Przez pierwszą część filmu wynudziłem się niewyobrażalnie. Czego zresztą można się było spodziewać po opisie zasad rządzących życiem arystokratycznej rodziny brytyjskiej, dla której główną rozrywkę stanowi popołudniowa herbata i zgłębianie zawiłości sztuk pisanych przez nastoletnią dziedziczkę? Szczęśliwie akcja nabiera tempa podczas sceny w bibliotece i później jest już tylko lepiej. Zbieg okoliczności, percepcja dziecka, a w konsekwencji fałszywe oskarżenia sprawiają, że życie dwojga młodych, okazujących sobie uczucie w "namiętnym", typowo wyspiarskim stylu ludzi zostaje niespodziewanie zburzone. Sielankowe "żyli długo i szczęśliwie" zmienia się w nieustanną rozłąkę przepełnioną łapczywymi próbami uzurpowania sobie choćby okruchów świata, który legł w gruzach nim na dobre został zacementowany. Ten swoisty dowód na istnienie zjawiska określanego jako efekt motyla warto przyswoić i na spokojnie przeanalizować. Nawet jeżeli pominąć przyjemność, z jaką patrzy się na Keirę Knightley.
Zachęcam do lektury moich felietonów: http://ja.gram.pl/Spayki/