie wpadając do bulgoczącej zwartości żołądka stwora.
- Niedobrze?
Po długiej wędrówce Sparrow w końcu dotarł do celu. Mięsisty, pofałdowany otwór, który rytmicznie zamykał się i otwierał, udowadniając piratowi, że istnieją gorsze zapachy od oddechu Krakena ? jego gazy. Jack puścił prawy piszczel i teraz tylko jedną ręką trzymał się bezpiecznej przestrzeni ponad kwasami. Z kieszeni wyciągnął przygotowane jeszcze przed bohaterskim skokiem małe kamienie. Mięsista dziura, otworzyła się, wpuszczając do środka śmierdzące gazy.
- No bestyjko ? zaczął pogodnie Sparrow. ? Jak to się mówi? pierdut.
Kapitan Czarnej Perły zwolnił uścisk lewej ręki i runął w morze kwasów. Zanim uderzył o powierzchni śmiertelnej mieszaniny, uderzył o siebie krzemienie. Ostatnie, co zapamiętał to snop iskier i huk eksplozji.

***
- Nie damy rady ? wrzeszczał Will. ? Elizabeth! Uciekaj stąd.
Panicz Turner i reszta załogi podjęli walkę z potworem. Walkę z góry skazaną na porażkę. Krakena strzaskał już cały dziób i uszkodził kadłub, przez co Perła zaczęła nabierać wody. Sytuacja była beznadziejna. Wokoło krążyły macki potwora, próbującego rozerwać załogę na drobne kawałeczki.
Will wraz z Gibbsem próbowali zebrać cały proch na statku, by powtórzyć chwyt użyty już w przeszłości. Jednak beczek było stanowczy zbyt mało. Teraz w obliczu nieuchronnej klęski w głowie młodego Turnera kołatała się szalona myśli. Chronić Elizabeth! Za wszelką cenę zabrać ją z tego piekła!
- Jestem ? krzyknęła Elizabeth, która właśnie stanęła tuż przy swym ukochanym.
- Miałaś uciekać? - zaczął William, ale na jego ustach wylądował palec Lizzy.
- Nie. Nie zostawię cię, kochany. Zrobimy to razem.
Will spojrzał w jej piękne, brązowe oczy. Oczy pełne determinacji i odwagi. Przytaknął.
- Razem ? powtórzył.
- Razem! ? wrzasnął Gibbs.
Chwilę później cała trójka biegła po pokładzie w kierunku wielkiej dziury, z której widać było przebrzydły pysk Krakena. Biegli równo. Ramię przy ramieniu. Szabla przy szabli. Za siebie. Za miłość. Za Jacka.
Nagle coś się stało. Stwór zakołysał się dziwnie i cofnął. Targnęły nim konwulsję. Ogromny ognisty podmuch wystrzelił ze spalonego wnętrza Krakena. Płonąca bestia wrzasnęła żałośnie. Will, Elizabeth i Gibbs padli na ziemię, obsypani resztkami Perły i zwęglonymi wnętrznościami stwora. Nagle w powietrze wystrzelił płonący pocisk. Po chwili stracił pęd i runął z krzykiem na dziurawy pokład. Osmalony Kapitan Jack Sparrow obrzucił ostatnim spojrzeniem konającego potwora.
- Adios, bestyjko?
Nagle pociemniało. Słońce zasłoniły chmury, zerwał się wiatr, a na pokładzie Czarnej Perły stanął?
- Davy! Stary druhu! ? krzyknął niespeszony kontekstem sytuacji Jack.
Po chwili nieustannie poruszające się oblicze morskiego Łowcy Dusz znalazło się stanowczo za blisko Sparrowa. Dredziasty Kapitan cofnął się o krok.
- Zabiłeś mojego potwora ? wycedził Jones.
- W obronie własnej ? zaczął Jack, ale wyraz twarzy rozmówcy sprawił, że umilkł i spuścił wzrok. ? Mam świadków? - mruknął jeszcze.
- Masz szczęście, że? - podrygujące macki Jonesa wskazywały na to, że nie może znaleźć odpowiedniego słowa. - ?jesteś mi potrzebny. Tymczasem, Sparrow. I pamiętaj o naszej umowie ? dodał wskazując wymownie na leżącą na deskach pokładu Elizabeth. ? Bo dla takiej duszy jestem gotów gonić cię nawet na kraniec świata. Tymczasem, Sparrow.
Will i reszta załogi odważyli się wstać dopiero, gdy ucichł stukający krok Jonesa.
- Co to miało być? ? spytała Elizabeth.
- Bredził ? niemal krzyknął Jack. ? Starsi piraci już tak mają.
- Mówię o tym wybuchowym wejściu ? zaśmiała się Lizzy. ? To było genialne ? stwierdziła i zarzuciła ręce na szyję Kapitana Czarnej Perły.
William zbladł i zacisnął zęby. Gibbs niemal słyszał wygłaszane w myślach kompana przekleństwa i inne niekulturalne oznaki nienawiści do Kapitana Sparrowa.
- Co zrobimy, Kapitanie ? Gibbs przerwał radosne trajkotanie Lizzy. ? Okręt w kawałkach. Najpóźniej do zachodu słońca pójdziemy na dno ? zauważył.
- Spokojnie. Spodziewam się gościa ? oświadczył Jack i bezceremonialnie wypuścił z objęć i ominął, nadającą ciągle Elizabeth.
Stanął przy burcie i wskazał płynący w ich stronę potężny pięciomasztowiec.
- Eagle płynie ? powiedział Jack i zmrużył oczy, wpatrując się w mały szczegół na wielkiej plami statku przed nimi. ? I chyba ma tą sukę, Toriette.


*** (JA)


Mój plan został pogrzebany w gruzach, toteż zmieniam nazwę okrętu Eagle?a z Vencedor na Emerald


Tymczasem w jednej z kajut Emeralda toczył się zażarty spór pomiędzy kapitanem, a jego najbliższymi podwładnymi:
- W imieniu swoim i całej załogi kategorycznie nie zgadzam się na taki podział- zaskrzeczał jeden z marynarzy.
- Póki ja tu jestem kapitanem i ja wyznaczam, jaka część łupu przypadnie na każdego członka załogi! Więc bądź tak dobry i nie wtrącaj się w nie swoje sprawy- odpowiedział Eagle mierząc go jadowitym spojrzeniem.
-Tak chciwym i niesprawiedliwym postępowaniem, może pan wywołać bunt na pokładzie sir!- Zawołał Goran Isson. Był to niski, krępy mężczyzna, Szwed, o niezwykle białej cerze, szafirowych oczach i jaskrawych blond włosach, który należał do bardzo wąskiego grona zaufanych ludzi Eagl?a. Rzeczywiście, Isson, co krok okazywał lojalność wobec swojego kapitana, wyrażając pełną aprobatę dla niemal każdej jego decyzji. Dlatego, duże wrażenie na Christopherze wywarła pozycja, jaką jego podwładny zajął w tej kwestii. Oczekiwał, że Szwed poda mu pomocną dłoń w przekonywaniu załogi, a on wsunął im do rąk pomysł zaszantażowania Eagle?a, bo raczej trudno oczekiwać, by załoga się przeciw niemu zbuntowała. Był przecież doskonałym przywódcą, który wiódł ich od zwycięstwa do zwycięstwa. Oczywiście, gdyby kapitan pozostał obojętny na ich żądania, choć z bólem serca posłaliby go do piachu.
Mimo, iż pozycja, jaką zajął Isson całkowicie go zaskoczyła, Eagle bez trudu znalazł niezwykle celną ripostę:
-Ty także wystąpisz przeciwko mnie?- Zapytał zjadliwie z nutą ironii w głosie.
Szwed znalazł się w potrzasku. Z jednej strony ochłodzenie stosunków z kapitanem byłoby brzemienne w skutkach, lecz z innej perspektywy, gdyby teraz zmienił zdanie i stanął po stronie Eagle?a, poważnie naraziłby się załodze. Po krótkim namyślę odpowiedział:
-Nazbyt kapitana szanuję, sir, by stanąć z panem w szranki, lecz trudno będzie nie przyznać racji załodze, jeżeli wystąpią przeciwko panu...
Uczestniczący w dyskusji marynarze błyskawicznie okazali aprobatę dla wypowiedzi Issona, a i Eagle nie mógł zarzucić nic swemu podwładnemu. Niemniej jednak, Chris nie zamierzał iść na żadne ustępstwa w tej sprawie. Wiedział, że gdyby teraz przystał na żądania marynarzy, uznano by go za człowieka ?do złamania?, a i jego honor ucierpiałby poważnie, ponieważ to Isson okazałby się zwycięzcą tej debaty.
Eagle powstał, ze spokojem wyciągnął szablę i z udawaną ironią w głosie zawołał:
-Jeżeli chcecie wznieść bunt to proszę bardzo! Wiedzcie jednak, że żywcem mnie nie dostaniecie!- Pogroził im delikatnie szablą, a na widok zaskoczonych, oniemiałych wręcz twarzy dodał:
-Bo prędzej zginę, niż choćby zbliżę się ku waszym żądaniom, psy!
Starał się jak najmocniej okazać wściekłość, by marynarze uwierzyli w tą jego małą komedie:
-Mało wam chwały,- krzyczał- nie wystarczy skarbów i zwycięstw odnoszonych głównie dzięki memu taktycznemu zmysłowi!- Tak chcecie mi się odpłacić, wy hieny cmentarne, buntując się przeciwko mnie. Jeszcze jedno słowo sprzeciwu, a wywalę was wszystkich na zbity pysk do morza?
Wtem urwał, gdyż przez bulę, mały otwór w drewnianej ścianie swojej kajuty, zobaczył coś niezwykłego. Ogromny morski potwór niszczył na części dwa dziwnie znajome okręty. Eagle uciszył załogę i spojrzał przez lunetę. O tak, kto jak to, ale Chritopher rozpoznałby te okręty, nawet przez sen. Dwie siostrzane łodzie, od zawsze były jego niespełnionym marzeniem. Pikanterii dodawał też fakt, że kapitanem Czarnej Perły został, ongiś przyjaciel Eagl?a ? ekscentryczny kapitan Jack Sparrow, a dowodzenie nad białym okrętem przejął odwieczny wróg Anglika ? demoniczna kobieta, zwana imieniem Toriette.
-Ustawić kurs, obiboki, płyniemy na pomoc tym okrętom ? zawołał Eagle, zrywając się nagle.
-Będą z tego jakieś łupy ? zapytał Isson.
-Łupy nie są tu najważniejsze. Mam nadzieje, że dostanę Toriette w swoje ręce.

* * *
Christopher Eagle ze spokojem przyglądał się sytuacji na oblężonych okrętach, kiedy Emerald przychodził na odsiecz. Dojrzał sylwetkę kapitana Sparrowa, który swą gracją i kocimi ruchami, przypomniał mu stare dobre czasy. Wkrótce, z przerażeniem stwierdził, że mocno ziszczona Czarna Perła ruszyła w drogę ucieczki. Na pokładzie zobaczył bardzo wyrazistą osobę, na której widok Eagle?owi serce zabiło mocno:
-Zmienić kurs! Płyniemy za tym Czarnym okrętem! ? krzyknął kapitan.
-Jeśli mógłbym wyrazić swą opinie? - zaczął Isson.
-Nie mógłbyś, Goranie. Jack Sparrow poradzi sobie bez nas, a ta suka jest dla mnie priorytetem?

* * *

-Ho, ho, ho, któż to zawitał w moje skromne progi ? zawołał wesoło Eagle, kiedy brudna, osmolona Toriette została postawiona przed obliczem kapitana, w jego kajucie. Chris zdjął przed nią kapelusz, kłaniając się nisko, po czym próbował pocałować ją w dłoń. Kobieta jednak prędko wyrwała się z jego jarzma, mówiąc:
-Jak chcesz mnie zabić, zrób to teraz. Nie zmuszaj mnie, bym się z Tobą całowała. Nie zniosła bym tego.
-Jakieś rozkazy, kapitanie? ? zapytał Eagle?a jeden z podwładnych.
-Tak?odholujcie Czarną Perłę pod nasz okręt i pokierujcie nasz statek do rozbitków z Białej łodzi. Jeszcze jedno, niech nikt mi teraz nie przeszkadza. Muszę przeprowadzić z panną Toriette naprawdę gorącą rozmowę? - odparł Eagle uśmiechając się łaskawie, w kierunku pani kapitan. Gdy drzwi do kajuty zamknęły się po wyjściu marynarza Chris zaproponował:
-Czego się napijesz? Rum, piwo, a może rozpowszechniony w Szwecji trunek, którego jestem wielkim amatorem ? wódka. Mówię spróbuj Toriette, daję kopa?
-Daj mi morskiej wody, bym mogła się na Ciebie wyrzygać, Eagle? Choć już, kiedy na Ciebie patrzę, zbiera mi się na wymioty?
-Oj Toriette, Toriette ? zaczął Eagle nalewając sobie pełną szklankę rumu ? Czemu jesteś wobec mnie taka nieuprzejma?
-Czemu? Ty się pytasz czemu? ? odparła rozgorączkowana pani kapitan ? Bo jesteś głupim, nadętym, zapatrzonym w siebie imbecylem. Zupełnie jak ten Twój koleżka, Sparrow. Dwóch przyjaciół, wielkich piratów, a w rzeczywistości para nie rozgarniętych kretynów, który po prostu mieli szczęście.
Eagle na te słowa, trzasnął szklanką o stół, tak że ta stłukła mu się w dłoni, rozcinając ją licznie.
-Tak nie będziemy rozmawiać, moja droga? Nie myśl też, że Cię po prostu zabiję? To za mało wyrafinowane, jak na mnie? Wiesz, co z Tobą zrobię?
-Co ty mi możesz zrobić, twardzielu?
-Moja załoga- odarł Eagle ? każe każdemu po kolei Cię przelecieć, a potem porzucę ciężarną na jakiejś mauretańskiej plantacji, gdzie umrzesz z głodu i przemęczenia?
-Nie zrobisz tego ? odpowiedziała, po czym na pytające spojrzenie Eagle?a dodała:
Jack Sparrow ci nie pozwoli.
-Nie wiem, dlaczego, miałby mi nie pozwolić ? odrzekł Eagle ? tymczasem muszę się z nim przywitać. Zaczekasz na mnie w kajutach dla więźniów?

* * *

Poziom wody na Białej Perle znacznie się podwyższył, gdy Emerald zbliżył się do rozbitków. Zarzucono haki i od razu odholowano Perłe, podczepiając pod okręt Chritophera. Emerald ledwo wytrzymując obciążenie był w stanie płynąć z, co najwyżej podwójnie mniejszą prędkością.
Tymczasem na pokład Białej Perły, wkroczył ubrany, w odświętny wystawny strój Chritopher wraz z Goranem Issonem. Pierwszy przywitał się z panną Elizabeth, racząc jej delikatne ręce buziakiem. Lizzie, na którym kapitan Emeralda wywarł duże wrażenie, zarówno wizualne, jak i popisał się znajomością zasad savoir-vivre. Panna Swann wyszeptała cicho:
-Bardzo mi miło?
-Jeżeli pani jest miło, ja jestem dosłownie zachwycony ? odrzekł, puszczając jej w zawadiacki sposób oczko. Następnie podszedł do zazdrosnego Willa i uścisnął mu dłoń mówiąc:
-Ahh, to zapewne pan Turner. Ojciec byłby z pana dumny. Musze ponadto powiedzieć ? rzekł wskazując na wciąż oniemiałą Lizzie ? że ma pan wyśmienity gust?
Eagle wymienił jeszcze przyjacielski uścisk z Gibbsem, po czym z rozłożonymi w geście tęsknoty rękoma, podszedł do usmarowanego oślizgłą mazią Jacka. Przycisnął go do piersi mówiąc:
-Miło Cię znowu widzieć, Jacku Sparrow.
-Kapitanie ? oburzył się Jack- Kapitanie Jacku Sparrow ? po czym z uśmiechem dodał ? Ciebie też jest zobaczyć, Chritopherze Eagle?
-Kapitanie ? zawtórował Eagle ? kapitanie Chritopherze Eagle.
Obaj zaśmiali się jak za dawnych czasów, po czym rozbawiony Chris, poczynił Jackowi bardzo stosowną uwagę:
-Będziesz musiał mi powiedzieć, gdzie kupiłeś te perfumy? ? rzekł, na co Sparrow uderzył celną ripostą:
-Rozczaruje Cię ? szepnął Eagle?owi na ucho - Panna Swann preferuje bardziej? tradycyjne zapachy?
Eagle wybuchnął gromkim śmiechem, po czym uradowaną miną zaprosił rozbitków na swój okręt, gdzie zamierzał wydać na ich część ucztę. Wciąż jednak, Christopher nie potrafił zdjąć wzroku z oszałamiająco pięknej Elizabeth Swann?


*** (Liriel)


Eagle poczuł że coś wbija mu się w żebra.
podniósł wzrok i ujrzał twarz Sparrowa. Nie był jeszcze nieprzytomnie pijany, więc nie było czego się bać. Na razie.
- Podoba ci się co?? - wymamrotał Jack, wskazując, z niewielką dokładnością, na Elizabeth.

Christopher odparł dopiero po dłuższej chwili zastanowienia, gdyż głowa Sparrowa wskazywała przestrzeń od Willa po Gibbsa. Skierował wzrok na przyjaciela.

-Masz na myśli pannę Swann? - a że zapijaczona twarz Sparrowa rozpromieniła i gorąco potaknęła - Jest interesująca...
- I zzajętaa...
-Will?? Nie będzie sprawiał problemów.Wyperswaduję mu to.
-Nieee, pszess Daviego Joonssa...
-Kto ją sprzedał??, ach czemu mnie to nie dziwi... Za co ją wymieniłeś??
-Znamy się jak łyse konie co??- Jack nagle wytrzeźwiał-Za moje życie...
opowiadałem ci może o moim ostatnim spotkaniu z Krakenem??

Lecz Eagle stracił zainteresowanie Jackiem, który rozpoczął kolejną bezsensowna opowieść. jego myśli skierowały się juz na zupełnie inne tory...


*** (JA)

- Ahoj! Ahoj! Ahoj!
Na okręcie pod piracką Banderą,
Gdzie kapitan jest zawszonym sknerą,
Zaśpiewajmy chórem, my kamraci,
Wśród swych pirackich braci,
Tą piosenkę żywą:
Wicher powiał statku grzywą,
Kołysząc pokład cały.
Wszyscy inni, by w popłochu uciekali.
Tylko my ? piraci, ze strachu by nie srali.
Piracki Sznaps baryton niech z serc naszych się wyrywa,
Kto zapieje głośniej ? beczkę rumu wygrywa,
Wszak prawdziwy pirat od rumu się nie upija,
Jeno mu przybywa siła!
Zaśpiewajmy chórem, my kamraci,
Wśród swych pirackich braci,
Tą piosenkę żywą:
Wicher powiał statku grzywą,
Kołysząc pokład cały.
Wszyscy inni, by w popłochu uciekali.
Tylko my ? piraci, ze strachu by nie srali?
Ahoj! Ahoj! Ahoj!
Kapitan Jack Sparrow oraz jego dwaj wieczni przyjaciele: Chritopher Eagle i butelka rumu, przechadzali się wzdłuż pokładu w przyjacielskim uścisku, jeden drugiego powstrzymując od upadku. Chris spojrzał głęboko, rozkojarzonym wzrokiem w oczy Jacka i rzekł:
-Wieszzz ssstary, dobrrzze, że jesteś?
-Szyli jusz nie gniewasz się na mnie za to, iż ja byłem sprzedałem se duszę Lizki? ? zapytał Sparrow, po czym zwymiotował na pokład.
-Nieee, pszyyynajmniej będzie mnnie miała mnnie, za co kochać ? odrzekł Eagle, po czym również puścił pawia za burtę.
-Jak to? ? zapytał pomału trzeźwiejący kapitan Czarnej Perły.
-Logiczne jest, że jak wymiennię Jonesowi moją duszę za jiej, to mnie pokocha? - odparł Chris?
-Ale chiba nie powisz jej? - zaczął pełen oburzenia Sparrow.
-Czyżby kiedyś interesowało Cię, co pomiśli o Tobie kobita, Jack?
-No wieszz, w końcu i ja ją kocham se.? skończył Jack, chwiejąc się i po chwili z łoskotem uderzając o deski pokładu. Zdezorientowany Eagle nie zdążył powstrzymać Sparrowa przed upadkiem. Chris zdawał się tego nie zauważyć, zwracając się do powietrza:
-Jack, to ty masz uczucia? Oj, wiele się zmieniło? - po czym runął na chrapiącego Jacka.

* * *

Następny dzień przyniósł kapitanom okrętów ogromnego? kaca. Eagle wydawał nieprzytomnie polecenia marynarzom, a Jack runął na swoją koję w kajucie kapitana na Czarnej Perły i chrapał w najlepsze. Elizabeth Swann regularnie dopytywała się o domniemanego kapitana Eagle?a, lecz na polecenie samego Chritophera Isson twierdził, jakoby Eagle był obłożnie chory i nie można było się do niego zbliżać.
W końcu, gdy słońce miało się już ku zachodowi kapitan Eagle opuścił swoją kajutę i wraz z poły przytomnym Jackiem Sparrowem oraz porucznikiem Gibbsem udali się pod pokład, by rozmówić się z Toriette. Gibbs naładował rewolwer i schował go do kieszeni, mając nadzieje, iż to on dostąpi łaski egzekucji demonicznej byłej kapitan Białej Perły:
-I jak się dzisiaj miewasz, piękna? ? zapytał ospałym tonem Eagle, kiedy znaleźli się już pod pokładem.
-Było dobrze, póki nie musiałam oglądać waszych paskudnych ryi ? odrzekła ponuro Toriette. Podkrążone oczy, złamany nos, osmolony strój i odór, niczym odchodów hipopotama czynił z tej ongiś urodziwej kobiety, paskudę.
-Do twarzy Ci z tym rozbitym nosem. Może powinienem poprawić, bo zaczyna się już goić?- zapytał śmiało Sparrow, na co Eagle i Gibbs wybuchli gromkim śmiechem.
-Gibbs, skończ z nią i miejmy to już z głowy. Muszę wracać leczyć głowę? - powiedział zrezygnowany Eagle. Gibbs nie tracąc chwili wyciągnął broń i wycelował wprost w głowę Toriette.
-A gdzie Twoja napalona załoga, której miałam dotrzymać towarzystwa? ? wyrwała się demoniczna kapitan, rozpaczliwie szukając nadziei.
-Kiedy pokazałem im Ciebie, zdecydowali się dobrowolnie na długoterminowy celibat.
Toriette wybuchła złością i rozpaczą przeklinając Eagle?a. Gibbs już miał zakończyć jej żywot, gdy pukanie do drzwi przerwało tę jakże rozkoszną chwilę:
-Czego?- zawołał Eagle ? Nie widzisz, że w przeciwieństwie do Ciebie, mam zajęcie leniwy imbecylu?
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale duży okręt, prawdopodobnie handlowy, zbliża się w naszym kierunku? Atakujemy?
-Toriette, ten miły pan przedłużył Twój żywot. Jeśli będzie miał ochotę, podziękujesz mu teraz w odpowiedni sposób ? rzekł wesoło Eagle, wymownie mrugając do swego podwładnego ? My tymczasem zostawimy was sam na sam? - zwrócił się do Jacka ?
Kapitanie Sparrow, ma pan ochotę na abordaż, jak za dawnych lat, czy może mamy zniszczyć ten okręt w tradycyjny sposób?
-Myślę, że abordaż podziała na mnie jak szklanka dobrego mleka. Jak myślisz można tym leczyć kaca? ? zapytał Jack.
-Ależ oczywiście ? odrzekł Eagle, wyciągając szablę.

* * *
Gdy piraci powrócili na pokład, Eagle ze zdumieniem stwierdził, że odległy już zaledwie o mile okręt, wcale nie przestraszył się trzech okrętów pod piracką banderą, więcej, statek dziobem zwrócony był ku Emarldowi i z prędkością kilku węzłów zbliżał się do piratów.
Christopher i Sparrow byli tak zajęci wydawaniem rozlicznych rozkazów załodze, że nie spojrzał nawet przez lunetę, by oszacować liczbę załogi nadpływającego statku. W końcu okręt zbliżył się na taką odległość, by trzydzieści dział mogło wydać z siebie przeraźliwy huk i uderzyć w sterburtę wroga. Ku zdumieniu Eagl?a statek ten, ani nie zwolnił, ani nawet nie przygotował dział do odpowiedzi na pierwszą salwę Emeralda. Armaty pirackiego okrętu były już gotowe do ponownego wystrzału, a marynarze czekali tylko na rozkaz Eagle?a.
Tymczasem do kapitana Emeralda zbliżyła się panna Swann:
-Mówiono mi, że jest pan obłożnie chory? - wyszeptała z przekąsem.
-Mi za to mówiono, że jest pani niewiarygodnie piękna. Nie wierzyłem, póki pani nie ujrzałem.
-Zawsze jest pan tak szarmancki, czy tylko w stosunku do mnie? ? zapytała kobieta.
-Nie zwykle zachowuje się jak cichy chłopiec z prowincji. Pani mnie ośmiela. Przy pani staję się prawdziwym szatanem.
-Kapitanie ? zawołał jeden z majtków. Eagle otrząsnął się niczym z letargu:
-Pani wybaczy ? obowiązki ? rzekł kapitan.
Po chwili wyglądał już przez lunetę, chcąc naprawić swój wcześniejszy błąd i oszacować ilość marynarzy znajdujących się na nadpływającym okręcie. Jednakże, w obliczu gęstej mgły, ledwo dostrzegał zarysy pokładu. Tymczasem, wróg dał Christopherowi kolejny powód do obaw. Okręty powinny zwolnić i ustawić się do abordażu, a jednak obcy statek nie zwolnił, tak jakby miał uderzyć w Emeralda. Eagle, szybko przekazał swe podejrzenia sternikowi, rozkazując mu zachować bezpieczny dystans. Chris spotkał już wielu szaleńców na swej drodze i nie zdziwiłby się, gdyby kapitan zbliżającej się fregaty, spostrzegłszy, że jest już na straconej pozycji, chciał zniszczyć oba okręty i wyjść z tej walki, bądź, co bądź niepokonanym.
Jack Sparrow stał przy sterze wydając rozkazy załodze Emeralda. Nigdy nie spotkał się jeszcze z podobną sytuacją, lecz przeczuwał niebezpieczeństwo.
Wtem nagle, okręt wynurzył się z mgły, a oczom marynarzy ukazał się zupełnie pusty pokład. Eagle i Sparrow, na przeciwnych biegunach okrętu, mieli kilka sekund na podjęcie konkretnego działania, gdyż okręty z pewnością minęłyby się. Nie będąc do końca świadomy tego, co robi, Sparrow pochwycił jeden z abordażowych haków i rzucił nim z całej siły w kierunku drugiego okrętu.
Los sprawił, że hak zaczepił się o maszt. Sparrow wspiął się na linę i próbował przedostać się na pokład. Był zupełnie bez szans, czuł, że hak zaraz oderwie się od liny, gdyż czteromasztowy kolos wciąż płynął na pełnej szybkości, wręcz ciągnąc za sobą Emeralda. Jack szpadą odciął pod sobą linę i niczym na lianie poleciał do przodu. Z impetem uderzył o dolną część sterburty statku. Poczuł zimny, przenikliwy ból, a jego nos, w wyniku złamania napełnił się krwią?
Resztkami sił podciągnął się na linie i wdrapał na pokład statku. Przez załzawione oczy dostrzegł tylko kontury jakiejś postaci, która pojawiła się przed nim, poczym utracił przytomność?
Chritopher Eagle stał jak wryty, nie wiedząc, co począć. Dojrzał Jacka rzucającego hak abordażowy o okręt i po chwili oba statki zbliżyły się do siebie na niewielką odległość. Kawałek masztu runął na Emeralda, gdy hak oderwał się od niego, a Jack Sparrow runął na pokład tajemniczego okrętu. Maszt byłby przygniótł swoją masą piękne ciało Elizabeth, wbijając ją w ziemie, gdyby nie błyskotliwa reakcja Eagle?a, który uratował pannę Swann. Pełny młodzieńczej werwy i rządny przygody pochwycił za dłoń zdezorientowaną Lizzie, po czym podniósł ją na ręce. Nie do końca będąc pewny własnych umiejętności ruszył po okrągłej konstrukcji ułamanego masztu, niczym cyrkowiec idący po linie na arenie, pragnąc przedostać się na wrogi okręt. By utrzymać równowagę Eagle używał, jako tyczki? wyjącej w niebogłosy Elizabeth. W ostatniej chwili Chris i panna Swann przeskoczyli na drugi statek, gdyż maszt gwałtownie złamał się i runął do lodowatej wody. Mgła gęsto spowiła okręt, gdy panna Swann stanęła na własnych nogach:
-Po co mnie tu przywlokłeś, imbecylu? ? krzyknęła w afekcie.
-Miło mi, że przeszliśmy sobie na ?Ty?- uśmiechnął się Eagle ? Jestem Chris. Jesteśmy tu natomiast, po to by pomóc Jackowi i zacieśnić nasze więzy.
-Pomóc Jackowi? W czym? Ten okręt jest pusty!
-Tak i to jest w nim najbardziej niebezpieczne. To okręt? widmo? - rzekł Eagle, po czym chwytając za rękę Lizzie, drugą począł badać teren, w obliczu gęstej mdły. Nienajlepsze przeczucia kobiecej instytucji Lizzie nakazywały sądzić, że nie będzie to najbezpieczniejsza wyprawa w jej życiu.


*** (Raguel)

Gdy cała trójka znalazła się już na statku, ten przestał się poruszać naprzód. Jako, że nawet najlepszy z korsarz nie był w stanie zatrzymać okrętu w miejscu w tak krótkim czasie, obaj kapitanowie spojrzeli po sobie i byli już święcie przekonani, iż wdepnęli w większe bagno, niż im się z początku wydawało. Jak przystało na piratów i prawdziwych mężczyzn, żaden nie dał po sobie poznać strachu, który zapewne opanował ich serca i umysły. A owym skrywanym uczuciom była winna panna Swann. Bo jakiż męski osobnik przyznałby się do strachu w obecności ukochanej kobiety? Niewielu odważnych by się znalazło. A kapitanowie Emeralda i Czarnej Perły na pewno tych ?niewielu? nie należeli.

Statek -Widmo kołysał się w rytmie, który nadawał mu wietrzny dyrygent. W zasadzie, wiatr to było za mało powiedziane. Wokół tego upiornego okrętu panował istny sztorm, na który, co bardziej niepokojące było, się nie zapowiadało. Wicher łopotał żaglami, a raczej owymi kawałkami materiałów, które w zamierzchłej przyszłości za żagle służyły. Okręt przechylał się wraz z każdą falą, która o burtę uderzała. A uderzających fal było naprawdę wiele. Trójce nieszczęśników, którzy bez zaproszenia znaleźli się na pokładzie, dane było zauważyć, że powietrze, które wydychali tworzyło obłoki pary. Temperatura powietrza ciągle spadała i nic nie zapowiadało, żeby jej spadek miało zatrzymać przekroczenia granicy zera?

Eagle, Sparrow i panna Swann ostrożnie kroczyli po ogromnym pokładzie. Ostrożnie stawiali kroki, gdyż woda, która wlewała się na pokład, pod wpływem niskiej temperatury zaczęła zamarzać. Na całej trójce owe zjawiskowy wywarło ogromne wrażenie, wszak na Karaibach aż tak niskich temperatur nie ma. Ciągle przechylający się, a w dodatku, od teraz śliski, pokład nie ułatwiał przeszukiwania statku. Przekonał się o tym kredziasty kapitan, który stracił równowagę na zamarzniętej powierzchni. Podobny los spotkałby Elizabeth, gdyby nie zbawienne ręce Christophera. Powietrze stawało się tak ostre, co strasznie utrudniało oddychanie, a o wypowiedzeniu jakichkolwiek słów nie było mowy. Gęsta mgła robiła również odrywała swoją rolę w tym niespotykanym przedstawieniu. Dwaj kapitanowie kroczyli ramię w ramię, trzymając dłonie na rękojeściach swych broni, Elizabeth kroczyła powoli za nimi. Czuli, że są obserwowani. W tym problem, że nie wiedzieli przez kogo. Albo przez co. Elizabeth poczuła, jak na jej usta zakrywa lodowata dłoń. Wydała z siebie zduszony okrzyk, który utonął w pieśni, jaką wyśpiewywał wiatr. Wiatr, który teraz uderzył w widmowy okręt z cała swą siłą. Sam statek jednak, bujał się spokojnie. Tak, jakby nie czuł, iż potężny podmuch o niego zahaczył. Jack i Christophera, z kolei, trzymali się kurczową masztu, aby potężny żywioł nie zepchnął ich w bezkresną toń oceanu. Jedynym pozytywem owej wichury był fakt, iż mgła zanikła całkowicie. Gdy kapitanowie, bez pomocy masztu, mogli ustać na własnych nogach, rozejrzeli się po statku. Mgły zaiste nie było. A z nią przepadła Elizabeth. Obaj próbowali krzyczeć,

Within_Destruction

...lecz niska temperatura odebrała im głos. Sięgnęli po swoje bronie w tym samym momencie. Kordelas Eagle?a i szabla Sparrowa były gotowe, aby, tak jak za dawnych czasów, w duecie, zaprowadzić swych właścicieli do zwycięstwa. Na drodze stanęła im jedna przeszkoda. Nigdzie nie widać było przeciwników.

Stawiali ostrożnie kroki, obaj rozglądali się we wszystkie strony, aby odnaleźć zaginioną. Mimo, iż nie mogli porozumieć się werbalnie, doskonale się uzupełniali. Kroczyli powoli, plecami do siebie. Gdy usłyszeli odgłos obracającego się koła sterowego, spojrzeli na mostek kapitański. Stała tam Elizabeth. Ręce trzymała na sterze. I była wręcz sztywna ze strachu. Zupełnie, jakby miała przyłożony nóż do gardła. Obaj kapitanowie wiedzieli, że zaiste tak było. Nie mieli zbyt dużo czasu do namysłu. Wbiegli po schodach, jeden z prawej, a drugi z lewej strony mostka. I po chwili znów leżeli na lodowym pokładzie.

- Spokojnie panowie. Po cóż się denerwować? ? rozległ się mrożący krew w żyłach głos.

Na te słowa, Eagle i Sparrow poczuli, jak niewidzialne i lodowate dłonie pozbawiają ich broni, które to uderzyły o lód pod ich stopami i zostali nieruchomienie przez członków widmowej załogi. Gdy zaczęli się wyrywać, niewidoczne stopy podcięły im nogi i obaj klęczeli teraz z nożami przy gardłach. Jeżeli oni nie potrafili sobie poradzić, to cóż miała powiedzieć zdrętwiała z zimna i strachu Elizabeth? Myśl o Pannie Swann wzburzyła im krew, a ich decyzja była podjęta natychmiastowo. Christopher głową uderzył swego strażnika, a kordelasem, którego podniósł, przebił kolano oprawcy. Jack, korzystając z okazji, sięgnął po swą szablę i wbił ją pod ostrym kątem w swą klatkę piersiową. Usłyszał tylko, jak coś, co go pilnowało, uderzyło o podłoże. Wyjął szablę ze swego korpusu i wraz ze swym przyjacielem, rozpoczęli taniec śmierci, w którym to ich bronie grały pierwsze skrzypce.

Ich antagonistów nie było widać, dopóki nie zaczął padać deszcz. Padał tak, jakby sklepienie ponad nimi pękło na dwoje. Widoczność była ograniczona. Ale pozytywy owo zjawisko również posiadało. Mróz spowodował, iż pokład stał się jednym wielkim lodowiskiem. Co prawda, krople deszczu, zmienione przez mrów w malutkie sopelki, raniły skórę, ale dwóm szermierzom to nie przeszkadzało, a zwłaszcza nieśmiertelnemu, póki co, kapitanowi Czarnej Perły. A woda, która zalewała pokład i osiadała się na ciałach ich przeciwników, pod wpływem mrozu, zaczeły być częściowo widoczne.

Eagle i Sparrow szybko pojęli, jak wykorzystać śliską nawierzchnie dla swoich korzyści. Mimo, iż nigdy nie słyszeli o łyżwiarstwie figurowym, na pewno osiągnęliby niemałe sukcesy w owej dyscyplinie. Na podeszwach swych butów rozpędzali się, a z czasem zaczęli ślizgać się niczym na łyżwach. Przeciwników było ponad trzydziestu, ale przynajmniej każdy z nich widoczny w mniejszym, lub większym stopniu. Wiedzieli, że nie maja szans z tak licznym przeciwnikiem, mimo to nie zaprzestawali kolejnych serii bloków, cięć, pchnięć i szarż, jakie stosowali od kilku minut. Zmęczenie dało im się we znaki. Podobnie, jak i mróz, który powoli zaczynał unieruchamiać ich przemoknięte kończyny.

Nie musieli już dłużej walczyć, gdyż na dźwięk oklasków, cała widmowa załoga, zaprzestała atakować i stanęli na baczność w dwóch rzędach, po obu stronach burty. Klaszcząca osoba, zapewne kapitan statku, schodził po schodach. Ledwo żywi z wysiłku, Jack i Christopher nawet nie mieli siły podnieść głowy, aby zobaczyć, na czyją łaskę tym razem, zostali skazani. Kapitan zaprzestał klaskać.

- Kawał dobrej roboty, panowie. Muszę was niestety rozdzielić. Bosman! Zabij tego drugiego! ? bosman poderwał się z miejsca i zabrał półprzytomnego Eagle?a pod pokład.

- A ja? porozmawiam sobie ze swym dawnym znajomym? a raczej z jego synem. Nie lubiliśmy się zbytnio z twym ojcem, Jack?


*** (JA)

Gdy maszt okrętu widmo załamał się za Chritopherem wpadając do wody, Joshamee Gibbs biegł sprintem wzdłuż pokładu Emeralda, przepychając się przez zdezorientowanych marynarzy. Wbiegł na kadłub okrętu i próbował przeskoczyć na odpływający statek. Jako, że Gibbs nigdy zręcznością nie grzeszył, jego siła wyskoku również była kiepska. Mimo strachu (okręty bowiem dzieliła już odległość kilku metrów), Jashamee wziął długi
rozbieg i wyskoczył z pokładu. Chwilę później kąpał się już w lodowatej wodzie, ze zrezygnowaniem patrząc, jak statek widmo odpływa w siną dal, wraz ze Sparrowem i Eagle?em i piękną Elizabeth Swann na pokładzie.
-Głupcy ! ? krzyczał ? nie zdajecie sobie sprawy, z tego co zrobiliście!
Gibbs bowiem, jako prawdziwy wilk morski, znał niemalże na pamięć legendę o okręcie ? widmo?

Kilkadziesiąt lat wcześniej ? jak mówiła legenda ? na pokładzie owego okrętu wybuchł bunt wobec kapitana. Prawdziwy postrach mórz, jakim był statek o zapomnianej nazwie, budził respekt wśród wszystkich innych pirackich band. Marzeniem każdego korsarza było popłynąć na pokładzie legendarnej łodzi w odległy rejs, by złupić i puścić z dymem jakąś bogatą osadę. Jednakże, chciwy kapitan, po jednej z takich wypraw chciał zagarnąć cały łup dla siebie? Oburzona załoga postanowiła obalić jego rządy, co było pogwałceniem pirackiego kodeksu. Gdy otoczono kapitana z zamiarem poćwiartowania, bez sentymentu do swego okrętu strzelił w beczki, wypełnione po brzegi prochem, po czym wyskoczył do wody, przeklinając przedtem duszę powybijanej w pień przez siłę wybuchu załogi. Nie wiadomo, co stało się z owym kapitanem, faktem pozostaje, iż opuszczony okręt podróżuje po morzach całego świata, ze zgrają parszywych duchów na pokładzie, szukających sposobu na zdjęcie klątwy, by załoga statku mogła zaznać wreszcie wiecznego spokoju?

Tymczasem, na pokładzie Emeralda, Goran Isson dopadł już do steru, wrzeszcząc do marynarzy, jak opętany:
-Do żagli, szmaty! Do żagli, wy parszywe szumowiny! Musimy dogonić ten pieprzony okręt!
Próżne były jednak jego wysiłki. Emerald, który holował Czarną Perłę i jej białą siostrę stał się dwa razy wolniejszy, w wyniku obciążenia, a co za tym idzie, nie było szans na dogonienie opustoszałego statku. Rozpoczął się więc pościg, którego wynik był przesądzony.

Wkrótce widmowy okręt zniknął z pola widzenia, a zrezygnowany Isson zaniechał pogoni:
-Musimy ich gonić, musi być jakaś szansa, śmierdzący Szwedzie !? krzyczał oburzony Will Turner w kabinie kapitana. Isson, zgodnie z poleceniem Eagle?a, który w razie jego śmierci nakazał wyrzucić wszystkie swoje pamiątki do morza, uprzątał półki z drogocennych przedmiotów:
-Mówiłem już przecież, paniczowi, że nie mamy kompletnie żadnych szans. Nawet jakbyśmy zatopili perły, to nie wiemy, gdzie teraz znajduje się statek widmo ? odpowiedział opanowany Isson.
-Gówno mnie obchodzi, co masz mi do powiedzenia. To przez Twojego egocentrycznego kapitana, Elizabeth znalazła się w niebezpieczeństwie. Niech będzie przeklęty on i jego matka ? dziwka, która spłodziła takiego szatana! ? lamentował dalej Will?
-Ktoś już tak niedawno o nim powiedział. Jego ciało do tej pory wisi na rei, zjadane przez ptactwo i robaki? Rozumiem pański ból, z powodu utraty ukochanej kobiety, ale proszę się opanować.
Will opadł na krzesło Eagle?a i zakrył twarz w dłoniach:
-Musi być jakiś sposób?
-Tak, jest wiele sposobów? - odparł Isson ? wszystko zależy teraz od kapitana Eagle i Jacka Sparrowa?

* * *

Chritopher otworzył oczy, lecz jego oczom ukazała się próżnia, gdyż kajutę w całości wypełniała bezimienna ciemność. Nie był związany, u boku miał też swój kordelas, ale orientacji w terenie dostarczało mu tylko skrzypiące podłoże pomieszczenia:
-Gdzie ja jestem? ? wyszeptał nie oczekując odpowiedzi. Jednak wysoki, zimny głos, niczym mroźny wiatr ze wschodu przeszył uszy:
-Witamy na końcu świata, kapitanie Eagle?
-Cześć. Jestem Chris ? odparł beztrosko kapitan Emeralda, po czym zjadliwym tonem dodał ? ktoś Cię wykastrował, czy masz taki głos od dziecka?

Ciemność sprawiła, że wszystkie zmysły Eagle?a wyostrzyły się. Poczuł na twarzy powiew wiatru, toteż nie zwlekając ani ułamka sekundy, przekoziołkował kilka metrów. Usłyszał, jak zimne ostrze szabli wbija się w drewnianą posadzkę i podziękował matce naturze za swój niebywały refleks:
-Oświeć jakoś to pomieszczenie, to wtedy zobaczysz, na co mnie stać twardzielu? ? wycedził przez zęby Eagle.
-Jak sobie życzysz ? odparł piskliwy głosik, po czym pomieszczenie wypełniło się nadnaturalną jasnością:
-Moje oczy!!! ? zawył Eagle, oślepiony przez tą nagłą zmianę, zakrywając rękoma ślepia. Po chwili poczuł niewyobrażalny ból w nodze, jakby ktoś przebił ją drewnianym kołkiem.

Tak w rzeczywistości się stało. Christopher oswojony już z światłem spojrzał przed siebie. W jego nodze, bardzo głęboko tkwiła ogromnej wielkości drzazga. Po chwili ból ustał i poczuł kojące ciepło w okolicach rany. Z trudem podźwignął się na równe nogi, dobywając szabli:
-Zaraz, coś tu jest nie tak ? myślał gorączkowo Eagle ? przecież ten kastrat miał szablę, dlaczego więc, zamiast odciąć mi głowę, wbił mi jakiegoś drewnianego kołka w dupę?
Nie zdążył rozwinąć tej myśli, gdyż przed sobą zobaczył najdziwniejszy obraz w życiu. Szabla lewitowała w powietrzu, mierząc swym ostrzem w Christophera. Ten, myśląc, że ma do czynienia z duchem rzucił się w kierunku szabli i wbił swój kordelas, na przypuszczalną wysokość głowy przeciwnika. Po chwili, przed Eagle?em zmaterializowało się ciało, niewidzialnego jeszcze przed chwilą człowieka. Kordelas Chrisa odciął głowę mężczyzny od reszty ciała, ta jednak potoczyła się po posadzce i przemówiła:
-Zastanawiasz się pewnie, czemu nie zabiłem Cię, kiedy leżałeś oślepiony światłem, na ziemi? Otóż, zrobiłem to ? zaśmiała się głowa mężczyzny, po czym z resztą ciała zdematerializowała się?
Miraże stanęły w oczach Eagle?a. Świat zawirował wokół niego, niczym po wypitej beczce rumu. Spojrzał na swoją nogę i wyjął z uda kołek. Obejrzał go dokładnie, a widok zaczął mu się już dwoić i troić. Oprócz krwi, Eagle na drzazdze zobaczył zielony, mazisty płyn ? truciznę. Świat rozpływał się w oczach Chritophera, a ten bezradny padł na ziemie. Wiedział, że przed nim jeszcze długa droga, przez okropną mękę. Sięgnął do kieszeni kontusza i wyjął pistolet. By uniknąć cierpień przystawił sobie lufę do skroni i miał już pociągnąć za spust, gdy?

* * *

Elizabeth Swann miała być wabikiem na Jacka i Chritophera. Gdy ci znaleźli się już w sidłach, stała się tylko niepotrzebnym ciężarem.
Z pokładu wystawała długa, płaska deska, a lodowata dłoń pchała, nawet nieskrępowaną Elizabeth w jej kierunku:
-Sama wejdziesz, czy mam ci pomóc? ? zapytał wysokim, piskliwym głosem duch.
Lizzie jednak nie chciała dać wypchnąć się na belkę, toteż kredowa postać użyła siły.
Oboje stali na desce, a wicher niemiłosiernie dął po morzu. Wtem woda, jakby zabulgotała.
Najpierw bocianie gniazdo, potem maszty, a wreszcie i dziwny, budzący grozę pokład ? z morskiej otchłani wynurzył się okręt. Co więcej, Elizabeth doskonale znała tę kształty. Latający Holender stał już na morzu (a raczej płynął z dużą prędkością) ociekając cały wodą.
Para stała na desce, obejmując się jak kochankowie, gdy ktoś dotknął kredowego ciała ducha. Ten obrócił się konwulsyjnie drgając. Elizabeth również obróciła głowę. Przed nią w towarzystwie swej załogi stał Davy Jones, grożąc duchowi palcem:
-Nieładnie jest pomiatać mym skarbem? - rzekł do ducha, po czym wyrzucił go do morza.
-Panna Elizabeth Swann? - powiedział Jones ? miło Cię zobaczyć. Powiedz mi, z łaski swojej, gdzie u diabła jest mój ukochany kapitan Jack?
-Nie wiem ? odparła przerażona Lizzie ? chyba w kajucie kapitana.
-Dziękuje, zobaczymy się jeszcze. Na pewno ? rzekł Davy i razem ze swoją załogą ruszył pod pokład.
Lizzie była więc wolna? Z niepokojem powróciła na pokład i rozmyślała, co dalej począć.
Intuicja kierowała ją pod pokład, toteż mimo ogromnego przerażenia, podążała za głosem serca. Gdy znalazła się we wnętrzu statku, przed jej oczyma rozpościerał się cały kompleks korytarzy i kajut. Z niepokojem uchyliła drzwi do pierwszej z nich. Była to składownia. Pusta. Otworzyła drugie drzwi. Koszary załogi. Również. Ruszyła na drugi koniec korytarza i otworzyła pierwsze, lepsze wrota.
Ogromny snop światła oślepił pannę Swann. Gdy jej oczy oswoiły się już z nienaturalnym światłem, spojrzała przed siebie i krzyknęła z przerażenia. Chritopher Eagle leżał na posadzce z zamkniętymi oczyma. Jego twarz wykrzywiał grymas, a z ust wydobywała się zastygnięta piana. Obok dłoni leżał naładowany pistolet jednostrzałowy. Podbiegła do niego i nachyliwszy się, obróciła go na plecy. Oczyściła jego usta z piany i przytuliła do siebie. Ciało było jeszcze ciepłe, lecz Eagle nie oddychał. Elizabeth nie wiedziała, co czyni. Ostrożnie podniosła jego głowę na wysokość własnej i pocałowała delikatnie w usta. Nie było żadnej reakcji:
-Oh, Chris, a tak bardzo chciałam Cię lepiej poznać ? wyszeptała, a z jej oczu popłynęła lawina łez. Pocałowała go po raz drugi. Tym razem głębiej i czulej:
-Dlaczego? Po co wskoczyłeś na ten przeklęty statek? ? Lamentowała?
-Miałem nadzieję, na zaciśnienie więzi, ale efekt przerósł oczekiwania? - Eagle otworzył szeroko oczy, a po chwile ręka powędrowała na mokre od łez powieki Lizzi, które delikatnie je ocierał. Lizzie wybuchła świeżym potokiem łez. Tym razem płakała ze szczęścia:
-Mówiłem ci kiedyś, że jesteś piękna? ? zapytał słabym głosem Eagle. Elizabeth pokręciła głową. Momentalnie Chritopher wstał na równe nogi i otrzepał się z brudu:
-Mniejsza z tym? - odrzekł pełnym wigoru głosem:
-Jak to możliwe?? zdumiała się Lizzie.
-To proste. Byłem Twoją ? śpiącą królewną ? odrzekł wesoło Eagle, po czym dodał:
-Chodź. Czas skopać tyłki w dobrej sprawie i wiać stąd prędko?
-A Jack?
-Poradzi sobie?

* * *

-Może rumu? ? Kapitan Jack Sparrow siedział na wygodnym krześle, ogrzewając ręce przy ? kominku. Tak, w kajucie znajdował się kominek i Bóg jeden wie, jak to mogło się stać.
Naprzeciwko Sparrowa siedział krępy mężczyzna o kredowej cerze. Siwe, zmierzwione głosy opadały mu na oczy, a granatowy kontusz, zdobiony złotym guzikami opinał szyję. W ręku trzymał butelkę rumu, nalewając sobie i swemu adwersarzowi.
-O tak, z chęcią się napije. Zaschło mi w gardle od tego mrozu ? odrzekł spokojnie Jack:
-Wiesz, że nie bez kozery, oszczędziłem Cię, co Jack? ? zapytał mężczyzna.
-Może najpierw byś się przedstawił?
-Oh, cóż za nietakt z mojej strony. Angelo Suarez. Albo, jak lubisz mawiać kapitan Angelo Suarez? - powiedział duch i skierował swą dłoń ku Jackowi:
-Jedyne, co mogę ci podać, to moją szablę?
-Dlaczegóż to jesteś tak nieuprzejmy wobec mnie? ? zapytał oburzony Suarez.
-Nalałeś mi ciepłego rumu? - odparł Jack, z obrzydzeniem odpychając szklankę.
-Przejdę do rzeczy? - zaczął wytrącony z równowagi? Całymi latami szukałem Cię po morzach, wyobrażając sobie spotkanie z Jackiem Sparrowem. Zgodnie z oczekiwaniami. Jesteś brudas, łachmyta, drań, kłamca i cham.
-Jack Sparrow, do usług ? ukłonił się cynicznie kapitan.
-Jesteś jednak jedyną osobą, która może mi pomóc?
-A ty nie jesteś pierwszym, który prosi mnie o pomoc.- odrzekł Jack macając się po ramieniu.
-Nie wiem czy wiesz, ale ja moja załoga stoimy w obliczu klątwy. Jedynym sposobem na jej zdjęcie jest śmierć tej osoby, która ją na nas rzuciła. Naszego byłego kapitana?
-Co oferujecie w zamian? Zapytał znudzony Jack. Wtem, ostrze szabli dotknęło szyi Sparrowa:
-Jeśli chcesz mnie zabić, to próbuj szczęścia?? rzekł spokojnie kapitan Czarnej Perły.
Ostrze posunęło się nieco do przodu, godząc delikatnie Jacka w szyje. Mały strumyczek krwi pojawił się na jego szyi, lecz wbrew oczekiwaniom Sparrowa ? rana nie zagoiła się.
-Wiesz, gdzie my teraz jesteśmy, Jack ? Sparrow pokręcił głową ? Jesteśmy na Krańcu Świata. Tu moc Azteków nie uchroni Cię przed śmiercią, nic Cię nie uchroni.
Jack przełknął ślinę:
-Kogo mam zabić? ? zapytał.
-Niejaki były kapitan Grand Sparrow? Twój ojciec? Zaskoczony?
Krew w żyłach Jacka zaczęła mocniej pulsować, ale zachował stoicki spokój:
-Wcale. Zrobię to z chęcią, ale musicie oszczędzić też moich kompanów?
-Chritopher Eagle i Elizabeth Swann nie będą ci potrzebni. Nawiasem mówiąc odbywają spotkanie trzeciego stopnia ze śmiercią? Niech ich dusze spoczywają w?
Angelo Suarez urwał. Nagle drzwi do kajuty otworzyły się, a w progu stanął ? Davy Jones.
-Nie spodziewałem się Ciebie Davy ? rzekł Suarez.
-Przyszedłem po mojego człowieka? - odrzekł z powagą Jones, wskazując na Jacka.


