Gdyby nie to tajemnicze "coś" (nie będę spoilerował co, a zresztą nie do końca wiadomo), co mamiło bohaterów filmu, dałbym temu pewnie zasłużone 2 lub 3 na 10 gwiazdek, a tak ma 5. Dzięki temu film znacznie zyskał. Napiszę pokrótce dlaczego był dość średni, żeby nie powiedzieć słaby.
Motyw archeologiczny jest dość oklepany, ale to co się tu odwaliło przechodzi wszelkie pojęcie. Mamy znalezisko wysokie na metr. Myślałem, że wejdą do środka (bo to niby czubek był tej budowli) i tam zacznie się akcja. Ale gdzie tam! Akcja działa się cały czas praktycznie w jednym miejscu - nudnym obozie. A ten obóz to był największy hicior, bo w miejscu znaleziska mamy kilka wypasionych drewnianych domków z całym oporządzeniem. A zaznaczam, że to było na jakimś za przeproszeniem wypi*dziewiu pośrodku kanadyjskiej tajgi z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Nawet na letnisko to miejsce się nie nadawało. Akcja i bohaterowie zaś byli kompletnie bez wyrazu. Zdaję sobie sprawę, że film był prawie amatorski, ale już bez jaj. Swoją droga przypominał mi również netfliksowy, lecz nieporównywalnie lepszy "Rytuał", który gorąco polecam.