Lubię kino samurajskie i bardzo cenię Kurosawę. Tylko ze względu na niego zdecydowałam się na obejrzenie filmu, którego opis fabuły jest dla mnie zupełnie nieatrakcyjny.
Nie oglądał się źle, Kurosawa jest wielki. Jednak ten film przypomina klimatem raczej "Wrzos" czy "Kłamstwo Krystyny" niż "Harakiri". Nie gardzę międzywojennym / tuż powojennym sentymentem, ale wolę "Harakiri".