Wyszedłem z kina usmarowany po pachy miodem. Film, dla tych co lubią nadmiar słodyczy, lub zwyczajnie brakuje im cukru we krwi. To ósmy film Hallstroema, który widziałem, i tylko Casanovę oceniłem słabiej.
Zgadzam się, filmowe realia są bardzo przeidealizowane i ostro mijają się z rzeczywistością. Gdyby oceniać film jako komedię to nie jest zły, natomiast trochę irytuje to pretendowanie do "czegoś głębszego" i gloryfikacja gotowania jako czegoś szlachetnego. Pod tym względem film przypomina mi trochę ładną wydmuszkę. Wydaje mi się, że twórcy lepiej by zrobili gdyby zrezygnowali z wciskania widzom słodkiego, filozoficzno-życiowo-jedzeniowego przesłania, a wpakowali tam więcej scen humorystycznych, bo niektóre z nich były naprawdę zabawne. Sądzę, że wtedy film broniłby się lepiej.
Nie chodzi o o gloryfikowanie gotowania, bo po pierwsze gotowanie to sztuka niedostępna dla wszystkich, po drugie to film o "gotowaniu" własnie, więc czego się spodziewałeś.
Jak dla mnie to gotowania było za mało w tym filmie. To znaczy dużo mówiono o gotowaniu, ale mało go sie pokazywało. Proces sprowadzony został do: on ma talent, hokus pokus i efekt końcowy na talerzu.
Zgodzę się natomiast, że realia są przeidealizowane.
A ja tam właśnie lubię czasem ubabrać się miodem. Jutro idę do kina odebrać swoje zasłużone 3 kilo cukru. ;) Dam znać, jak wrażenia!
Fakt, słodkie to, cukierkowe i różowe, ale nie mdli i poprawia humor. A do tego pobudza soki trawienne - najlepiej prosto z kina udać się na dobry posiłek.
A może coś w tym jest! Ja przed kinem zahaczyłem o restaurację i z najedzonym brzuchem siedziałem w kinie. Ciekawe czy inny odbiór byłby na głodniaka? :-)
Dziwi mnie, że film jest opisany jako dramat, jak dla mnie to lekka komedia, zasługująca na mocne 7. Nie jest zbyt ambitna i nie ma w niej żadnej głębi, którą chyba chciano tam wcisnąć, ale przyjemnie się ogląda i nie nudziłam się w kinie jak to często bywa. :)