- Bo w polskim filmie, panie, nuda, nic się nie dzieje... - mawiał klasyk. Czasy się zmieniły. Teraz w polskim filmie jest wszystko: i to problem ogromny. W dramacie musi być więc śmierć, bieda, problemy z mieszkaniem, problemy z dziećmi, problemy z żoną/mężem, alkoholizm (zamiennie z narkomanią, w zależności od tematu filmu), problem z uporczywymi rodzicami (lub jednym z nich), muszą być niesprzyjające warunki meteorologiczne (za gorąco lub za zimno, akurat w momencie trwania dramatu), musi być depresja głównego bohatera, utrata pracy, presja czasu (trzeba coś jak najszybciej zrobić, bo inaczej przechlapane...), obowiązkowy też brak oparcia w znajomych, najlepiej brak znajomych/przyjaciół, brak wykształcenia, umiejscowienie w najgorszej dzielnicy - a więc i bandytyzm. Musi być wszystko naraz, jednocześnie, bo nieszczęścia nie idą parami, ale watahą.
Mimo wszystko daję 4/10. Bo to ambitniejsze niż wszelkie polskie "dzieła", jak "E=mc2", "Nie kłam, kochanie", "Ja wam pokażę" czy "Ciacho". Ktoś przynajmniej próbował...
Bywa i tak, że nieszczęścia nie chodzą parami, ale wilczymi stadami. Przecież ten dramat zdarzył się naprawdę, nawet jeśli reżyser nie stworzył reportażu.
Przy okazji: może nie pamiętam zbyt dobrze, ale gdzie był alkoholizm, zła dzielnica, bandytyzm? Co do utraty pracy, to sam fakt, że była przez ledwie moment, zaliczyć można do delikatnego epizodu. Jak już chcemy być ironiczni, to na faktach, może?