Tak łatwo zniszczyć wszystko co mamy, Wkurza mnie, że kobieta, która wychowuje dwójkę małych dzieci i spełnia się jako matka i żona jest niedoceniana przez teściową i męża. To wyrzeczenie się kariery zawodowej powinno być powodem, by mąż nosił ją na rękach. (No cóż, na szczęście są jeszcze faceci, którzy potrafią utrzymać samodzielnie rodzinę, nie zdając się na opiekę mamusi.) Beata trafiła na sfrustrowanego, zakompleksionego faceta i go przygarnęła.... On jej nie docenił i poniżał przez okres małżeństwa - znamienny fakt, że namawiał własną matkę, by namowiła synową na skrobankę. Żal mi było tego pierwszego adoratora Beaty - kochał ją przez te wszystkie lata, nie założyl rodziny ze względu na nią. Poczułam autentyczną radość jak przywalił mężusiowi. Podsumowując, film przepelniony goryczą - studium rozpadającego się małżeństwa - nic chyba nie było w stanie go uratować. To pieniądz decyduje o naszej godności - bez niego kobieta zamknięta w domu jest niczym - nie dość, że sama ma tego świadomość, to jeszcze rodzina dokłada wszelkich starań by o tym pamiętała...
Zgadzam się. Dla mnie najtragiczniejsze momenty, w których Beata traciła godność były wtedy, kiedy prosiła o pieniądze... a przecież chodziło jej o dzieci. A widać było jaką dobrą jest matką. Smutny, przerażający film o tym jak potrafimy być okrutni dla siebie nawzajem. A co gorsze nie ma tu patologii, o której piszą niektórzy. To film o "normalnej" rodzinie. Jestem bardzo poruszona...
Sama nie wiem, co myśleć. Film z pewnością trudny. Bardzo mnie zdołował. I fakt jest taki, że on pokazuje rzeczywistość, to nie jest w końcu jakieś science-fiction. Jak na polskie kino dostaje ode mnie 8/10.
Tak... właściwie to Beata jest kimś w rodzaju Marty z zatytułowenej jej imieniem nowelki E. Orzeszkowej. Tyle, ze Marta miała kochającego męża, który zmarł - i stąd wzięły się jej problemy... W tej "rodzinie" natomiast nigdy chyba nie było miłości...
"Tradycyjny model rodziny" może się udać tylko w przypadku ludzi na poziomie i w przypadku ludzi bardzo "prostych" (to nie obelga), odpornych na wszelkie pokusy, żyjących "jak bóg przykazał". Takich, co szanują się nawzajem i doceniają pracę drugiej połówki.
Tutaj sprawy mają się tak: sympatyczna, ale bardzo naiwna dziewczyna, która dała sobie zrobić dziecko podczas studiów i liczyła na to, że "jakoś się ułoży", nieodpowiedzialny cieszypała z psychiką rozwalcowaną przez matkę (jego przyznanie się do winy jakoś nieszczególnie go rehabilituje; zwłaszcza za poniżanie i bicie Beaty należą mu się MĘKI W PIEKLE - uważajcie, obleśni damscy bokserzy, bo nie znacie dnia ani godziny!), toksyczna teściowa, która zapewne swoje w życiu przeszła, i być może dlatego właśnie nie potrafi kochać... I oni mają stworzyć rodzinę. Pod jednym dachem...
Do tego szpila, która w dzisiejszych czasach boli bardziej niż śmierć bliskiej osoby: kłopoty finansowe. Cóż, to nie jest przepis na zbawienie. Zbawić można podobno tylko przez miłość...
Miłość, miłość... Podobno gdzieś niedaleko mojego miejsca zamieszkania przebywa mój wujek, który uciekł od swojej rodziny, którą się w ogóle nie interesuje, i której nie pomaga finansowo (jest gorszą wersja filmowego Bartka; notabene jest synowie to Adrian i Dawid)... Nikt dokładnie nie wie, co ów Tomek robi (podobno pracuje na czarno, żeby komornik nie wszedł mu na pensję)... Zastanawiam się, co bym zrobiła, gdyby zapukał kiedyś do moich drzwi? Chyba nie stać by mnie było na miłość. Nie wiem też, czy małżeństwo moich rodziców, które jest "normalne", bez ekscesów, choć trochę nudne, wytrzymałoby cios w postaci uszczuplenia miesięcznego budżetu...
Ludzie nie biorą na serio tekstu przysięgi, który mówi o byciu ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie...