Film o szukaniu samego siebie, miejsca w swojej społeczności , w przynależnej mu tradycji i wierzeniom. Bohaterowie są jakby w rozkroku pomiędzy tym , co powinni , a czego pragną. Jedno z nich marzy o odejściu od tego, w czym tkwi, czego się od niego wymaga, a drugie kurczowo trzyma się swej tradycji, spuścizny rodzinnej- choć obiektywnie patrząc, powinien ją porzucić. A mimo to oboje rozumieją się doskonale i są sobie bliscy. Cieszę się, że scenarzysta nie wpadł na pomysł zrobienia z filmu historii miłosnej i choć między bohaterami jest więź i chemia, to ich porozumienie dusz jest czymś więcej niż uczuciem romantycznym. Film z niespieszną akcją, nieprzegadany- każdy gest, słowo mają znaczenie. Podoba mi się też, że choć bohaterka męczy się w swej religijności, nie znajdziemy tu krytyki ani negacji jej wierzeń- bardziej jest to pokazane jako zagubienie kobiety i jej chęć życia „po swojemu”.
Bo to nie jest film, o dramatycznych, wielkich czynach ani o miłości nawet. Dla mnie to film o podejmowaniu decyzji, żeby żyć swoim życiem. W sumie jest to decyzja dramatyczna, bo trzeba się odwrócić od wszystkiego co się zna. I moim zdaniem oboje do niej dojrzeli i ją podjęli. Może się jeszcze spotkają, a może nie. Ale ważne i piękne było to ich spotkanie w końcówce tego lata podczas zbioru owoców. Żadne uniesienia by tu nie pasowały.