***

-Twoim człowieku?! O czym ty mówisz, Jones? ? wyszeptał Suarez.
-Czarna Perła. Za tę sumę Jack Sparrow ofiarował mi swoją duszę, na sto lat? - odparł złowrogo Jones.
-Nic mnie to nie obchodzi. Sparrow musi mi pomóc? Inaczej zabije go! ? podniósł się z krzesła Suarez i bezceremonialnie odepchnął Dav?ego?
-Śmiesz mi grozić, ty kulfoniasty grzybie ? ? zawołał Jones ochrypłym głosem.
-Ja Ci nie grożę, ja Ci obiecuję. Zabije Sparrowa, jeśli mi nie pomoże?
-Wtedy i ja Cię zabije! ? krzyknął Jones i popchnął Suareza.
-Chyba zapomniałeś, ze jestem już martwy, głupcze! ? odparł Angelo Suarez.
-W takim razie zabiję Sparrowa ? rzekł Davy, wciąż patrząc się w oczy Suarezowi, pistoletem jednak celując w krzesło, na którym siedział Jack. Angelo zamarł z przerażenia. Jack Sparrow był przecież jego jedynym ratunkiem.
Jonesowi, w rzeczywistości, przez myśl nie przeszło, żeby zabić Jacka. W końcu i dla niego ten ekscentryczny kapitan, był praktycznie jedyną nadzieją. Jednakże, Angelo Suarez nie musiał o tym wiedzieć.
Obaj skierowali wzrok na krzesło, gdzie powinien siedzieć Jack. Ten jednak ... znikł?
Jones i Suarez wymienili przerażone spojrzenia, po czym Davy machnął ze zrezygnowaniem dłonią. Kapitan Jack Sparrow ? nieudacznik, łamaga, egocentryk znów go uszukał?

* * *

Christopher Eagle ściskając mocno rękę Elizabeth, wyszedł z pod pokładu. Eagle rozejrzał się. Wiatr ustał, a oba okręty nie płynęły już z zawrotną prędkością, tylko dryfowały, niczym lodołamacze po częściowo zamarzniętej tafli wody. Mimo spokojnej aury, mróz wciąż doskwierał naszym bohaterom. Gdy Chris spostrzegł, że Lizzie cała drży z zimna, zdjął kontusz i nałożył na jej grzbiet. Nie wiedział jednak, co czynić dalej, jak wydostać się z okrętu widmo i wrócić na swojego ukochanego Emeralda:
-Co teraz zrobimy? ? zapytała głupio Elizabeth. Oburzony Eagle odparł z ironią:
-Zwiejemy im Latającym Holendrem, dobry pomysł ?
Elizabeth spojrzała na niego z wyrzutem. Po chwili jednak zjadliwy wyraz jego twarzy, rozpromienił szczery uśmiech. To byłoby samobójstwo, płynąć w dwójkę statkiem nieomal dwa razy większym od Emeralda, ale Eagle nieraz próbował już podobnego sposobu harakiri:
-Jestem genialny ? wyszeptał Chris ? Lizzie zabieram Cię w romantyczną podróż we dwoje?
Elizabeth uśmiechnęła się przyjaźnie. Eagle tymczasem dobył szabli. Kątem oka dostrzegł jakiś cień, wychodzący z pod pokładu. Gotowy na starcie z nieumarłym, czekał aż przeciwnik zbliży się na odpowiednią odległość. Po chwili, Lizzie krzyknęła z przerażenia. W świetle księżyca stało człekokształtne stworzenie. Jedyne, co różniło je od normalnego człowieka, to brak jakiejkolwiek tkanki mięśniowej. Przed parą bohaterów stał ? szkieletor. Eagle rzucił się na niego z impetem, lecz szkielet zrobił unik. Chritopher słyszał jego dziwnie znajomy głos, ale zbyt zajęty był wymierzeniem ciosu, by go słuchać. Zaatakował po raz drugi. Znowu pudło. Tym razem usłyszał głos Elizabeth. Słodki dźwięk, niczym kieliszek rumu do ust, wtoczył się do uszu Eagle?a:
-Jack! Jack Sparrow! ? krzyczała. Eagle rozejrzał się z niepokojem. Nigdzie nie było śladu po jego przyjacielu:
-Gdzie, u diaska? ? zapytał.
-Przed tobą ? ozwał się głos Sparrowa. Przed Chrisem stał owy szkielet, machając do niego dłonią? Eagle odetchnął z ulgą. Jack Sparrow był z nimi. Do tego nieśmiertelny. W trójkę mogli już w miarę sprawnie poprowadzić Latającego Holendra. Pięć minut później kapitan Jack Sparrow stał za sterem, a Eagle i Elizabeth wykonywali setki innych czynności, by okręt mógł ruszyć, kręcąc się w koło po statku? Wkrótce Latający Holender ruszył z miejsca? Zdawało się, że Jack, Lizzie i Eagle byli uratowani. Zdawało się?


*** (Liriel)


-JACK SPAAARROOOW!!!!- usłyszeli bulgoczący okrzyk
Jack zablokował ster i rzucił się na pomoc Eaglowi i Lizzy,
-Musimy wycisnąć z tego statku ile się da!!- Elizabeth poluzuj talię!!
-Słucham??- zdziwiona panna Swann spojrzała na przewężenie na swoimi biodrami- ale ja dzisiaj nie mam gorsetu...
-Talię grota kobieto!! to taka lina, zamocowana na rufie...
-Jack... to chyba nam już nic nie da...
-Nie martw się przyjacielu, w końcu nazywam się kapitan Jack...


*** (JA)


- A niech Cię szlag, Sparrow ? darł się w niebogłosy Jones, demolując kajutę kapitana okrętu widmo? - Niech Cię tylko kiedyś dorwę? Może i teraz mi zwiejesz, ale jeszcze kie?
-Davy? On stąd nie ucieknie? - przerwał mu Suarez, po czym na pytające spojrzenie rybich ust Jonesa dodał z szyderczym uśmieszkiem:
-Jesteśmy na końcu świata? Stąd nie ma ucieczki?Jack Sparrow nie dożyje następnego zachodu słońca, to więcej niż pewne?
Davy uśmiechnął się łagodnie. Nie dbał teraz o odzyskanie swojego serca, nie pragnął żadnej innej rzeczy tak bardzo, jak dorwać Sparrowa i poćwiartować łajdaka:
-Proponuje sojusz? - rzekł Jones.
-Nie, Jones? Groziłeś mi? A Angelo Suarez nie udziela rozgrzeszenia? Nikomu?
Davy począł cofać się, a w jego oczach po raz pierwszy dało ujrzeć się przerażenie. Patrzył w lodowate oczodoły Suareza, jakby od tego miało zależeć jego życie:
-Nie próbuj uciekać, Jones? Jesteśmy na końcu świata? Stąd nie ma ucieczki...

* * *

Wschód słońca, począł delikatnie ogrzewać, przemarzniętych i przesiąkniętych do szpiku kości bohaterów naszej opowieści.
Elizabeth krzyknęła z przerażenia. Chritopher Eagle zamarł bez ruchu. Jack Sparrow uśmiechnął się nieznacznie? Kilka mil morskich przed pędzącym poprzez zamrożoną tafle wody Latającym Holendrem rozpościerał się przepiękny krajobraz pełnej kolorów, błękitnej ? laguny. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie teoretyczne położenie geograficzne Holendra. No bo skąd, u licha na 170 stopniu szerokości południowej wzięła się błękitna laguna, okalająca gorącą, tropikalną wyspę?
Elizabeth z obawą popatrzyła na kapitana Czarnej Perły:
-Jack, chyba tam nie popłyniemy, co? To mi wygląda strasznie podejrzanie?
-Wręcz przeciwnie, to wygląda? wspaniale ? po czym zwrócił się do Eagle?a ? Chritopherze, skieruj żagle w stronę tej wyspy?

* * *
Will Turner stał oparty o żagle. Zimno bardzo mu doskwierało, lecz nie dbał o to. O nic już nie dbał. Nic go już nie interesowało. Jego myśli wypełniała w tym momencie jedna, wielka próżnia, taka jaką się czuje po stracie kogoś bliskiego.
Nagle, poczuł jak ktoś klepie go po plecach. Wydawał się być zupełnie niewzruszony, kiedy odwracając się, ujrzał oblicze Tii Dalmy:
-Elizabeth jest w niebezpieczeństwie ? zaczęła rzeczowo. Will poruszył się energicznie i jednym szybkim ruchem przypiął Dalme do ?muru?.
-Co o niej wiesz?
-Puść mnie to Ci powiem ? odpowiedziała niewzruszona Tia Dalma. Gdy uścisk osłabł Tia rzekła:
-Elizabeth jest na końcu świata?
-Co?
-Zaufaj tamtej kobiecie?
-Jakiej kobiecie?
Tia Dalma rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając Willa z jeszcze większą pustką w głowie.

* * *


Toriette leżała zrezygnowana pod pokładem Emeralda. Czuła chłód, ogromny chłód.
-Musimy być bardzo blisko bieguna ? pomyślała ? Jestem tak blisko upragnionego celu. Tak blisko skarbu pereł i siedzę tu zamknięta, jak w klatce? Szlak by to trafił!
Wtem usłyszała kroki na schodach do kajut dla więźniów. Po chwili, w drzwiach stanął Will Turner:
-Pomogę ci zdobyć skarb pereł ? rzucił krótko.
Toriette spojrzała na niego oniemiała:
-Coś się stało Elizabeth? ? zapytała z uśmieszkiem.
Will opowiedział jej całą historie, po czym dodał:
-Wiem, że potrafisz dotrzeć na koniec świata. Wiem, że Jack wiedział, co to za statek i ty też o tym wiesz. Wiem, że Jack Sparrow i Christopher Eagle muszą odpokutować. Pomogę Ci ich zabić i zdobyć skarb, o ile tylko ty pozwolisz mi odejść z Elizabeth:
-Dobrze, popłyniemy na koniec świata. Prędzej jednak, musisz uprzątnąć pokład ? odpowiedziała sugestywnie Toriette:
-Zgoda ? zakończył Turner i opuścił podpokład.

* * *

Emerald, dumny niczym paw, płynął napawając falom niepowtarzalny rytm i tworząc z nich rozmaite mozaiki. Gibbs i Isson dyskutowali, przechadzając się wzdłuż okrętu, a Will Turner, stojąc przy burcie rozmyślał.
- Chodźcie zobaczyć! Eagle tu jest! ? wykrzyknął nagle Will, a w ciągu sekundy do burty zleciała się cała załoga wraz z Issonem. Tylko Gibbs wydawał się jakiś niechętny i powoli zmierzał ku burcie:
-Gdzie? ? krzyknął Isson, po czym załoga zawtórował nie widząc śladu po swoim kapitanie. Will stał już tym czasem przy sterze. Jednym zwinnym ruchem pociągnął za ster, a okręt zatrząsł się niemiłosiernie. Cała załoga stojąca przy burcie, powpadała do morza. Will trzymając się steru, uniknął upadku. Po chwili statek wyprostował się i znów pędził do przodu. Oprócz Turnera na okręcie została tylko jedna osoba. Joshamee Gibbs dobył już szabli i kroczył Willowi:
-Nie spodziewałem się tego po Tobie, Will ? wyszeptał. Will nie zważał na jego słowa. Również wyciągnął szpadę i rozpoczął pojedynek. Turner, mimo młodego wieku, miał bardzo pokaźną przewagę w technice nad Gibbsem, dlatego już po dwóch minutach walki przygruby asystent kapitana został rozbrojony, po czym zepchnięty na dno morza. Chwile później na pokładzie pojawiła się Toriette, z wrodzoną gracją obejmując stanowisko przy sterze:
-I jak, gotowy na podróż, na koniec świata?
-Dla Elizabeth, gotowy na wszystko?


***

Within_Destruction

odcinek pt."The Island" part 1 (JA)

Christopher Eagle stał na maszcie, mozolnie manipulując żaglami. W rzeczywistości jednak, Eagle bacznie przyglądał się Jackowi.
Sparrow stał przy sterze, nucąc wesołą piosenkę. Całe jego ciało drżało, a twarz wykrzywiały coraz to różne grymasy. Chris wiedział, że Jack nie drży ani z zimna, ani z przerażenia. Znał to uczucie. To było ? uniesienie, napięcie, oczekiwanie lub radykalnym stopniu ? podniecenie? Eagle zamyślił się? Jego przyjaciel coś wiedział i za nic w świecie nie chciał wyjawić owej tajemnicy:
-O czym myślisz? ? Elizabeth wdrapała się na maszt i przerwała potok myśli Eagle?owi:
-Nie ufaj mu ? rzekł Eagle.
-Komu?
-Jackowi, on coś przed nami skrywa?
-A ty mu ufasz? ? zapytała Lizzie.
-Pierwsza zasada: Nigdy nie ufaj piratowi? Druga zasada: Nigdy nie ufaj człowiekowi, który kocha tą samą kobietę, co ty?
Elizabeth spojrzała nań troskliwym wzrokiem, po czym ze łzami wzruszenia w oczach zapytała:
-Chris? Ty mnie kochasz?
Eagle?owi serce mocniej zaczęło bić. Chciał jej powiedzieć, powiedzieć wszystko. Już miał zacząć swój wywód, jakimś dobrym, zawadiackim tekstem, gdy spoglądając przed siebie ? zamarł z przerażenia? Biała, kredowa postać, niczym Jezus po Genezareth, stąpała po wodzie:
-Jack! Tam ktoś idzie! ?krzyknął Eagle. Jack wyjrzał przez burtę. Znał tę postać i wcale nie był zadowolony z tego powodu. Angelo Suarez szedł wprost naprzeciw Latającemu Holendrowi. Jack stanął za sterem i wyprostował sylwetkę statku. Sparrow chciał staranować Suareza. Chwilę później statek uderzył o ducha. Okręt zatrząsł się niemiłosiernie, a Elizabeth spadła z wysokości kilkunastometrowego masztu wprost na deski pokładu. Latający Holender stał w miejscu, a Suarez wspinał się gładkiej, wypolerowanej powierzchni na pokład.
Chritopher Eagle krzyknął donośnie, po czym zeskoczył z masztu. Od razu podbiegł do bezwładnie leżącej na deskach Elizabeth. Żyła, ledwo żyła. Eagle spojrzał w jej piękne ogniste oczy i odgarniając dłonią jej zmierzwione włosy, podniósł na ręce.
Jack Sparrow popatrzył na niego oniemiale:
-Przepraszam, że was w to wciągnąłem? - wyrzekł ? Chciałem tylko?
-Ponownie zobaczyć swojego ojca ? dokończył Eagle ? Nic nie szkodzi. Sam się w to wpakowałem, do tego zabrałem jeszcze i ją? Mogę ci jakoś pomóc?
-Tak?- odrzekł Jack ? uciekaj. Jeszcze się spotkamy. I jeszcze jedno. Skoro jestem już kapitanem Latającego Holendra, Czarna Perła należy do ciebie.
-Co? ? zapytał retorycznie oniemiały Eagle.
-Przepraszam, że przerywam ? na pokład wdrapał się Suarez i dobył szabli - ale musze zamienić kilka słów z Tobą, Jack. A z wami czas już się pożegnać. Moi podwładni mieli się was pozbyć już jakiś czas temu, ale ? co odwlecze nie uciecze? - uśmiechnął się szyderczo Angelo i ruszył na bezbronnych kochanków. Już miał przeciąć ich w pół, gdy jego szabla skrzyżowała się z bronią Jacka? Rozpoczął się pojedynek?
Nie zwlekając Chritopher poprawił uścisk, jakim obejmował Lizzie i wyskoczył z okrętu wprost do lodowatej wody:
-No, Jack, mamy kilka spraw do załatwienia ? rzekł Suarez ? oni i tak mi nie uciekną, podobnie jak Jones ? stąd nie ma ucieczki?
-To się okaże, Angelo ? odparł Jack.
-Owszem. TO się okaże. Mniejsza z tym. Na początek powiedz mi może, gdzie są perły?
-O ile dobrze znam się na ludziach, a w szczególności na głupich, upartych kobietach, moje okręty przybędą niebawem?

