Właśnie skończyłem oglądać "Pożegnanie z Afryka" i odniosłem dziwne wrażenie, a mianowicie, nie czytając książki, jestem w stanie powiedzieć, że film nie uniusł jej geniuszu. Historia wydaje się być jedynie naszkicowana, nie oddziałowuje tak jak powinna, nie wzbudza głębszych emocji i przez to nie zachwyca. Widze w tym filmie tylko potencjał (piękne zdjęcia, bardz dobre aktortwo Redforda i Streep), nie mogąc się doszukać niczego innego. Najmocniejszym punktem "Pożegnania z Afryką" jest zachęta do przeczytanai książki, co nie omieszkam zrobić, gdyż rozbudowując, jedynie muśnięte wątki w filmie, historia stałaby się niewątpliwie piekna i porywająca. Powieści nie można zekranizować w skali 1:1, lecz Sydney Pollac nie wiedząc czemu chciał to za wszelka cenę osiągnać, pakując do scenariusza wszystko co było możliwe.
Z dobrych chęci, został tylko jeden z piękniejszych portetów afryki, a szkoda.
A mnie bardziej przypadł do gustu film. Głównie dlatego, że jego podstawowym wątkiem była miłość, a w książce autorka skupiła się na całej reszcie. Kwestia gustu.
Nie widziałam filmu (jeszcze!). Ale skoro: "Z dobrych chęci, został tylko jeden z piękniejszych portretów Afryki" to świetnie, bo książka to właśnie taki portret Afryki, spis wspomnień z życia na farmie, opisy przyrody i sposobu życia i mentalności miejscowej ludności. Pożegnanie z Afryką to bardziej zbiór opowiadań niż powieść, a o życiu osobistym, uczuciowym autorki pojawiają się tylko strzępki informacji .