Pasikowski w swojej starej dobrej formie, pełnej egzaltacji i przesadnego afektu.
Stuhr ukradł drogę . Tak, tak - naście kilometrów asfaltu. Żadne tam klejnoty, pieniądze,
diamenty. Ukradł drogę. Widzu, wczuj się w sytuację.
Czop przybywa na miejsce kradzieży. Bada ślady, tropi. W duchu ocenia bezmiar winy swego
brata. Raptem zauważa schody a na ich końcu furtkę. Więc... rzuca w kąt bezmiar winy brata,
po schodach wali na łeb na szyję. Za furtkę szarpie - zamknięte. Chwilę się z furtką mocuje,
potem odchodzi. Scena się kończy, kamera robi wdzięczny najazd na stodołę, w której brat
Czopa młóci słomę. W taki oto właśnie sposób reżyser wprowadza ważne wątki do filmu - bez
zapowiedzi i bez epilogu. Tak po prostu. Widzu - bądź czujny psiakrew!!!
W trakcie sceny młócenia, kamera złowieszczo najeżdża na pas napędowy młockarni. Później
na głównego bohatera, który do połowy w młóckarni zanurza swoje ręce. Ahh, czyżby
zapowiadało się na krwawą scenę???? Nieee, bohaterowie się rozchodzą, po drodze
przeganiając psa. Szanowny widzu, rozkminiaj oto proszę symbolikę pasa napędowego.
I nagle... scena przenosi się do banku. Pokłóceni bohaterowie stoją obok siebie, jak dwie
papużki - nierozłączki. Gruby bankier odmawia kredytu. Kochany widzu - domyśl się sam, czy
widziana właśnie scena to retrospekcja, czy kolejne, następujące w porządku
chronologicznym, wydarzenie.
Tuż po chwili - bohaterowie ruchem spiralnym, możliwie najbardziej skomplikowaną trajektorią,
przechodzą przez skrzyżowanie. Po co ta scena? Pewnie po to, by móc zamieścić kolejny,
jakże znaczący symbol rozterki bohaterów- trąbiącego na nich, wjeżdżającego na
skrzyżowanie Mercedesa, który nie tylko trąbi, gdy bohaterowie znajdują się właśnie na
przejściu dla pieszych, ale także ani na chwilę nie zwalnia. Choć wyraźnie widać, że nie tylko
powinien zwolnić, lecz także ma przed sobą znak STOP.
Nie mogę dalej... W ciągu 10 minut tenże tu film zaskoczył mnie taką ilością głupoty, że Psy 2 z
ich "ja boch, ty coś tam coś tam" i tarzającym się po dywanie Lindą spadły właśnie z piedestału
pierwszeństwa rankingu najgłupszych polskich filmów. Niestety, w rankingu wciąż króluje
Pasikowski.
Pominę już takie detale, że zarówno garnitur, jak i koszula, w których Czop przybył z Chicago (a więc zapewne kupił je w Ameryce) mają IDENTYCZNY krój, co garnitur i koszula, w których Stuhr paraduje po zabitej dechami polskiej wsi. Echh, marnosć i tandeta.
I jeszcze krótki cytat. Rzecz się odbywa na tle pola obsianego zbożem:
- Co to jest ?
- To są te płyty, co je wyrwałem z drogi. I jeszcze z innych miejsc. I je tu przyniosłem.
- Po co?
- Nie wiem. Nie mogłem inaczej.
Nie wiem, co brał reżyser, ale poproszę dwa razy to samo.
Dotarłem do sceny strzelaniny przy palącym się polu. Ochhh, wóóóódkki, proszę. Tego się nie da na trzeźwo oglądać.
Patetyczna scena kopania dołu w deszczu. Uchhh, wykopali czaszkę. Ciekawe, czemu czaskę a nie kość piszczelową? Może byłaby zbyt mało patetyczna i symboliczna?
Coraz bardziej chce mi się żygać od tego filmu.
Szacun dla innych komentujących, którzy potrafią nanieść film na tło polityczno-historyczne. Mnie razi jedynie fatalny warsztat filmowy. Takie "słodko-gorzkie" pierdzenie, typowe dla Pasikowskiego (mój dom stoi na plażach Californi... p#$%sz moją kobietę... itd.).