* * *

Chritopher Eagle płynął, a w poły przytomna Elizabeth, wspierała się bezwładnie na jego plecach, mamrocząc pod nosem:
-Chris... Ja...chyba... zakochałam się?
Ogromny mróz i lodowata woda sprawiały, że już po kilkudziesięciu metrach Eagle był na skraju przemęczenia. Nie miał nawet sił, by obrócić się i zobaczyć, czy ktokolwiek go ściga.
Przebierał rękami, ile sił, coraz wolniej i zacieklej przybliżając się do błękitnej laguny. Wychylił głowę: zostało ze dwieście metrów, a woda wcale nie stawała się cieplejsza. Eagle trząsł się nie mogąc opanować od krótkich, dźwięcznych krzyków, przy każdym wynurzeniu z ponad powierzchni ziemi. Mijały minuty. Ponownie spojrzał przed siebie. Sto metrów - woda nadal była zimna...
-Jeszcze trochę... Jeszcze trochę, zrób to dla niej... - szeptał w myślach Eagle. Powoli ogromna kurtyna ciemności, zaczęła przykrywać jego oczy. Nie było już bólu, mimo ciągłego wysiłku, Eagle'a pochłaniał sen. Z każdym zanurzeniem czuł, że jego płuca zaraz ulegną zniszczeniu. Do brzegu pozostało pięćdziesiąt metrów, a woda nie stawała się cieplejsza. Wtedy zrozumiał:
-To fałsz, to nie laguna, tylko jakaś okrutna gierka. Zostawiłem na pastwę losu przyjaciela, by ratować ukochaną, a teraz okazuje się, że i ją naraziłem na zgubę... - tłumaczył sobie w myślach. Brzeg był jednak coraz bliżej:
-Chris, gdzie jesteśmy? - zapytała nieprzytomnie sina od zimna Lizzie...
-Lizzie, jesteśmy już prawie na Emeraldzie - odpowiedział jednym tchem Christopher. Jakby ocucona Elizabeth powiedziała błagalnym tonem:
-Nie okłamuj mnie mnie, Chris... Wiem, że nie jest dobrze... Jack Sparrow nas uratuje...
Chritopher nie miał siły, by odpowiedzieć... Zanurzył się po raz kolejny, gdy poziom wody zaczął się już gwałtownie obniżać. Eli zeszła z pleców Eagle'a i próbowała płynąć o własnych siłach.
-Chris tu już jest płytko. Mogę tu stać na palcach! - wyrzekła radośnie, choć flegmatycznie Lizzie. Jednakże, mimo upływu czasu Chritopher Eagle nie wynurzał się z pod letniej tafli wody?

* * *

Usta Elizabeth bardzo intensywnie całowały Chritophera? Sztuczne oddychanie, jakie zafundowała mu Lizzie było na pewno jednym z przyjemniejszych sposobów na wyziębienie.
Eagle obudził się kaszląc donośle:
-Lizzie, kocham smak twoich ust ? to były pierwsze słowa, jakie wydyszał półprzytomny Chris.
-Twoje też nie są najgorsze? - odpowiedziała mu uśmiechnięta Lizzie. Chritopher ociężale podniósł się i otrzepał zmoczone ubranie z piasku. Ciepłe światło słoneczne już zaczęło je suszyć? Rozejrzał się wokół. Nigdzie nie było śladu po Latającym Holendrze. Za to Elizabeth krzyknęła z radości. Na drugiej stronie brzegu, oddalone o jakieś dwie mile stały trzy wspaniałe okręty ? jeden pięciomasztowy kolos ?Emerald?, a za nim Biała i Czarna Perła. Panna Swann od razu rzuciła się żywo, jakby cudownie uzdrowiona biegnąc ku ?zaparkowanym? łodziom. Eagle niezdarnie zaczął za nią biec. Chciał ostrzec Lizzie, lecz nie mógł złapać tchu. W końcu, mimo potwornego zmęczenia dogonił ją i łapiąc za dłoń, pociągnął za piasek. Elizabeth padła prosto na niego. Jej śliczne, brązowe włosy opadały na przystojną twarz Chrisa. Nie musieli nic mówić. Wystarczyły gesty i to nie byle jakie gesty. Eagle, który jeszcze przed chwilą umierał z przemęczenia, oddychał teraz ciężko, czując na sobie ciepło Lizzie. Wystarczył jeden wprawiony gest, by podarta suknia koszula panny Swann znalazła się kilka metrów dalej, obok zapatrzonej w siebie pary. Po chwili w powietrze poleciały też spodnie. Elizabeth nie wiedziała, co czynić dalej, lecz zaprawiony w bojach Eagle doskonale ją wyręczał, gładząc ją po nagim ciele, doprowadzał do ekstazy:
-Mówiłem ci już kiedyś, że Cię kocham, Lizzie? ? wyszeptał Chris namiętnie całując:
-Podobno pirat nie ma uczuć ? odpowiedziała pewna siebie Elizabeth:
-Jestem tylko wyjątkiem, który potwierdza regułę ? uśmiechnął się Eagle, po czym w ferworze uczucia, przycisnął ją mocno do siebie, zlizując z jej ciała każdą kroplę wody morskiej. Nabierająca pewności Elizabeth przejęła inicjatywę, gładząc Eagle?a po zaroście.
Nie da się opisać słowami, tego, co działo się pomiędzy parą kochanków, tak jak nie da się opisać piękna błękitu nieba. Wszystko w koło wydało się ucichnąć. Dwójka kochanków nie słyszała szumu morza odgłosu przyrody, tak bardzo zafascynowana była penetracją swoich ciał. Być może lekkomyślność w doborze lokacji, a może i łącząca ich miłość sprawiła, że jak na prawdziwy dramat przystało, ich szczęście nie mogło trwać długo:
-Proszę, proszę, co my tu mamy ? usłyszeli, jakby przebudzeni z letargu. Zimny kobiecy głos z istnym szyderstwem w głosie przemówił ponownie ? No nie wiem, Will, czy dalej będziesz chciał zostawić tego zdradliwego gołąbka przy sobie. Ładne ciało to ona ma, biust niczego sobie, ale?
-Zamilcz kobieto ? ryknął z furią Will Turner. Will i Toriette stali nad parą, przed chwilą jeszcze kochających się w najlepsze ? A ty, parszywy psie, szykuj się na śmierć ? dodał mierząc Willa zabójczym spojrzeniem?

* * *

Jack Sparrow tańczył. Bo jakże inaczej można nazwać, godną pirata ucieczkę przed piorunująco szybkim gradem ciosów przeciwnika:
-Nie zabijesz mnie. Jestem ci jeszcze potrzebny ? krzyczał Sparrow?
-Gówno prawda ? odparł Suarez miotając w Jacka świeżą salwą ciosów ? Zlokalizowałem już twojego ojca. Jest tu na wyspie. Bardziej będzie go jednak bolało, kiedy przed śmiercią powiem mu, że zabiłem również jego syna?
Jack zachwiał się zdezorientowany, a Suarez przeciął jego nogę, rozbrajając w dodatku. Jack stał oparty o ster:
-Szykuj się na śmierć, Jacku Sparrow? Jakieś ostatnie życzenie?
-Owszem. Co powiesz, jakbyśmy popłynęli na dno? ? zapytał Jack.
-Na dno? ? prychnął doniośle Suarez.
-Na dno ? zawtórował Jack, pociągając ster z całej siły na dół. Po chwili okręt gwałtownie zaczął się zanurzać, a Jack Sparrow wymierzył Suarezowi celnego kopniaka, zrzucając ze statku. Nie minęła minuta, a Jack, wstrzymując oddech stał za sterem płynącego pod wodą Latającego Holendra, z niezwykłą precyzją zbliżając się do tropikalnej wyspy.

C.D.N


***

Przystojny mężczyzna, mający za sobą nie więcej niż 40 lat żywota leżał upity w przepięknej kamienicy w Tortudze. Na jego rozkojarzoną twarz kładły się setki kędzierzawych, splecionych w dredy włosów. Po brzuchu mężczyzny, wesołym krokiem spacerowała papuga, powtarzając, co chwila ?Grand, idiota, Grand, imbecyl?. Na dużym okrągłym dywanie spoczywała dumnie butelka, o zawartości wykwintnego rumu.
Wtem drzwi do pokoju uchyliły się. W progu stał niewysoki, najwyżej dziesięcioletni chłopiec, z uwagą przyglądając się chrapiącemu ojcu. Młody Jack Sparrow wkradł się cichcem do pokoju i podniósł z dywanu butelkę rumu. Już wydawało mu się, że owy występek ujdzie uwadze ojca, gdy ten budząc się gwałtownie, wykrzyczał:
-Jacku Sparrow, odłóż natychmiast ten rum, mały gnoju!
-Tato, ale sam mówiłeś, że rany trzeba przemywać alkoholem? - odparł przestraszony chłopiec
-Ale nie taki??.. Jakie rany? ?zdziwił się ojciec ? ja nic nie widzę?
-Bo to nie ja ? odrzekł Jack, po czym gwizdnął doniośle, aż upitemu Grandowi procenty zadzwoniły w uszach? Po chwili w progu pojawił się chłopiec w wieku Jacka, o filigranowej posturze i wychudzonym ciele. Odziany był w niezdarnie posklejane szmaty, a gruba warstwa brudu pokrywała całe jego ciało. Osmolona koszula rozdarta była w okolicach klatki piersiowej, a z ciała chłopca gęstymi potokami wydobywała się krew? Kolega Jacka nie płakał, ani nie krzyczał, stał spokojnie, brudną ręką zakrywając ranę. Drugą dłoń skierował ku wyprostowanej już posturze Granda Sparrowa i wyjąkał:
-Chritopher Eagle, do usług?
Grand stał jak wryty, nie wiedząc, co począć:
-Tato, zrób coś! ?wrzeszczał Jack.
Grand poczuł, jakby kubeł zimnej wody spadł na jego głowę. Otrząsnąwszy się, niczym kapitan na okręcie wydał rozkazy:
-Jack, przynieś z piwnicy kilka butelek przezroczystego alkoholu, wodę oraz bandaże. Następnie poślij po lekarza, a potem przygotuj chłopcu kąpiel?
Jack już miał opuścić pokój, gdy zatrzymał się w progu:
-Tato, czy? Chris będzie mógł z nami popłynąć następnym razem?
Ojciec uśmiechnął się delikatnie:
-Pewnie?

* * *

Chritopher Eagle stąpał po tropikalnej plaży, czując, jak w plecy wpijało mu się ostrze szabli Willa. Był już w trakcie budowania wstępnego planu, na ucieczkę przed odpowiedzialnością, kiedy to się stało. Ogromny skurcz w okolicy starej rany na klatce piersiowej dał mu się we znaki. Eagle, mimo gróźb Turnera upadł z impetem na piasek, nie mogąc znieść bólu. Chritopher doskonale znał ten ból. Nasilał się on tylko wtedy, gdy Grandem Sparrowem targały jakieś silne emocje. Ta niezwykła więź, jaka zakorzeniła się w Eagle?u okazała się teraz nową nadzieją. Chris nie czuł tego bólu od prawie dziesięciu lat, teraz mógł śmiało stwierdzić, że Grand Sparrow wciąż żyję? Nagle jednak ból Eagle?a przejął inny ośrodek - Chris poczuł, jak czyjś but uderza go w głowę:
-Podnoś się, psie? krzyczała Toriette, raz po raz nokautując Eagle?a. Skrępowana Elizabeth krzyczała:
-Zostaw go, dziwko, zostaw go!
Toriette momentalnie odwróciła się i dobyła broni:
-Turner, mogę?
Will zawahał się. Stał pomiędzy pistoletem Toriette, a Elizabeth wytrzeszczając oczy. Widząc, że Lizzie nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem odpowiedział bezlitośnie:
-Nie krępuj się Toriette?
Toriette wymierzyła i spojrzała na obitą twarz Eagle?a, oczekując dysaprobaty ze strony kapitana ?Emeralda?. Niestety, rozczarowała się:
-Proszę, strzelaj? Strzelaj, u cholery, na co czekasz?! ? wołał szyderczo Eagle.
Toriette spojrzała z niedowierzaniem na również wybitą z rytmu Elizabeth:
-Widzisz, nawet Cię nie broni? I po co Ci to było Swann? A Ty, Eagle, myślisz, że jesteś sprytny? Rozczaruje Cię. Z tego, co mi wiadomo, a Tia Dalma jest dosyć pewnym źródłem, to po pierwsze Jack jest tylko byłym kapitanem Perły, a po drugie nie kocha już Elizabeth? Dlatego też, z czystym sumieniem mogę przedziurawić tej dziecinie głowę?
Christopher uśmiechnął się łagodnie:
-A nie zastanowiło Cię może, wierutna idiotko, kto jest nowym kapitanem Perły? ? zapytał?
Toriette popatrzyła na niego ze zdziwieniem i wyjąkała:
-Kto?
-Zawsze sądziłem, że jesteś głupia Toriette, a Twoja nieudolność spostrzeżeń tylko potęguje ten fakt?
-Ty? ? wykrzyczała Toriette?
-Ja i tak się składa, że to ona jest wybranką mojego serca? Chcąc, nie chcąc, to mnie musisz zabić, a jej nie wolno Ci nawet tknąć ? Eagle powstał już na dobre i przeszedł obok zdezorientowanego Willa i Toriette:
- W takim razie to Ciebie zabije ? postanowiła Toriette.
Eagle nie słuchał jej. Przyciskał do ust rękę Elizabeth, obdarzając jej załzawione oblicze troskliwym spojrzeniem:
-Christopher ? wyjąkała?
-Nie martw się, kochana. Wszystko będzie dobrze? Mam na tym świecie jeszcze parę spraw do załatwienia?
-Spraw? ? zapytała panna Swann, choć tak naprawdę pytała go o to tylko dlatego, by móc z nim jak najdłużej być. Elizabeth czuła, że to koniec:
-Tak, myślę, że przyszedł odpowiedni moment na jedną z nich. Wiem, że powinny być trochę bardziej romantyczne okoliczności, ale jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma ? rzekł pogodnie Chris ? Elizabeth Swann, pokochałem Cię od pierwszego wejrzenia, a teraz pragnę byś została moją żoną. Wyjdziesz za mnie?
Elizabeth uśmiechnęła się przez lawinę łez spływającą z jej oczu. Była naprawdę wzruszona:
-Oczywiście? - odpowiedziała:
-Dobra, koniec już tych ckliwych chwil, szykuj się na śmierć, kapitanie Eagle. Chris wyprostował sylwetkę i odepchnął Elizabeth. Z kieszeni spodni dobył piersiówki i wypił łapczywie jej zawartość. Zamknął oczy, błagając w myślach:
-Sparrow, nie czekaj na ostatni moment, spiesz się, bo dostanę tu zawału. Sparrow, pomóż!
Chritopher otworzył oczy. Zjawił się. Grand Sparrow wyłonił się z gęstwiny lasu?

* * *

Jack Sparrow szedł po gorącym, wciąż ogrzewanym przez słońce piasku, zbliżając się ku swym ukochanym Perłom. Latający Holender stał wbity w jedną ze skał, daleko w tyle?
Jego samopoczucie było doskonałe, mimo niepewności, co do życia Eagle?a i Elizabeth. Bo przecież, czym się martwić? Wreszcie pojawiło się słońce, Jack miał już wkrótce zostać szczęśliwym posiadaczem skarbu pereł, Davy Jones już mu nie groził, a na dodatek na wyspie przebywał jego ojciec. Jedyna myśl, która nie dawała mu spokoju, to ten ogromny ciężar, jakim obarczył Eagle?a. W końcu Toriette się dowie, że on jest kapitanem, a o ile nikt mu nie pomoże, Eagle zginie, w imię obrony Elizabeth ? tak (całkiem zresztą trafnie) prorokował kapitan Sparrow.
Jack Sparrow wdrapał się na Czarną Perłe. Z namaszczeniem pogładził po zniszczonym sterze i odetchnął nostalgicznie. Wtem, zadziwił się. Na pokładzie Emeralda z lunetą przytkniętą do oczu stało dwóch asystentów kapitanów: Joshamee Gibbs i Goran Isson:
-Myślałem, że Toriette nie zabiera autostopowiczów ? zawołał wesoło Sparrow. Marynarze odpowiedzieli mu jednak przerażonymi spojrzeniami. Jack przeskoczył na Emeralda i zabrał lunetę Gibbsowi, zbliżając ją do oka.
Toriette mierzyła pistoletem do dzielnego Eagle?a, a Will Turner powstrzymywał Elizabeth od interwencji.
-Czyżbym nie zdążył na ratunek ? ? to pytanie uderzyło przez myśl kapitanowi Sparrow. Eagle wydawał się jednak podejrzanie spokojnie. Zatem albo zgrywał bohatera, albo był wybawienia. Tak, czy owak Jack dobył szabli i nawołując za sobą Gibbsa i Issona ruszył w szaleńczy pościg na odsiecz Chritopherowi.

