uproszczoną ekonomię marksistowską. Jego wykład brzmi mniej więcej tak:
Ty za dniówkę dostajesz 6 złotych a fabrykant nalicza klientowi za twoją dzienną robotę 48 zł. Znaczy, siedem ósmych tego, co robotnik wypracował - zostaje skradzione przez kapitalistę.
Myślę, że nawet w chwili premiery filmu co bystrzejsi widzowie w duchu zdobywali się na refleksję: "Zaraz, zaraz, jak to właściwie jest? Skoro dziś, w Polsce Ludowej krwiożerczych kapitalistów już nie ma, to czemu ja wciąż zarabiam tak mało?"
-
Mam nadzieję, że współcześnie na lep podobnie prymitywnej propagandy nikt się już nie nabierze. Nawet bardzo mocno lewicowy widz na ogół dziś pojmuje, iż:
- kapitalista najpierw zainwestował pieniądze, zatem należy mu się zwrot z inwestycji,
- za pomysł i kierowanie ludźmi także należy się wynagrodzenie, bo to też realny wkład pracy (choć nie fizycznej),
- kapitalista, prócz kosztów płacowych, ponosi mnóstwo innych kosztów bieżących utrzymania produkcji (materiały, energia, amortyzacja maszyn i urządzeń i mnóstwo innych),
- kapitalista płaci państwu podatki.
Summa summarum, owemu złemu kapitaliście na rozpustną konsumpcję zostaje dużo mniej, niż to przedstawiono w filmie.
PS W ostateczności, robotnik może dziś spróbować samodzielnie otworzyć działalność gospodarczą. Niech się sam przekona jaki to "łatwy chleb".