Lekkosc, zwiewność i humor, a także wielka sympatia do bohaterów, to cechy które unoszą widza w te arkadyjskie ogrody na wyspach brytyjskich, lacząc pensjonarskie marzenia z sentymentem i nostalgią w odcieniu pastelowym. Poszczególne sceny, ujęcia doskonale wystylizowane na obrazy o salonach i towarzystwie z wyższych sfer (w podaniu konkretnych tytułow przydałaby się nieodzowna rada Cecila), a poprzez zyczliwość do każdej postaci i pewien sentyment za innym archaicznym, umarłym światem, brak temu filmowi koturnowości i uczucia nudy jakie są kojarzone z kostiumowymi filmami. Pozostaje to co jest atutem filmów a'la jane austin (mimo iż inna epoka i zero powiazań z pisarką): subtelności, gesty i słowa nie wypowiedziane przy tak świetnie nakreslonych postaciach doskonale odegranych rolach przy prostocie ukazania świata przedstawionego ocierają się o arcydzieło. Z tymi tu przedstawionymi obrazkami kojarzą mi się komediowe akcenty zwiazane z postacią Telimeny czy Hrabiego w Panu Tadeuszu Wajdy, które trudno znaleźć w innym polskim filmie. Siła filmu Ivory'ego bezapelacyjnie tkwi w adaptacji scenariusza, czyli po czesci w nieznanej mi powieści E.M.Fostera. Nie żałuje że nie przeczytałem - za to moglem się zachwycać Maggie Smith, Daniele Day Lewisem, Heleną Bohnan Carter i resztą obsady aktorów tak bardzo charakterystycznych jak Judi Dench czy Simon Callow a także scenografią, kostiumami, widoczkami... Doskonałe do popołudniowej herbatki.