* * *

Wysoki krępy mężczyzna, o posiwiałych dredach i zawadiackim spojrzeniu stał pomiędzy Eagle?em a Toriette, próbując załagodzić spór:
-A ty kim jesteś, że śmiesz mnie pouczać? ? parsknęła Toriette na propagującą pokój propozycje Granda Sparrowa:
-Zabił Ci ktoś kiedyś dziecko? ? zapytał Grand
-Bredzisz od rzeczy, tetryku? Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz! ? groziła Toriette:
-Przygarnąłem tego chłopca pod dach swego domu, kiedy miał dwanaście lat. Od tego czasu, traktuje go jak syna, więc uroczyście zapowiadam ? nie pozwolę go zabić!
-Oj, kolejne przejmujące spotkanie po latach? - parsknęła Aleksis Toriette ? Bo co mi zrobisz, dziadku?
-Wyzywam Cię na pojedynek? - odrzekł spokojnie Grand?
-No, no, no? Will, poczekasz chwilkę, to nie zajmie długo? - powiedziała Toriette i dobyła szabli. Również Grand dobył broni? Rozpoczęła się walka?
Chritopher Eagle przyglądał się walce, szukając jakiejś pomocy dla Granda ? był jednak skrępowany. Wtem zobaczył go ? Jack Sparrow biegł, kaczym krokiem wzdłuż brzegu, z wyciągniętą szablą? W ferworze walki dojrzał to również Grand, którego tak zdziwiła owa sytuacja, że nie zdołał obronić się przed rozbrajającym ciosem Toriette?
Jack Sparrow wbiegł pomiędzy parę walczących, niczym piorun, po czym rzekł:
-Przykro mi, Toriette ? i już miał odstrzelić jej głowę naładowanym rewolwerem, kiedy to zobaczył. Do walczących zbliżała się duża grupa ludzi, odzianych w śnieżnobiałe sukmany. Ludzie Angelo Suareza dostrzegli sylwetkę swego oprawcy i teraz pragnienie zemsty obudziło się w ich martwych duszach?


*** (Liriel)

-Christopherze Eagle...-mruknęła czarnoskóra wiedźma- Uprzedzałam cię, że kobiety wpędzą cię do grobu... Ale widzę że jest jeszcze gorzej...
Dla pewności rzuciła ponownie szczypce.
-Nie! Nie wierzę!! Czyżbyś był aż tak głupi??
-Jeśli to było skierowane do mnie to radziłbym to rozważyć...
-A ty tu co robisz??
-Wiedźmo, myślisz że przypłynąłem tu na pogaduszki?? Norrington wpedził mnie w niezłe gówno. Ale chyba o tym wiesz co?? Poniekąd, to twoja sprawka.
-Moja?? Ja widzę przyszłość, a nie kieruję jej biegiem. Czego Chcesz Cutler??
-Dobrze wiesz...
Tia zamysliła sie. Czego chciał ten wymoczek?? Wróć. Nie powinna go lekceważyć. Jest sprytniejszy niż sądziła. I szalony. Albo głupi. Bo któż inny układałby się z Jonesem??
-Wiem że żądasz zapłaty.
-I może takową masz.
Na stole wylądował woreczek.
-Nie takiej zaplaty.
-Rozaważ to, że mogę posłać twojego kochasia na dno...
-Nie odważysz się.
-Chcesz, się przekonać?? - Wyciągnął nóż i przystawił go do...


***

Tia każdego dnia z coraz mniejszą nadzieją otwierała księgę.
Dziś już nie mogła się na to zdobyć. Od tygodnia nie zostawił jej nawet kilku słów. Co mu się mogło stać?? Dlaczego nie pisze??
Czyżby Beckett mówił serio? nie bez sensu. Nie mógłby go zabić, poczułaby przecież... zresztą tym amulet który mu zostawiła....

-Muszę coś zrobić -wyszeptała- nie mogę przecież tak bezczynnie siedzieć!!

Już miała wychodzić gdy nagle coś przykuło jej uwagę.
Pisał!!
Rzuciła się do stołu, lecz coś jej nie pasowało... to nie jego pismo!!
Ale znała te litery, co nie wróżyło niczego złego.
"w i e s z c o m a s z r o b i ć . s p i e s z s i ę"

Kobieta zaczęła w pośpiechu pakować wszystko co było jej niezbędne.
Już miała zaczynać gdy nagle...


*** (Liriel ? nawiązanie do opowieści o Popielnym Diamencie, pisanej dużo wcześniej przez Raguela)

Została sama. Chodziła po opuszczonym okręcie, w nadziei, że może kogoś znajdzie. Zaglądała w każdy kąt, każdą kajutę. Jedyne co znalazła to kilka kartek. Jego kartek. Kartek jej Kapitana.
Pismo wyblakło,lecz słowa wryły się jej głęboko w pamięć.
Pamiętała ostatni rozkaz, ale co z tego??
Co z tego, że nie opuściła statku?? Co z tego że nie wyrzuciła jego następcy za burtę??
Sam wyskoczył. Podobno nie mógł się z nikim dogadać.
To co ona ma powiedzieć?? Jedyny który jej słuchał ...

Nie odejdzie. Będzie czekała, tak długo jak będzie trzeba.
Może ktoś się pojawi. A może nie.
Wtedy będzie skazana na towarzystwo cieni jej własnych wspomnień.


***

Within_Destruction

To tyle,jeśli o podsumowania... chciałem całość do tej pory napisaną umieścić na stronie 6... ale nie dało rady... był, co prawda, problem z kopiowaniem tego i wklejaniem... a któraś z czytalniczek prosiła o umożliwienie jesj zrozumiałegoczytania... więc, zaciskając zęby, się w to bawiłem...:D Śmiem twierdzić,że jest nadto przejrzyste. W paru miejscach umieściłem komentarze. Miłego czytania życzę.

A dziś wieczorem, bądź jutro z rana... kolejna, fabularna notka mojego autorstwa...

Within_Destruction

A jednak... jednak słaby i nikły promyk nadziei musnął jej twarz...

ocenił(a) film na 10
Liriel_

Ju zaczęłam się bać... Może jednak dołączę to załogi. Piszę całkiem nieźle, a tutaj cudowna historia umiera... Proszę, nie pozwólcie na to!!!!!!!!!!

Taka_jedna

Pani Podpodporucznik Popielnego Diamentu nie mogła uwierzyć temu,co się stało. Mimo,iż ciąg tagicznych w skutkach, wydarzeń zakończył się kilka dni temu, wciąż nie potrafila się pozbierać. Nie potrafiła zebrać się w sobie i stanąć za sterem swego statku. Nie dopuszczała myśli, iż mogłaby zająć miejsce swego kapitana na kapitańskim mostku. "To było jego miejsce... ja niczym sobie na to nie zasłużyłam..." Myśli te wciąż kłebiły się w jej głowie i nie pozwalały na wykonywanie nawet najprostrzych kapitańskich zadań. Po śmierci Raguela, jej dusza, niczym lustro, rozbita została na miliony kawałków. Tak, jak w przypadku zwierciadła, kawałków, które już nigdy nie utworzą w pełni fukncjonującej całości. Po pośmiertnej rozmowie, a właściwie, kapitańskim monologu, jej podświadomość uległa poważniejszym obrażeniom, które i tak były niczy, przy tym, co Liriel aktualnie przeżywała. Zabiła w walce kilku współtowarzyszy, z którymi przeżyła wiele lat na trym okręcie. Przez swoją głupotę i nieumiejętność panowania nad własnymi emocjami. Wszystko zaczęło się od wspomnianej wyżej rozmowy. Gdy odnalazła popielne diamenty w kabinie Raguela, poprzysiągła sobie odnalezienie Granda Sparrowa, kimkolwiek on nie był. Gdy wszystkie osiem kryształów ponownie zajęło swe miejsce za obrazem, Liriel udała się do głónej sali na statku, gdzie, na ozdobnym katafalku spoczywało ciało ostatniego kapitana Diamentu. Spoczywało. Teraz pozostało puste śmietelne łoże na środku sali. Po opanowaniu złości, żalu, smutku i wszelkich innych negatywnych uczuć, które nią targały, postanowiła dociec, gdzie jest ciało i co z nim zrobiono. Po przesłuchaniu całej załogi, dowiedziała się, iż kilku majtków, którzy to, od paru tygodni pełnili tutaj służbę, za namową reszty załogi, wyrzucili zwłoki za burtę. Owi majtkowie również znależli się za burtą wskutek póżniejszych wydarzeń. Jako,że całej załogi zabić nie mogła, gdyż sama statku o żaglach barwy popiołu by nie poprowadziła, zostawiła grupkę tych, którzy potrafili się ukorzyć i nie chciali wylądować za burtą, tak, jak poprzednicy. Zawiodła swego kapitana, a teraz, za jednogłośną decyzją reszty żyjącej załogi, zajęła jego miejsce. Czuła się podle. Ale nic nie mogła poradzić. raguel, w swych pośmiertnych rozkazach nie uwzględnił buntu. Po raz kolejny, na samą myśl, o tym, co się w ostatnich dniach wydarzyło, Kapitan Popielne Diamentu zapłakała.

***

Ktoś śmiał przerwać drzemkę Władcy Mórz. Ktoś,albo coś. Bo kwestia, czy członkowie załogi Latającego Holendra wciąż pozostają ludźmi, czy już swe człowieczeństwo zatracili, nie jest do końca rozstrzygnięta. Davy Jones wiedział, iż jego załoga powróciła z całotygniowej wędrówki po dnie oceanu i zebrała kilku kandydatów do jego załogi. Wiedział też, że to od jego dobrego, bądż złego nastroju, zależy, czy owi oponęci zostaną
z powrotem oddani na łaskę morza,czy też zostaną przyjęci na "okres próbny". Znaczna część topieloców należy do tej pierwszej grupy. Na szczęście. Im mniej czasu zajmie selekcja, tym szybciej będzie mógł wrócić do swej kabiny. Nie jest to co, prawda elegancka kapitańska Holendra, lecz ta, jak na statek zastępczy, wyłowiony niedawno z głębin, sprawuje się calkiej nieźle. Odnalazł kapelusz, zapalil fajkę i udał się na pokład. Nie nadawał nawet nazwy owemu szkieletowi okrętu na którym od paru dnie przecinali fale. Wierzył, iż z pomocą Sparrowa i reszty, jego okręt powróci pod jego dowódctwo. A, tym czasem, schodził po kładce, na wrak statku, na którym to zwykle odbywa się nabór i na którym poznał młodego Turnera. Młodzieńca przez którego stracił swe drogocenne serce i który pośrednio doprowadził do sytuacji, w jakiej Jones obecnie się znajdywał. Padało. Jak zawsze, w tej części morza. I tyle, o ile potwornej załodze to nie przeszkadzało, o tyle topielcy, czekającym na łaskę i niełaskę, mogli odczuwać lekki dyskomfort. Jones, nie wsłuchiwał się w jęki umarłych piratów, którzy to umierając natrafili na jego podładnych. Posłał już na dno dziesięciu nieszczęśników. Zostało trzech. Ale to starzec na samym końcu zaciekawił go najbardziej. Ominął poprzedzającą dwójkę, co bosman odczytał jako znak do pozbycia się ich, tak jak dziesięciu poprzedników. Kapitan Holendra rozpoznał od razu starczą twarz. Klęczał przed nim... Kapitan Popielnego Diamentu we własnej osobie.

Within_Destruction

Twór wyżej to próba połączenia wymyślonego przeze mnie wątku Popoelnego Diamentu i jego załogi z fabuła właściwą. Mam nadzieję, iż tak źle z tym tekstem nie jest. Dawno pirackich literek nie stawaiałem... więc nie wiem,jak to teraz wygląda... a zresztą... ocenicie sami.

Within_Destruction

Panie Kapitanie wraca Pan do formy jak widzę...

Liriel_

O tak, zgadzam się ;P. Cieszę się, że wróciłeś, panie Kapitanie! :D

ocenił(a) film na 10
Kolec

Raquel, mam do Ciebie ważne pytanie. Wiem, że zarezerwowałeś sobie wątek Popielnego Diamentu, ale teraz kapitan jest już na statku Davy'ego Jonesa, więc już się nie liczy?? :P Bo mam fajny pomysł na krótką kontynuację, która otworzy nowe możliwości w wątku Jack Sparrow i reszta... Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym to napisała?? Może Cię to zainspiruje - a jeśli nie będzie Ci pasowało, nie musisz tego uznać, ok?? ;) Pozdrowienia dla wszystkich...

Taka_jedna

Powiem tak... a napisze raczej... spodobała mi się Twoja postawa... że zapytałaś o "pozwolenie"... wolałbym nie robić już tutaj zamiesznia... i wciąż zmieniać wersje... przepraszać za nieporozumienia... dlatego... jak możesz, odezwij się do mnie na gadu (8075466)... w godzinach popołudniowych zawsze jestem... i tam dogadamy się co do wersji wydarzeń... Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 10
Within_Destruction

ok:) A takie jedno pytanie do wszystkich - mam nadzieję, że ciągle są jeszcze czytelnicy tego opowiadania:P Bo jakoś ostatnio sie nie odzywają...

Taka_jedna

CZytelnicy są ale jak narazie nikt nic nie pisze:)

Marta62

W kabinie kapitańskiej bezimiennego statku Jonesa, siedziało dwóch kapitanów. Rozmawiali. A właściwie, to jeden z nich mówił, a drugi spisywał swe odpowiedzi. Wśród piratów, pisanie nie było zbyt często spotykaną umiejętnością, jednak ktoś, kto nie potrafił posługiwać się mową ludzką, zmuszony był nauczyć się innego sposobu przekazywania swych myśli. Davy Jones pytał, a Raguel odpisywał. Niespotykany dialog, ale było to jedyne możliwe wyjście na drodze do porozumienia. A do porozumienia zaiste chcieli doprowadzić.. Podczas owej niecodziennej konwersacji, nie dało się wyczuł wrogości, która wiele lat temu narodziła się pomiędzy tą dwójką.

***

A wszystko zaczęło się od pewnej sieroty imieniem Liriel. Owa dziewczyna, skazana przez los na samotną wędrówkę przez życie, nie posiadająca nikogo, kto by ją przygarnął i zaspokoił chociaż najbardziej niezbędne do życia potrzeby, takie jedzenie, czy miejsce do spania, rzuciła się ze skarpy w przystrojoną ostrymi skałami, bezkresną toń morza. Na jej nieszczęście, nie trafiła na zaostrzone głazy, które w jednej chwili mogłyby by zakończyć jej cierpienia. Tafla wody zamknęła się nad je głową. A to, co ujrzała po przebudzeniu, okazało się być wiele, wiele razy gorszą rzeczą, niż wszystkie cierpienia, jakie przeszła do tej pory razem wzięte. Umarła. Tego była pewna, gdyż jej klatka piersiowa i serce nie poruszały się w życiodajnym tańcu. Ale nie to ją najbardziej przeraziło. Koło niej, klęczało na pokładzie kilkunastu zmasakrowanych marynarzy, czekających na coś, niczym na zbawienie. Usłyszała miarowe uderzenia drewnianej nogi o pokład. Kątem oka dostrzegła wyłaniające się zarysy postaci. Niczym morskie potwory obdarzone zdolnością korzystania z dwóch, ludzkich nóg, kroczyły kolejno ? człowiek ? płaszczka, człowiek ? miecznik i człowiek ? młot. Choć stwierdzenie człowiek nie było tutaj specjalnie na miejscu. Gdyby wyżej wymienione ryby, zostały wkomponowane w ludzkie ciało, tak właśnie by wyglądały. Na samym końcu, kroczył właściciel drewnianej nogi. Człowiek ? ośmiornica. Davy Jones. Słyszała, iż potworny kapitan pytał każdego o jakieś przystąpienie? podjęcie decyzji? tam też, po raz pierwszy zobaczyła, jak umiera człowiek i do czego jest zdolny, aby swe życie zachować. Gdy ośmiornica na ludzkich nogach dotarła do niej, zapytując o zaciągnięcie się do załogi, Liriel zapytała, czy może dostać coś do jedzenia. Jeśli tak, to z chęcią się przyłączy. Jej wypowiedź wzbudziła niemały śmiech wśród ryboludzi. Kapitan jednak uciszył ich jednym ruchem, pomógł dziewczynie wstać i nakazał przygotować prawdziwą wieczerzę na cześć pierwszej kobiety na pokładzie Latającego Holendra.

***

Służba Liriel na potwornym statku, trwała kilka lat. Z dnia na dzień, stawała się kobietą. A coś na kształt sympatii ze strony kapitana, pozwoliło jej wieść na statku normalne życie. Miała dach nad głową, mogła jeść, ile tylko chciała, gdyż załoga Jonesa nie musiała zaspokajać typowo ludzkich potrzeb, a spiżarnia, wskutek wielu abordaży, pęczniała od zapasów. Nie zdarzyło się, aby ktoś ją skrzywdził, czy podniósł na nią głos, gdy na to nie zasłużyła. Traktowano ją jak damę. I to jej się podobało. Sielankowy nastrój zakończył się z pierwszymi, nie dającymi się wytłumaczyć, przemianami w jej organizmie. Zaczęła jadać tylko glony i morski rośliny, mięsa prawie nie dotykała. A czarę goryczy przechyliła muszla, która pojawiła się na jej policzku, która w żaden sposób nie dała się usunąć. Od jednego z wciąż ludzkich członków załogi, niejakiego Billa, dowiedziała się o ciążącej na statku klątwie. Wpadła w panikę. Kapitan nigdy jej nie wspominał o żadnej klątwie. Musiała jak najszybciej opuścić ten statek. W przeciwnym razie, upodobni się do tych wszystkich rybich potworów. Znienawidziła Jonesa, który pozwalał jej żyć w tak błogiej nieświadomości. Po kilku dniach, z pomocą wyżej wspomnianego Billa, nocą, uciekła z Latającego Holendra.

***

Na znalezionym w wodzie, fragmentu oderwanego pokładu, służącym za prowizoryczną tratwę, oddalała się od wrogiego okrętu. Siły powoli ją opuszczały, ale zdawała sobie sprawę, iż nie może przestać się oddalać. Władca Morza, prędzej, czy później, ją odnajdzie. A była pewna, że jej służba na statku nie będzie już taka przyjemna. Z czasem, całkowicie opadła z sił i leząc na tratwie, modliła się w duchu, aby fale nie zepchnęły ją w toń, albo, co gorsza, doprowadziły w stronę Latającego Holendra. Ku jej przerażeniu, obudziła się w kajucie. Nie przypominała w niczym jednak kabiny, w której zdarzyło sypiała na statku Jonesa. Była sucha, wyczyszczona, ze srebrną tacą na ścianie, służącą jako lustro. Opadła na miękką leżankę i oddała się rozmyślaniom.

***

Jak się z czasem okazało, wylądowała na statku zwanym Popielnym Diamentem. Kapitanem był tu niejaki Raguel. Niemowa. Nie wnikała, jakim cudem udało jej się znaleźć na przyjaznym okręcie i dlaczego Jones nie zjawił się tu, aby odebrać swoją własność. Widziała, że kapitan coś przed nią ukrywa i dlatego nie potrafiła mu zaufać. Zaufanie przyszło z czasem. Wieczorne rozmowy przy wytwornych kolacjach przełamały wszystkie lody. Ku jej zdziwieniu, nie musiała nic mówić, aby jej kapitan pojął o co jej w danym momencie chodzi. Więź, jaka się między nimi nawiązała, najwidoczniej przełamała klątwę Jonesa. Muszla z policzka zniknęła, a jadłospis opuściły owoce morza. Jej życie stało się lepsze, a ona sama szczęśliwsza.

***

Niestety, obecna Pani Podporucznik, zajmująca chwilowo mostek kapitański na Diamencie, nie zdawała sobie sprawy, iż klątwa Jonesa nie opuściła jej pod wpływem dostatniego życia na statku Raguela. Nie sądziła, że jej kapitan również coś przed nią ukrywał, podobnie, jak i Davy, przed laty. I będzie żyć w owej nieświadomości. Chyba, że Raguel wynegocjuje od Jonesa swój powrót, a taki miał właśnie zamiar. Musiał przekazać Liriel cała prawdę. Bolesną prawdę. Klątwa statku, który każdy okręt posiada nie może zniknąć sama z siebie. Musi zostać zastąpiona przez inną. W tym wypadku, klątwa Jonesa, została zastąpiona przez klątwę Popielnego Diamentu, którą to Raguel nałożył na Liriel, po któryś z kolei, odwiedzin kapitana Holendra. Klątwą, która również sam kapitan był przeklęty. Pani Podporucznik nie wiedziała, że jej żywot, podobnie, jak żywot Raguela, zostanie zakończony dopiero wtedy, gdy jej spalone ciało, przemieni się w diament barwy popiołu. Raguel naznaczył ją na kolejnego kapitana Popielnego Diamentu.

***

Warunki umowy zostały ustalone. Jones przywraca Raguelowi język, który ten poświęcił, aby zdjąć z Liriel klątwę Holendra, ofiarowuje mu kolejne 15 lat życia i zapewnia nietykalność Popielnemu Diamentowi przez okrągły rok. W zamian za to, kapitan Diamentu, wyrusza natychmiast, wraz z potworną załogą Jonesa na pewną wyspę, aby uchronić od niechybnej śmierci dwójkę ludzi, którzy znaleźli się w posiadaniu Jonesa, a właśnie toczą bitwę z załogą Statku Widmo pod dowództwem Angelo Suareza. Raguel jednak, nie wiedział, że odnajdzie tam kogoś, na kim tak bardzo mu zależy. Byłego Kapitana Diamentu, który zakłócił dynastię i przerwał jej ciąg. Brakujący Diament. Granda Sparrowa.

Within_Destruction

Bez korekty. Bez przemyśleń. Pisany jednym ciągiem, przez ponad godzinę, tekst, który potwierdza fakt, iż wyszedłem z pirackiej wprawy. Ale sami się o to prosiliście... teraz męczcie się,czytając te grafomaństwo...:P

Within_Destruction

Aż mi wstyd wklejać swoje....

Dopracuję, i może kiedyś ujrzycie mój dłuższy tekst!!

ocenił(a) film na 10
Liriel_

To było pieknę, Raquel. Co prawda, nie sądziłam, że aż tak wmieszasz was w tę historię, ale tekst jest super. Czekamy na więcej. ;P

TheCloudEater

I znowy z tym Raquelem... ech... czemu pod nikiem jest odnośnik... RaGuel,ie RaQuel... ech... czy ja nie jestem czasem przewraźliwiony na tym punkcie?:) a co do faktu,iż główni bohaterowie zostali obdarzenie naszymi nickami... nie sądziłem,że to może przeszkadzać w odbiorze... cóż... zaznaczyć musiałem,iż tekst był dedykowany i pisany na specjalną prośbę... jeżeli aż tak ów fakt razi... przykro mi...

ocenił(a) film na 10
Within_Destruction

Bardzo przepraszam za pomyłke, przez te podkreślenia nie widać spodu "g" ;P I nie powiedziałam, że mnie to razi tylko nie spodziewałam się, że tak to połączysz w całość. Bardzo mi się podoba ;P

ocenił(a) film na 10
TheCloudEater

Dzięki, że to napisałeś, RaGuel:P:P Obiecałam Ci, że coś wymyślę i dziś napiszę, i postaram się dotrzymać umowy... Nie wspominałeś o tym, że Raguel utracił język przez klątwę - świetne wyjaśnienie, muszę przyznać. Cóż, Kapitanie, teraz moja kolej, postaram się napisać tak, by nie przeszkodziło to ani Tobie, ani Liriel w Waszych pomysłach:P Pozrowienia:)

ocenił(a) film na 10
Taka_jedna

Davy Jones stał przy burcie statku ze wzrokiem utkwionym w morskich falach i szukał jakiegoś zatopionego okrętu. Oczywiście, widzenie przez wodę dla Władcy Morza nie stanowiło najmniejszego problemu. Z lekką irytacją przeszukiwał wzrokiem morskie dno. "Cholera jasna", pomyślał. "Ostatnio byłem trochę pobłażliwy. Tyle spraw na głowie, od miesiąca nie było nawet porzadnego sztormu... Trzeba to zaraz naprawić". Tego dnia, na wskutek jakże głębokich rozmyślań Jonesa, 9 statków zakończyło swój żywot. Davy'emu humor zaraz się poprawił, tym bardziej, że w odległości mili od swego statku zauważył dziwny kształt... Tak, nada się... twarz wykrzywił mu upiorny uśmiech.



Angelo Suarez z rozbawieniem obserwował zgromadzone towarzystwo. Pojawili się tu prawie wszyscy, większość bez zaproszenia. "Każdy prędzej czy później trafi na koniec świata", pomyślał filozoficznie. "Co bardzo ułatwia mi życie", dodał po chwili z nuta cynizmu. No, ale skoro sami się pchają... On nie zamierzał na razie się mieszać. Jeszcze nie teraz. Czeka na ostatniego gościa.



Ludzie Suareza zmierzali powoli w stronę piratów zgromadzonych na plaży. Byli wściekli. Oczy płonęły im płomieniem zemsty. Pod ich stopami znajdował sie miękki, ciepły piasek, ale nie mogli tego poczuć. Martwe ciała, pozbawione zmysłu dotyku, smaku. Nędzna iluzja życia. "Grandzie Sparrow", szeptały bezgłośnie suche wargi, "zapłacisz za to."



Wielki okret, przy wtórze głośnych gwizdów i okrzyków załogi Jonesa, wypłynął na powierzchnię. Dookoła tryskały strugi wody, kiedy majestatyczny, ale stary już statek ukazał się oczom zgromadzonych. Podniesienie statku musiało być widowiskowe - Davy Jones był trochę próżny...
- To twój statek - powiedział z nutką dumy w głosie. - A to twoja załoga - wskazał ręką na dużą grupe wybranych przez siebie piratów.
Kapitan Raguel uśmiechnął się.
- Przywieźć ci te twoje dwie duszyczki? - spytał, zachwycony zdolnością mowy. Ciągle jeszcze nie mógł się do niej przyzwyczaić.
- Nie, Jack Sparrow ma zadanie do wykonania. Przypomnij mu o tym. - odparł Davy. Jego macki powędrowały niebezpiecznie blisko twarzy Raguela. Władca Mórz nigdy nie zwracał uwagi tym, którzy zbytnio się z nim spoufalali. Zwykle dowiadywali się o tym, gdy np. ich statek tonął w czasie niezwykle potężnego sztormu, a ostatnie słowa, które usłyszeli, brzmiały mniej więcej: "Dla ciebie PANIE KAPITANIE".
- Sparrow?! - krzyknął zaskoczony Raguel.
- Tak - odparł spokojnie Davy. - On i śliczna Elizabeth to te dwie dusze. Ją poznasz od razu bo długich złotych włosach. Dobra, płyń już, dotrzesz za parę minut.
- Jak to??!!
- Nie zapominaj, kim jestem...
Raguel bez słowa wszedł na pokład, a po chwili statek rozpłynął się we mgle.
- Niedoczekanie... - szepnął do siebie Davy. Na twarz wypłynął mu drapieżny uśmiech. - Suarez, nie czekaj na mnie, nie przyjdę...

Within_Destruction


Tia chwyciła swoja dawno odrzuconą w kąt, sfatygowaną torbę.
Ostatni raz pakowała ją jak spotkała Davy'ego.
jak ją zabrał na krótki i romantyczny(według niego) rejs.
Później właśnie stłukła jedną z szybek w drzwiach, przez często nie mogła się skupić przez wiatr i inne odgłosy z zewnątrz.
"Jack zawsze przez nią sprawdzał czy na niego czekam..."
Lecz teraz przez dziurę nie świszczał wiatr.
Tkwiła w niej zwinięta kartka.
Tia ostrożnie podeszła do drzwi, i powoli wyciągnęła rulonik.
Kartka ledwo się trzymała, a kobiecie trzęsły się ręce.
W końcu rozwinęła ją. "spotkajmy się w dole rzeki. T."

Co to mogło oznaczać?? Zresztą, i tak wychodziła, więc co jej szkodzi taka niewielka zmiana trasy??

Liriel_

Wybaczcie, ale musiałam. Nie mogłam zostawić tego wątku bo by mi jeszcze ktoś z tłumu chętnych zmodyfikował plany... :)

Liriel_

"Taka jedna" - świetny tekst. Raquel - jak zwykle genialna historia. Liriel - bardzo dobrze, tylko twój tekst nie jest w pełni zrozumiały. Nie obrażaj sie, proszę. Wiesz ja bym napisała wiecej tekstu opisującego, gdzie toczy się akcja :) I broń Boże nie porzucaj tego wątku. Robi się coraz bardziej tajemniczo. A tak poza tym to powstała niezla historia. Pozdrawiam <lol>

ocenił(a) film na 10
lolewina

Mam dużą prośbę do kogoś, kto będzie opisywał bitwę:) Nie koncz jeszcze historii i nie zamykaj wszystkich wątków (np. serca Davy'ego Jonesa czy skarbu pereł) i nie zabijaj za dużo ludzi, żeby można było kontynuować historię:P:P Aha, i jeśli chcesz jakoś zlikwidować ludzi Suareza, to pamiętaj, że są martwi, więc jakby co to musisz wymyślić zdjęcie jakiejś klątwy czy coś... Pozdrawiam wszystkich czytelników...

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Czas na ?The Island? next part?

Bez korekty?

Jack Sparrow. Nieustraszony, niezawodny, pełen męstwa, odwagi, po uszy wypełniony cwaniactwem i niekowencjonalnymi rozwiązaniami były kapitan Czarnej Perły znalazł się w potrzasku. Z obu stron plaży nadciągały legiony umarłych żeglarzy, a na morzu dryfował niezidentyfikowany okręt. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Sparrow i jego kamraci znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Jednakże, warto zwrócić uwagę, że Jack Sparrow widzi wszystko. Ujrzał również rozwiązanie, tak banalne, tak proste, a zarazem ryzykowne i głupie:
-Panie i panowie ? rzekł Jack ? Dżungla jest do naszej dyspozycji.
Wszyscy obdarzyli go spojrzeniem godnym geniusza. Nie było jednak czasu na pieśni chwalebne, ani hymny dziękczynne. Każdy czuł, że nadszedł czas by zadbać o swoje własne cztery litery? Niczym stado dzikich, wystraszonych saren, w takim popłochu w głąb dżungli udali się uciekinierzy?
Angelo Suarez, prowadzący swą armie do wybawienia mężczyzna, w jednej chwili zamarł ze zdziwienia:
-Jacku Sparrowu?- rzekł ? Pfu? Kapitanie Jacku Sparrow ? jest pan sprytniejszy niż myślałem. Ty też, Jones. Zapomnieliście jednak, nikczemni głupcy ? to jest moja wyspa mój świat. Gramy w trzy karty i ja w tej grze jestem krupierem?
Uciekającym przed umarłym kapitanem ukazał się nieskończony wręcz krajobraz dżungli. Przedzierając się przez gęstwiny i zarośla, grupka zbiegów oddalała się od plaży? Zresztą nie tylko od plaży ? oddalali się również od siebie? Wkrótce, jeden stracił drugiego z pola widzenia, a wysokie korony drzew oraz zbliżający się wieczór sprawiły, że próżno było szukać światła? Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, gdzie podąża? Nikt, prócz zdeterminowanego kapitana Sparrowa, który z uporem maniaka zbliżał się do upragnionego celu, podążając krok w krok za Toriette, szukając zarazem śladów Chritophera Eagle.

Torriete niezdarnie przeprawiała się przez gęste krzaki, co rusz potykając się o korzenie drzew. Wtem, przystając na chwilę, usłyszała za sobą szelest. Zbliżająca się postać nie próbowała zachować ostrożności. ?Przyjaciel? ? pomyślała Toriette, odetchnąwszy z ulgą?

Panna Elizabeth Swann rozcinała nożem ogromną, porośniętą mchem gałąź, kiedy to się stało. Krótki, przenikliwy huk przeszył na wskroś jej wrażliwe uszy. Ktoś, kilkadziesiąt metrów na zachód oddał strzał. Elizabeth opadła ze zmęczenia, zastanawiając się nad genezą strzału. Wtem jej przemyślenia przerwał kolejny huk. Poczuła bolesne ukłucie w sercu?

Kapitan Chritopher Eagle kładł się ze zmęczenia. Wrażenia, jakich doznał ostatnimi dniami, dostarczyły mu dużą dozę radości, jak i obnażyły jego braki w kondycji fizycznej. Każdy krok był dla niego milą, a każda mila, wiecznością. Zmęczenie nie zdołało jednak położyć na łopatki jego instynktów. W ułamku sekundy obrócił się napięcie i spojrzał stojącej przed nim sylwetce oko w oko. Po chwili na jego sercu znalazła się zimna kolba rewolweru:
-Oszczędź mi scen, Chris? I wybacz? Sam rozumiesz, muszę odebrać mój skarb?
Przeraźliwy huk, po raz drugi tej nocy rozdarł nocną ciszę? Eagle kurczowym ruchem złapał się za serce, ale jego oczy, niby w transie, wciąż spoczywały na mordercy. Po chwili, zdziwiony Christopher Eagle poddał się Zegarmistrzowi Życia? Jego zegar, w jednej chwili, przestał tykać. Serce, jako swój ostatni utwór wygrało marsz żałobny. W jedną sekundę oczy streściły całe jego życie, po czym niewidzialna kurtyna ciemności spadła wprost na nie. Nie było jednak aplauzu, nie było też radosnych okrzyków. W odchodzącej do wieczności duszy pozostało tylko jedno imię ? Elizabeth? Eagle odetchnął po raz ostatni, a pieśń śmierci dobiegła końca.

Jack Sparrow skradał się za Toriette, szukając wciąż śladów po Eagle?u. W dłoni trzymał naładowaną broń. Doskonale wiedział, co robi, równie dobrze, kogo szuka. Nagle tysiące decybeli wtargnęło do jego uszu. Jack spojrzał przed siebie. Wydeptaną przez Toriette ścieżkę spowiła delikatna mgiełka, a na końcu owej drogi spoczywało bezwładnie ciało Aleksis Toriette. Nieomal niewidzialny cień musnął dłonią jej szyi, sprawdzając tętno, po czym oddalił się możliwie, jak najszybszym krokiem. Jack wymierzył pistolet. Z łatwością mógłby zabić teraz przeciwnika. To jednak nie było jeszcze w jego planie. Włożył dłoń do kieszeni i znalazłszy tam drugi rewolwer, objął go czulę, podążając za tajemniczym zabójcą?

* * *

Kapitan Raguel przedzierał się przed gęstwinę, w poszukiwaniach kapitan Sparrowa. Co chwile nadziewając się korzenie lub gałęzie drzew, starał się zachować możliwie jak największe tempo. Nie wiedział jednak, że jego śladami, w obawie o zdrowie swojego kapitana, podążała podporucznik Liriel?

* * *

Jack Sparrow ruszył w ślad za tajemniczym mordercą, którego tożsamości był, notabene, pewien. Wyszedł zza ?zakrętu? i jego oczom ukazał się ów bolesny widok. Morderca stał twarzą w twarz z Chritopherem Eagle, mierząc do niego bronią.
Jack wiedział, że nie będzie to łatwa dla niego chwila, ale było to jedyne wyjście z ich beznadziejnego położenia. Musiał go poświęcić? Choć jego broń już garnęła się, by uratować Chrisa, on nie mógł tego uczynić. Musiał pozwolić zabójcy usunąć Eagle?a w cień. Chris był bowiem formalnie kapitanem Czarnej Perły...
Wyrzuty sumienia wciąż nie pozwalały mu stać spokojnie ? w końcu on sam mianował Eagle?a kapitanem, doskonale wiedząc, na jakie naraża go niebezpieczeństwo?
Wtem kula przebiła serce Chrisa, który właśnie dojrzał w ciemności sylwetkę Sparrowa. Zdziwiony, Eagle wybałuszył oczy, po czym osunął się na ziemie?
To była właściwy moment. Sparrow wycelował i gwizdnął cicho. Morderca odwrócił się i z przerażeniem spojrzał na Jacka. Po chwili jednak opanował nerwy i parsknął ironicznym śmiechem:
-Nie możesz mnie zabić, Sparrow? Zapomniałeś o monecie?
Jack chciał mu odpowiedzieć. Chciał wyśmiać głupotę i arogancje przeciwnika, że nie wiedział nic o panujących w świecie Suareza zasadach. Jednakże, zdobył się tylko, na spokojne, a zarazem pełne nienawiści i odrazy:
-Sayonara Barbossa? - wyszeptał i przedziurawił kapitanowi Barbossie serce. Były kapitan Perły, który był ostatnią częścią planu Sparrowa, zdumiał się i opadając na ziemie, wskazał z przerażeniem na przestrzeń za Jackiem.
Pełen obaw Sparrow obrócił się napięcie i dobywając z kieszeni drugiej broni, bez ostrzeżenia, impulsywnie i na ślepo oddał strzał.
Usłyszał jak ktoś zawył przeraźliwie i wówczas dopiero spojrzał na swą ofiarę.
Kapitan Raguel był już martwy. Jack zamarł bez ruchu, pogrążając się w cichej rozpaczy. Wtem, z gęstwiny lasu wydobyła się postać zapłakanej podporucznik Liriel, która dobyła broni i oddała strzał w kierunku Jacka. Na jego szczęście, chybiła. Nie zwlekając, Sparrow rzucił się do ucieczki, zostawiając dogorywającego kapitana Raguela sam na sam z podporucznik Liriel?

?Taka jedna? wiem, że zrobiłem niezłą rzeź (wbrew twym zaleceniom), ale nie martw się. Nie mógłbym przecież na dobre zabić mego ulubionego kapitana Eagle?a, nie?:D

Póki co, to jednorazowy tekst mojego autorstwa, możliwe, że ostatni? Jednakże - nie kraczmy...

Pozdrawiam?

ocenił(a) film na 10
_Ja_

Niezły tekst i faktycznie duża rzeź... Oczywiście nie jest to Twój ostatni tekst, bo musisz teraz połowę ziomów ożywić. Np. Raguela, bo Cię nasz Kapitan nieźle ochrzani:P No i po co zabiłeś Toriette?? No a pisać musisz poza tym dlatego, ze skoro ożywiłeś Barbossę (on chyba zginął w międzyczasie) to Tobie zostaje wytłumaczenie tego zjawiska:)Wkopałeś się Ja w niezłe bagno, bo Ci nie przepuścimy, będziesz musiał się tłumaczyć i - oczywiście- pisać:) Pozdrawiam

ocenił(a) film na 5
Taka_jedna

Ohh, sprawa Barbossy jest dziecinnie prosta. W końcu miał monetę, nie? Został ściągnięty na dno morza, ale jako nieśmiertelny mógł powrócić. Nie wiem, czy ożywię wszystkich... Ktoś na pewno pożegna się z życiem na dobre, a pojawi się ktoś nowy...
Następny tekst... wkrótce. Ferie mam to mogę pisać...
Pzdr...

ocenił(a) film na 5
_Ja_

A, no i sprawa Toriette, bo przeoczyłem - ona była kapitanem Białej Perły, więc jej śmierć była warunkiem zdobycia skarbu pereł...

_Ja_

A, no i sprawa Raguela. JAk to nazwałaś, Kapitan nie ochrzani, bo sam był pomysłodawcą śmierci owej postaci. I, jeżeli Raguel zginąął, to tylko przeze mnie... i prosze nie robić żadnych wyrzutów JA, bo one i tak do niczego nie prowadzą. Rzekłem.

ocenił(a) film na 10
Within_Destruction

Sam chciałeś sie zabić?? :P A niby dlaczego?? No ale twój wybór... A co do JA, wybaczam Barbossę i Toriette, Raguela szczególnie:P, ale co do reszty tego co napisałam... Nie zmienia się:) Pisz i tłumacz tą swoją intrygę. To Twój obowiązek:) Pozdrowienia i czekam (jak chyba wszyscy) na Twoje dalsze teksty...;)

ocenił(a) film na 5
Taka_jedna

Teksty będą, przynajmniej jeden, jutro się ukaże... Chociaż sądząc po ilości użytkowników wymieniających swoje opinie na tym forum, nasza publika poważnie zmalała... Martwi mnie to...

Pzdr...

_Ja_

Współczuję Wam.

nib187

Ja cały czas czytam, ale nie piszę wciąż komów, bo po co mam powtarzać:ochy i achy? ;) Caly czas opowiadanie jest swietne, tylko nie zabardzo podoba mi sie smierc Eagla i Elizabeth...

ocenił(a) film na 5
Harl

Oj, jesteś w błędzie, czegoś nie doczytałaś. Nie zabiłem Elizabeth, nawet jej nie ruszyłem...

A co do Eagle'a... A zresztą, zobaczysz jutro:-)...

Pzdr.

_Ja_

jakto nie ruszyłeś eli? a fragment "Panna Elizabeth Swann rozcinała nożem ogromną, porośniętą mchem gałąź, kiedy to się stało. Krótki, przenikliwy huk przeszył na wskroś jej wrażliwe uszy. Ktoś, kilkadziesiąt metrów na zachód oddał strzał. Elizabeth opadła ze zmęczenia, zastanawiając się nad genezą strzału. Wtem jej przemyślenia przerwał kolejny huk. Poczuła bolesne ukłucie w sercu?" nie jest sceną jej śmierci?

ocenił(a) film na 5
st__monika

Nie, oczywiście, że nie... Chyba źle to ująłem...

Wtem jej przemyślenia przerwał kolejny huk. Poczuła bolesne ukłucie w sercu? - drugi strzał ugodził w Eagle'a, a Elizabeth telepatycznie odczuła to na sobie, poczuła, że traci bliską sobie osobę...
Przepraszam za nieporozumienie...

_Ja_

nie no nic oczywiście się nie stało. tylko nie wpadłam, że to była telepatia;-D

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Miłej lektury...


Podporucznik Liriel trzymała ciało kapitana Raguela, w czułym objęciu, wtulając swe zapłakane oblicze, w jego czerwony od krwi płaszcz. Potok łez lał się z oczu Liriel, gdy Raguel otworzył niemrawo oczy:

-Liriel? - wyjąkał.

-Kapitanie Raguelu, mów do mnie? Mów do mnie słyszysz ? wyła Liriel trzęsąc ciałem swego przełożonego ? opowiedz mi, proszę? Opowiedz mi, co zrobisz, kiedy wrócimy do domu. Mów do mnie, słyszysz? Kapitanie?

-Liriel? - wyszeptał ponownie kapitan, gdy jego ciało zaczęło poddawać się serii konwulsyjnych drgawek ? Rozepnij mój płaszcz?

Podporucznik posłusznie wypełniła rozkaz kapitana. Jej oczom ukazała się czerwona od krwi koszula, przedziurawiona w okolicach śledziony. Z rany
oprócz krwi wydobywała się również ropa.

Kapitan Raguel czuł, jak okropny ból rozrywał go od środka. Oczy zaszły mu mgłą, mimo to zachował resztki trzeźwości na umyśle. Rozjarzał się wokół. Centralnie nad jego głową zobaczył zbawienny krzew ? Eukaliptus:

- Drzewo? Liście? nad nami? Eukaliptus? - mamrotał letargicznie Raguel. Liriel od razu zrozumiała jego intencje i zerwawszy kilka liści z krzewu, przykryła nimi ranę kapitana. Sądziła, że niewiele to pomoże, że rana jest zbyt głęboka, by mógł pomóc tak niedorzeczny sposób. Pełna obaw, pocieszała Raguela, szepcąc mu do ucha słowa pocieszenia.

Tymczasem, kapitan Raguel toczył zażarty bój ze śmiercią. Okropny ból nie dawał mu spokoju, a lecznicze działanie eukaliptusa tylko potęgowało jego boleść:

-Wytrzymam, muszę wytrzymać! Dla Liriel, dla Sparrowa, muszę uratować świat? - wrzeszczał w myślach.


* * *


Jack Sparrow przystanął, po wielokilometrowym biegu, by odpocząć i przemyśleć swoje położenie. Usiadł na jednym z obrośniętych mchem głazów i? zdjął buta, rozprostowując wesoło palce. Następnie włożył do niego rękę i wyjął małą, cuchnącą mapę.

Była brudna, pożółkła i rozdarta w wielu miejscach, jednak Sparrowowi to nie przeszkadzało. Rozłożył ją na kolanie i spojrzał szepcząc sam do siebie:

-Teraz kilometr na zachód i sto metrów na północ?

Sparrow wyciągnął kompas i zakładając na nogę buta ruszył w dalszą drogę?


* * *


Christopher Eagle podniósł się z posadzki. Rozejrzał się wokół i był to najstraszliwszy widok, jaki dane mu było ujrzeć w życiu. Wokoło rozpościerała się, bezgraniczna, wypełniona bielą próżnia. Co to było na miejsce, nie był w stanie odgadnąć nawet w najśmielszych przypuszczeniach?

Eagle spojrzał na swój tors, szukając rany. Wbrew jego bajkowym marzeniom rana wcale się nie zagoiła. Powiem więcej ? wciąż lały się z niej strumienie krwi, a ból wciąż doskwierał mu niemiłosiernie.

Nagle, Eagle zobaczył jakiś czarny odległy punkt, pośród bieli próżni. Z iskierką nadziei rzucił się biegiem w przestrzeń. Rana wciąż dawała o sobie znać, ale Christopher Eagle, póki co, wygrywał zażarty bój z samym sobą? Wreszcie, gdy już był tak bliski owego punktu, ten? znikł:

-Witam, Chritopherze Eagle ? szepnął ochrypły głos zza pleców Eagle?a, dosyć przyjaznym tonem. Chris obrócił się napięcie i stanął twarzą w twarz z zapierającą dech w piersi sylwetką.

Podstarzały, mężczyzna, o bujnej, siwej czuprynie oraz demonicznych rysach twarzy przyglądał się mu bacznie. Odziany był w czarny, jedwabny płaszcz, który sięgał aż do jego stóp, tyle że? stóp nie było. Mężczyzna z dużą swobodą lewitował w powietrzu:

-Masz może coś do picia? ? zapytał śmiało Eagle, podając nieznajomemu dłoń.

Mężczyzna popatrzył na wyciągniętą ku niemu rękę z dużym zdziwieniem, po czym zignorował ten gest:

-Cokolwiek to miało znaczyć panie, Eagle ?- wycedził:

-Pragnę się z panem przywitać? - odparł Chris?

-Ależ to odrażające, niehigieniczne, takie barbarzyńskie? Ach, wiele się zmieniło na ziemi, jak widzę ? skomentował mężczyzna ? Niemniej, resztki zasad muszą panować na tym świecie. Czego się pan napiję? Koniaczek, rum? ? zapytał.

-Wody poproszę ? odpowiedział Eagle?

-Wody? ? zapytał retorycznie nieznajomy ? A co pan, wielbłąd jest, żeby wodę pić? To niezdrowo przecież jest?

-Niech będzie rum?

-Teraz mówisz pan, jak człowiek ? odparł mężczyzna, po czym, w mgnieniu oka, obok niego pojawił się niewielki, rzeźbiony stolik, wraz z dwoma krzesełkami, na którym spoczywała butelka rumu i dwie szklanki ? Proszę spocząć, mamy wiele spraw do omówienia?

Chritopher, rozluźniony opadł na krzesło, wypełniając po brzegi szklankę, wspaniałym, wykwintnym, bursztynowym napojem wyskokowym?
- Masz pewnie do mnie parę pytań ? zaczął mężczyzna ? Zamieniam się w słuch?

- Gdzie jesteśmy? ? zapytał Eagle, sącząc powoli rum?

- Jesteśmy w miejscu, nazywanym przez niektórych granicą? Granicą życia i śmierci, rzecz jasna? Dla mnie jest to po prostu dom?

Chritopher zakrztusił się:

-To ja nie umarłem? ? wydusił, kaszląc głośno?

-Praktycznie jest pan martwy ? odrzekł wesoło mężczyzna ? i nie zamierzam dać panu jeszcze jednej szansy, w rzeczy samej?

-Kim pan wobec tego jesteś, u licha? ? zapytał Chris?

-Cieszę się, że zapytałeś? - odparł mężczyzna, mrugając do niego zawadiacko, po czym powstał z krzesła narzucił kaptur na głowę i wykonując, liczne, demonicznie, a zarazem groteskowo wyglądające gesty, wołał:

-Jedni mówią na mnie Zegarmistrz Życia. Inni nazywają mnie Mistrzem Przeznaczenia, Strażnikiem Śmierci, Panem Zniszczenia. Był też taki, co mawiał do mnie Sir Apocalypto.
Ja jednak jestem po prostu sobą. Wielkim bezimiennym, który każę zwracać się do siebie per ?Ja??

Taniec misternych gestów bardzo rozbawił Chrisa, który z trudem powstrzymywał się, by nie parsknąć śmiechem?

- A więc panie Ja ? zaczął Eagle, gdy tylko opanował emocje ? Dlaczego mnie pan tu wezwał?

-Zaraz, zaraz, nie tak prędko ? odrzekł mężczyzna ? Ciągle tylko ?Pan?, ?Panu?, ?Panie?? Szklanka w dłoń i strzemiennego ? przejdźmy sobie na ?Ty??

Eagle rozbawiony całą sytuacją, poddał się przyjaznemu uściskowi pana ?Ja?:

-A więc Christopherze ? powiedział Ja, gdy cała ceremonia przywitania dobiegła końca ? Czas przejść do rzeczy? Jak wspominałem nie zamierzam podarować Ci drugiego życia. Jednakże, Jack Sparrow otrzymał zadanie. Zostało mu trzysta dni, by odzyskać serce Davy?ego Jonesa i wykupić swoją duszę? On to zrobi, za wszelką cenę Chris? A, jeżeli Jones odzyska serce, świat pogrąży się, ulegnie zniszczeniu. Davy dobierze się też do Twej pięknej Elizabeth?

-Co mogę na to poradzić? ? odparł obojętnym tonem Eagle.

-U jedynej osoby, która stoi na tym świecie wyżej ode mnie, wynegocjowałem dla Ciebie trzysta dni życia. Możesz pozałatwiać wszystkie niedokończone sprawy, ale pamiętaj masz jeden cel?

-Jaki?!

-Sparrow zrobi wszystko, by uwolnić swą duszę. Nie pozwól mu, odzyskać serca dla Jonesa. Jack Sparrow musi umrzeć i to Ty go zabijesz!

* * *


Grand Sparrow przedzierał się z trudem przez gęstą dżunglę. W pewnym momencie swej tułaczki, dostrzegł za sobą, sylwetki armii Suareza.

Nie zwlekając, rzucił się w drogę ucieczki. Biegł nie patrząc się przed siebie. Nagle, upadł potknąwszy się o korzenie drzewa. Chciał powstać, lecz czyjaś stopa przycisnęła jego plecy z powrotem do ziemi.
Po chwili poczuł na skroni chłodną lufę rewolweru. Z trwogą spojrzał w górę:

-Nawet nie wiesz, jak rad jestem, że mogę Cię ponownie ujrzeć, Grandzie Sparrow. Szkoda tylko, że tak szybko będziemy musieli się rozstać? - powiedział Angelo Suarez z dużą nutą sarkazmu w głosie.

_Ja_

Heh wspaniale! Ukłony w stronę "ja" i Raguela (i innych) za stworzenie tak ciekawego i pięknego opowiadania! Naprawde gratuluję. Robi sie coraz ciekawiej... ;PP Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
Kolec

Ja, świetny jesteś... Ale Jacka, jak rozumiem, nie tkniesz?? :) Chociaż w tym opowiadaniu śmierć nic nie zmienia, więc rób co chcesz... Zastanawiałam się, czemu Ciebie jeszcze nie ma w tym opowiadaniu, no ale już jesteś i muszę przyznać, ze rzeczywiście wysoko wylądowałeś w hierarchii. Jestem pod wrażeniem ale pls, nie zabijaj już za dużo ludzi, bo to miała być przecież lekka komedia:P I pisz dalej bo naprawdę genialny jesteś... Pozdro

Taka_jedna

A kiedy będzie dalsza część tego opowiadania? Mam nadzieje ze teraz tak tego nie zostawicie:)

Marta62

Nie myślałam, że to powiem, ale biję ukłony w stronę "Ja". <lol2>

ocenił(a) film na 5
Marta62

Jeszcze jedną część napiszę, ale obawiam się, że będzie to ostatnia mojego autorstwa. Premiera planowana na Poniedziałek lub Wtorek...

ocenił(a) film na 10
_Ja_

Czekamy niecierpliwie. Ta opowieść pozwala mi jakoś przeczekać brak zwiastuna ;P

ocenił(a) film na 10
TheCloudEater

No, co z tym tekstem? Już środa. Ja tu umieram z ciekawości ;P Proszę napisz jak najszybciej ;P